Quantcast
Channel: Aleszuma, Autor w serwisie 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego.
Viewing all 935 articles
Browse latest View live

PROFESOR MICHAŁ KRÓLIKOWSKI – DORADCA PREZYDENTA ANDRZEJA DUDY

$
0
0

PROFESOR MICHAŁ KRÓLIKOWSKI – DORADCA PREZYDENTA ANDRZEJA DUDY

 

Michał Królikowski (ur. 8 grudnia 1977 r. w Płocku) – polski prawnik, adwokat, doktor habilitowany nauk prawnych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 2006–2011 dyrektor Biura Analiz Sejmowych, w latach 2011–2014 podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Władysława Jagiełły w Płocku, następnie studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W tym czasie był instruktorem Związku Harcerstwa Polskiego, harcmistrzem i kierownikiem Wydziału Harcerskiego Głównej Kwatery ZHP.

Po uzyskaniu w 2001 r. tytułu zawodowego magistra rozpoczął studia doktoranckie na macierzystym wydziale, uzyskując w 2005 r. stopień doktora nauk prawnych na podstawie pracy zatytułowanej: „Zasada proporcjonalności we współczesnym retrybutywiźmie”. W 2012 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk prawnych. Pracę naukową podjął w Katedrze Prawa Karnego Porównawczego na stanowisku adiunkta. Pracował jako visiting fellow w Cardiff Law School oraz na wydziałach prawa University of Stirling w Szkocji i jednego z uniwersytetów w Salzburgu. Był stypendystą Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz Bednarowski Trust.

W pracy naukowej zajmuje się zagadnieniami z zakresu filozofii prawa i prawa karnego. Jest redaktorem i współautorem komentarza do kodeksu karnego wydanego przez C.H. Beck. Opublikował kilka pozycji książkowych i liczne artykuły naukowe poświęcone m.in. teorii odpowiedzialności karnej, prawu karnemu europejskiemu i międzynarodowemu. Jest również autorem artykułów prasowych w „Więzi” i „Tygodniku Powszechnym”, a także członkiem Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.

W latach 2006–2011 był zastępcą redaktora naczelnego „Przeglądu Sejmowego”, przewodniczył radzie naukowej „Zeszytów Prawniczych BAS”, został członkiem redakcji „Forum Prawniczego”. Krótko był wspólnikiem prywatnej kancelarii prawniczej. W 2006 został dyrektorem Biura Analiz Sejmowych w Kancelarii Sejmu, wchodzi również w skład Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego przy Ministrze Sprawiedliwości. 14 grudnia 2011 powołany na stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości koalicji PO – PSL. Zakończył urzędowanie 5 listopada 2014 r.

Od listopada 2014 r. do końca 2016 r. adwokat i associate partner w jednej z prywatnych kancelarii prawnych w Warszawie. Następnie został dyrektorem zarządzającym kancelarii adwokackiej sygnowanej jego nazwiskiem.

Był członkiem rady programowej „Zeszytów Prawniczych Biura Analiz Sejmowych”, z której ustąpił w 2017 roku, powołując się na okoliczność utraty przez Biuro Analiz Sejmowych statusu niezależnej instytucji eksperckiej.

Przeprowadził wywiad-rzekę z arcybiskupem Henrykiem Hoserem, który ukazał się w styczniu 2014 roku nakładem wydawnictwa Apostolicum pt. „Bóg jest większy”.

 

Jest żonaty, ma czworo dzieci. Jest oblatem benedyktyńskim.

 

KRÓLIKOWSKI O SOBIE

 

Jestem pionkiem, celem jest prezydent – mówi prof. Michał Królikowski, który według prokuratury jest zamieszany w pranie brudnych pieniędzy. To on jako ekspert  tworzył przygotowywanie przez prezydenta ustaw o sądownictwie.

„Jakiś klient” przelał na jego konto milion złotych!!! Rzekomo „zaliczka” dla kancelarii adwokackiej p. prof. Michała Królikowskiego została zablokowana i trafiła na konto Urzędu Skarbowego.

 

 

 

 

KŁAMSTWA PREZYDENTA DUDY

 

Pan prezydent Andrzej Duda nas wszystkich okłamał, twierdząc że Michał Królikowski nie był i nie jest jego doradcą i nie miał też nic wspólnego z ustawami o KRS i SN.

 

Jakie jeszcze nieznane postacie siedzą w kancelarii Głowy Państwa? Jakie????

 

Oto są pytanie podstawowe.

 

MAFIA PALIWOWA W KANCELARII PREZYDENTA ANDRZEJA DUDY?

MICHAŁ KRÓLIKOWSKI DORADCA PREZYDENTA DUDY ZATRZYMANY?

DUDA KŁAMIE PUBLICZNIE – KRÓLIKOWSKI NIE BYŁ MOIM DORADCĄ.

TO KROLIKOWSKI DORADZAŁ DUDZIE ZAWETOWANIE USTAW O KRS I SN!!!

TO DUDA ROZMAWIAŁ Z MERKEL PRZED ZŁOŻENIEM WETA.

 

Były wiceminister w rządzie PO-PSL zatrzymany? Michał Królikowski dla WP: nie zostałem aresztowany, nic o tym nie wiem.

Adwokat Michał K. miał zostać aresztowany w związku z działalnością mafii paliwowej. Informacje podał „Nasz Dziennik”. Ale tego zatrzymania nie potwierdza prokuratura ani sam zainteresowany. – Nic nie wiem o moim aresztowaniu. Właśnie jadę samochodem do pracy. Będę domagał się odszkodowania od gazety – powiedział WP mecenas Michał Królikowski, który ostatnio doradzał prezydentowi Andrzejowi Dudzie.

 

DORADCA PREZYDENTA ANDRZEJA DUDY MICHAŁ KRÓLIKOWSKI NA CELOWNIKU PROKURATURY.

„DEPOZYTY” ADWOKACKIE W WYSKOŚCI MILIONA ZŁOTYCH, KILKUSET TYSIĘCY ZŁOTYCH, 150 TYSIĘCY DOLARÓW.

ZABLOKOWANE KONTO KRÓLIKOWSKIEGO PRZEZ URZĄD SKARBOWY I PROKURATURĘ.

 

Pytania o sprawę mecenasa Królikowskiego.  Sprawa profesora Królikowskiego stała się politycznym tematem dnia. Doradca prezydenta na celowniku prokuratury.

Prokurator Święczkowski o śledztwie ws. VAT i o depozycie adwokackim.

 

Doradzający prezydentowi prawnik profesor Michał Królikowski ujawnił, że interesuje się nim prokuratura. W jego opinii ma to na celu polityczne zdyskredytowanie prezydenta. Prokurator krajowy zaprzecza. W sprawie jest wiele niewiadomych. Zarówno Michał Królikowski, jak i prokurator krajowy Bogdan Święczkowski, choć zabrali w piątek głos, teraz nie odpowiadają na pytania dziennikarzy.

Krytyczny wobec ustaw PiS doradca prezydenta.

Michał Królikowski jest doktorem habilitowanym nauk prawnych, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i praktykującym adwokatem. Współpracuje z Kancelarią Prezydenta RP w związku z przygotowywanymi tam – po prezydenckich wetach – projektami ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa.

Charakter tej współpracy trudno precyzyjnie określić.

Królikowski mówi, że doradza i opiniuje, a sama ustawa powstaje w Kancelarii. Rzecznik Andrzeja Dudy Krzysztof Łapiński mówi zaś, że „profesor Królikowski nie jest autorem prezydenckich ustaw o KRS i SN i nawet nie wie, jak one wyglądają. Nie pisał ich, zgłosił swoje uwagi”.

Faktem jest, że współpraca mecenasa z prezydentem jest głośna i szeroko komentowana, choćby z tego powodu, że Królikowski był wiceministrem sprawiedliwości w rządzie PO-PSL i otwarcie krytykował przygotowane przez PiS ustawy dotyczące sądów, z których dwie zawetował prezydent.

„Przygotowałem swoją żonę i dzieci na to, że mogę być zatrzymany, a swoich współpracowników w kancelarii, że może wejść CBŚP i zajmować akta klientów” – mówił w piątek w porannej rozmowie z RMF FM.

Ocenił, że w tej prokuratorskiej sprawie jest tylko środkiem do celu. – Jestem przekonany, że nie ja jestem celem tej całej sprawy.

 

KRÓLIKOWSKI – PIONEK? KTO JEST HETMANEM?

 

Myślę, że jestem pionkiem. To, że pionka można przewrócić, to jest jasne. Celem tego całego zabiegu według mojej oceny jest pan prezydent – mówił.

Kilka godzin później na konferencji prasowej głos zabrał zastępca prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, prokurator krajowy Bogdan Święczkowski. Stanowczo zaprzeczył, jakoby prokuratura kierowała się politycznymi motywami.

Śledztwo w sprawie domniemanych wyłudzeń VAT – „Prezydent powiedział: spokojnie, dzisiaj wracam, przyjrzymy się temu”.  

Śledztwo, o którym mowa, prowadzi Prokuratura Regionalna w Białymstoku. Dotyczy ono domniemanych wyłudzeń VAT przez grupę założonych przez braci Ś. spółek paliwowych, mających w większości siedziby w województwie mazowieckim.

Zarzuty udziału z zorganizowanej grupie przestępczej, uszczuplenia należności podatkowych i prania brudnych pieniędzy usłyszało w tej sprawie piętnaście osób. Prokuratura szacuje szkodę wyrządzoną skarbowi państwa na prawie 700 mln zł. Informuje też, że udało się zabezpieczyć mienie warte 22 mln zł.

Śledczy poszukują pozostałych pieniędzy, które zdaniem prokuratury zostały wyłudzone. Prokurator krajowy mówił w piątek, że będą ujawniane kolejne konta, w tym za granicą, i że w tej sprawie są już złożone wnioski o pomoc prawną w innych krajach.

Mecenas Michał Królikowski poinformował w piątek, że „jest pełnomocnikiem klienta w tej sprawie i broni go zajadle tak, żeby jego pozycja była jak najlepsza„. Kim jest klient Królikowskiego, nie da się jednoznacznie dociec. Z jednej strony adwokat mówi, że jest pełnomocnikiem – nie mówi że jest obrońcą, z drugiej zaś zapewnia, że broni klienta. Z kolei Prokuratura Krajowa twierdzi, że klient mecenasa Królikowskiego jest świadkiem – nie mówi, że jest podejrzanym – w śledztwie. Co mówi prokurator Święczkowski o śledztwie ws. VAT?

 

W PRZYPADKU KRÓLIKOWSKIEGO CHODZI O MILION ZŁOTYCH „DEPOZYTU” MAFII PALIWOWEJ

 

W wątku śledztwa, który obejmuje Michała Królikowskiego chodzi o milion złotych. Są to pieniądze, które klient wpłacił na konto mecenasa jako depozyt. Według adwokata taka wpłata to „normalna procedura”(sic!) w sytuacji klienta, który „jest przestraszony, że może być aresztowany”. Pieniądze miałyby być użyte do opłacenia ewentualnej kaucji. Taki przebieg wydarzeń potwierdza prokuratura. 9 lutego tego roku( 2017 r.), w dzień po zatrzymaniu podejrzanych braci Ś., klient mec. Królikowskiego Wojciech Ch. „z konta jednej z firm objętych śledztwem dokonuje przelewu pieniędzy w kwocie jednego miliona złotych na rachunek kancelarii adwokata Michała Królikowskiego”.

 

DEPOZYT ADWOKACKI CO TO TAKIEGO? – PREZYDENT DUDA NIE WYJAŚNIŁ DEPOZYTU SWOJEGO DORADCY.

 

Współpracownik Dudy na celowniku prokuratury. „Próba zdyskredytowania prezydenta”.  W tym miejscu następuje kolejna rozbieżność między prokuraturą a prof. Królikowskim. – To jest legalny depozyt adwokacki. Normalna procedura, przewidziana w regulaminie wykonywania zawodu adwokata – mówi o powierzonym mu milionie złotych adwokat.

Prokurator Święczkowski mówi natomiast, że „instytucja depozytu adwokackiego nie jest znana polskiemu porządkowi prawnemu, ale często wykorzystywana przez mecenasów„. O wyjaśnienie, czym jest depozyt adwokacki poprosiliśmy profesora nauk prawnych i dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu prof. Macieja Gutowskiego.

 – W prawie występują różne rodzaje depozytów i powiernictwa. Adwokaci nie są pozbawieni prawa zawierania umów depozytowych. Rzeczywiście, nie ma w przepisach prawa takiego pojęcia, jak depozyt adwokacki.

Występuje on jednak w praktyce. Jest umowa cywilnoprawna opierająca się na szczególnej relacji adwokata z klientem.

Bywa, i jest to dopuszczalne, że klient wpłaca na konto swojego adwokata pewną kwotę na poczet ewentualnych przyszłych kosztów związanych z prowadzeniem sprawy. Zasady gospodarowania depozytem adwokackim precyzuje regulamin wykonywania zawodu adwokata – tłumaczy prof. Gutowski.

 

Prokurator Święczkowski o depozycie adwokackim. Dziekan rady adwokackiej z Poznania przyznaje, że instytucja depozytu adwokackiego w pewnych okolicznościach może budzić kontrowersje.

– Adwokaci powinni przyjmować depozyty z dużą dozą ostrożności, bo rodzą one szereg wątpliwości. Począwszy od fiskalnych, bo nie wiadomo czy urząd skarbowy w pewnych okolicznościach nie potraktuje tego jako przychodu i nie każe odprowadzić podatku. A skończywszy na generalnych wątpliwościach natury prawnej, Gutowski wylicza „trzy kryteria”, jakimi powinien kierować się adwokat. – musi istnieć cel i związek z prowadzoną sprawą; – adwokat nie może mieć wątpliwości, że wpłacone pieniądze nie pochodzą z przestępstwa; – niedopuszczalne jest też ułatwienie klientowi popełnienia innego przestępstwa, zwłaszcza ucieczki z majątkiem.

– Ponadto w sensie etycznym powstaje wątpliwość, czy w postępowaniu karnym adwokat powinien być powiernikiem pieniędzy swojego klienta, któremu przedstawiono zarzuty, albo który spodziewa się zarzutów – tłumaczy Maciej Gutowski.

 

LEPIEJ NIE PRZYJMOWAĆ DEPOZYTOW!

 

W środowisku prawniczym dyskutuje się o instytucji depozytu adwokackiego. Adwokat Maciej Gutowski zwraca uwagę, że sytuacja, w której adwokat najpierw przyjmuje depozyt, a potem okazuje się, że pieniądze te mogą pochodzić z przestępstwa, rodzi niezwykle trudną sytuację.

– Osobiście rozważyłbym, czy nie lepiej nie przyjąć depozytu w ogóle, niż potem, gdy wyjdą na jaw jakieś okoliczności co do pochodzenia pieniędzy, stanąć w obliczu konieczności donoszenia na własnego klienta.

Nieprzyjęcie depozytu nie jest niczym nagannym. Donoszenie zaś na klienta to najpoważniejsze przewinienie jakiego może dopuścić się adwokat – mówi dziekan rady adwokackiej w Poznaniu.

Zapytaliśmy, czy skoro prawo nie zna instytucji depozytu adwokackiego, to może powinny tę kwestię regulować zasady etyczne tego zawodu. – Nie ma potrzeby, aby kodeks etyki adwokackiej regulował szczegółowo zasady przyjmowania depozytów. Byłaby to zbyt szczegółowa regulacja. Są generalne zasady etyki, według których adwokatowi nie wolno ułatwiać popełnienia przestępstwa, pieniądze klienta wolno wykorzystać tylko do prawidłowej realizacji obowiązków, należy zachować szczególną skrupulatność w rozliczeniach z klientem. Adwokat nie może też być materialnie uzależniony od klienta, na przykład zaciągać u niego pożyczek – uważa prof. Maciej Gutowski.

 

 

 

 

WICEMINISTER SPRAWIEDLIWOŚCI PATRYK JAKI MA WĄTPLIWOŚCI

 

 Przychodzi adwokat do CBŚ. Spór o profesora Królikowskiego. Patryk Jaki „ma wątpliwości”, Łapiński – rzecznik prezydenta  odpowiada – „Mam zaufanie do profesora Królikowskiego  Wątpliwości w sprawie depozytu miały powstać w lipcu. Wtedy to w porozumieniu ze swoim klientem adwokat ujawnił policji, że ma taki depozyt”.

Między lutym a lipcem ( 2017 r.) z milionowym depozytem na koncie adwokata nic się nie działo. 6 lipca – jak informuje Prokuratura Krajowa – „adwokat Michał Królikowski poinformował telefonicznie funkcjonariusza policji o fakcie przelewu na jego konto pieniędzy w kwocie 1 miliona złotych, z których pobrał około 200 tysięcy złotych jako wynagrodzenie, reszta kwoty miała stanowić depozyt adwokacki. O rozmowie tej policjant niezwłocznie poinformował prokuratora referenta sprawy”.

 

„DEPOZYT „KLIENTA Z MAFII PALIWOWEJ

 

Nie wiadomo, w jakich okolicznościach adwokat dowiedział się, że pieniądze złożone w depozycie mogą pochodzić z przestępstwa. Ujawnił jedynie, że zaraz po tym, gdy powziął tę wiedzę, poinformował Centralne Biuro Śledcze, że dysponuje takimi pieniędzmi.

Odmówił jednak prokuratorowi podania numeru konta, na którym one spoczywają. W rozmowie z RMF FM tak tłumaczył motywy swojego postępowania:

 – „Nie mogę obciążyć mojego klienta, nie mogę na niego donosić, nie mogę go zdradzić. W związku z tym, jedyne co mogę mu zaproponować, chcąc polepszyć jego sytuację, to ujawnienie prokuraturze, że te pieniądze są.

(…) Nie ujawniam, nie pokazałem, nie dałem mu numeru rachunku, na którym te pieniądze są, tylko powiedziałem, że posiadam profesjonalny depozyt. Nie mam prawa zdradzić mojego klienta”.

 

„Z tajemnicy adwokackiej może zwolnić mnie tylko sąd, z tajemnicy obrończej – nikt”. Na marginesie warto odnotować – prokurator mówi, że sprawy nie mają związku z doradztwem prezydentowi, a adwokat twierdzi, że owszem mają

– że 17 sierpnia 2017 r. pojawiają się pierwsze nieoficjalne informacje, iż Królikowski doradza prezydentowi.

6 września 2017 r. w „Kropce nad i” TVN24 sam prawnik przyznaje, że współpracuje z Andrzejem Dudą w pracach nad przygotowywanymi ustawami.

 

Królikowski: „ustawy o sądownictwie były destrukcyjne”

 Prokurator Święczkowski ocenił, że Królikowski nie powinien mieć na swoim koncie pieniędzy pochodzących z przestępstwa.

Posłużył się porównaniem. – Czy państwo sobie wyobrażacie taką sytuację, że złodziej kradnie z torebki kilkadziesiąt tysięcy złotych, daje je adwokatowi, żeby wpłacił na depozyt adwokacki?

Czy obowiązkiem prokuratury nie jest zabezpieczenie takich pieniędzy, żeby zwrócić pokrzywdzonemu? – pytał prokurator. – Tak obrazowo należy na tę sprawę spojrzeć – skonstatował.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DORADCA PREZYDENTA MICHAŁ KRÓLIKOWSKI PRZYJĄŁ NA SWOJE KONTA MILION ZŁOTYCH,150 TYSIĘCY DOLARÓW AMERYKAŃSKICH ORAZ KILKASET TYSIĘCY ZŁOTYCH.

 

WRZEŚNIOWE PRZESŁUCHANIE I BLOKADA KONTA PRZEZ URZĄD SKARBOWY

A PREZYDENT DUDA O NICZYM NIE WIE?

 

CZY TEN „DEPOZYT” TO TEŻ OD MAFII PALIWOWEJ, CZY TEŻ OD INNYCH MAFIOSÓW?

 

Święczkowski mówił w piątek także, że oprócz wspomnianego miliona, w marcu i kwietniu Królikowski przyjął na konto „150 tysięcy dolarów oraz kilkaset tysięcy złotych, część z nich również w ramach tak zwanego depozytu adwokackiego”.

O tych kolejnych przelewach poinformował prokuraturę tydzień temu w czasie przesłuchania Wojciech Ch. – ten sam, który wcześniej złożył w depozycie adwokackim milion złotych.

Czy Wojciech Ch. podał prokuratorowi numer konta, na którym złożył depozyt, czy też CBŚ samo przetrząsało rachunki bankowe – nie wiadomo.

 Faktem jest, że w tym samym dniu, w którym przesłuchiwano Wojciecha Ch. „prokurator referent sprawy podjął działania zmierzające do ustalenia numeru rachunku bankowego kancelarii adwokata Michała Królikowskiego i dokonanie blokady znajdujących się tam środków, jako mogących mieć związek z praniem brudnych pieniędzy”.

W czwartek 21 września 2017 r.pieniądze te zostały zablokowane przez prokuratora. Tego i kolejnego dnia Królikowski udzielił wywiadów, w których mówił, że interesuje się nim prokuratura i że w jego ocenie ma to związek z jego współpracą z Kancelarią Prezydenta Andrzeja Dudy. Więc jednak!!!

Nie jest przewidywana „zmiana roli” Dobiegają końca prace nad prezydenckimi ustawami.  Prokurator krajowy zapewniał w piątek, że „śledztwo w żaden sposób nie dotyczy pana mecenasa Królikowskiego”.

– Do tego czasu pan mecenas był pełnomocnikiem jednego ze świadków. W najbliższym czasie nie jest przewidywana zmiana roli procesowej pana mecenasa – zapewniał Bogdan Święczkowski.

Co jednak będzie potem? Z co najmniej dwóch wypowiedzi prokuratora krajowego można wnioskować, że prokuratura nadal będzie interesować się działalnością Królikowskiego.

– Pan mecenas pomimo tego, że te środki miały być depozytem adwokackim, część z nich mógł przekazać na swoje cele prywatne, co będzie oczywiście przedmiotem dalszego śledztwa – zapowiedział Święczkowski.

Prokurator krajowy powiedział też – w trybie orzekającym, a nie przypuszczającym – że na koncie adwokata znajdowały się pieniądze pochodzące z czynów zabronionych.  

 

DEZYZJA PREZYDENTA DUDY O WETACH – GENIALNA, MĄDRA I PROPAŃSTWOWA

– TWIERDZI DORADCA PREZYDENTA DUDY PROF. MICHAŁ KRÓLIKOWSKI.

 

Prof. Królikowski: decyzja prezydenta o wetach genialna, mądra i propaństwowa – Rozumiem zamysł…  

Zainteresowanie prokuratury kontem depozytowym Michała Królikowskiego wywołało lawinę komentarzy politycznych. Politycy ugrupowań opozycyjnych twierdzą, że nie mają wątpliwości, iż działania prokuratury, na czele której stoi poseł klubu PiS Zbigniew Ziobro, są motywowane politycznie, mają na celu zarówno podważenie wiarygodności prezydenckiego zespołu opracowującego projekty ustaw sądowniczych oraz odwrócenie uwagi od kontrowersji wokół kampanii „Sprawiedliwe sądy”.

Michał Królikowski zapewnił w piątek rano, że o swojej sprawie powiadomił Andrzeja Dudę. Prezydent w późniejszej rozmowie miał mu powiedzieć, żeby się nie przejmował, ponieważ tak naprawdę „nie chodzi o Królikowskiego”. Rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński powiedział w piątek w „Tak Jest” TVN24, że wydaje mu się mało prawdopodobne, by prokuratura podejmowała działania polityczne. Aczkolwiek nie ukrywał pewnych wątpliwości.

– Ciężko mi dopuścić myśl, że prokuratura mogła tak postępować w demokratycznym państwie prawnym. Ale pozostaje pytanie: dlaczego i w jaki sposób spośród tysięcy śledztw akurat dziś wyciekła informacja na temat konkretnego jednego śledztwa i profesora Michała Królikowskiego – mówił rzecznik prezydenta.   „Konto Michała Królikowskiego jest zablokowane. Zajęto 750 tysięcy złotych. Pokazujecie jedną rzecz: mamy prokuraturę i nie zawahamy się jej użyć”.

„Kaczyński nie przyszedł z ultimatum, to były propozycje” .

 

KOMENTARZ AUTORSKI

 

Od września 2017 roku cisza. Nikt nic nie wie, bo nie może wiedzieć. Czy profesor Michał Królikowski jest członkiem mafii paliwowej? Czy został aresztowany?

Dlaczego wolno mu prać brudne pieniądze?

Kto kłamie? Czy Duda twierdzący, że Królikowski nie był jego doradcą? Czy Królikowski twierdzący, że jest doradcą prezydenta?

Jeżeli nie był doradcą, to skąd znał projekty ustaw o KRS i SN uważając, że weta prezydenta były  genialne, mądre i propaństwowe.

Skąd się wzięły na koncie Królikowskiego „dozwolone” depozyty mafijne w ilości miliona złotych, 150 tysięcy dolarów amerykańskich i kilkaset tysięcy złotych.

Jeżeli takie „depozyty” były dozwolone, to dlaczego zajęła konto Królikowskiego prokuratura i Urząd Skarbowy?

Dlaczego prof. Michał Królikowski zataił inne swoje konto przed prokuraturą

i Urzędem Skarbowym?

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

 

https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/michal-krolikowski-depozyt-adwokacki-i-sledztwo-ws-wyludzen-vat,775256.html

 

Dla portalu niepoprawni.pl

 

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

 

 

 


LWÓW UMIERA

$
0
0

 

W niedawnej przeszłości towarzysz generalissimus Józef Stalin w otoczeniu premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchila i prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Roosevelta w Poczdamie, Teheranie i Jałcie jednym ruchem – palcem po mapie – skreślił z granic Rzeczypospolitej m. in. rdzennie polski Lwów. Lwów sprzedano Stalinowi bez słowa protestu, bo cóż tam Polska.

Lwów wówczas już krwawił sześć lat, krwawi nadal 75 lat, a to, jako miasto „sowieckie”, a to, „ukraińskie’ „wyrwane” przez Ukraińców przy „pomocy” ZSRS spod „okupacji polskiej”, a to, jako miasto „wilnej Ukrainy”, nie posiadającej nigdy własnej państwowości.

Gdy w lipcu przemierzałem lwowskie ulice ogarniała mnie rozpacz. Po kilku godzinach jazdy samochodem z Krakowa znajduję się nagle w innej epoce, tej z lat 50.

Jezdnie wybrukowane „kocimi łbami” z zapadającymi się w nich szynami tramwajowymi, tramwaje zaniedbane, brudne, zaśmiecone, poruszające się z prędkością 6 km/godz. to pod górę, to w dół, typu „wańka – wstańka” z lwowskiego cyrku Staniewskich. Po takiej nawierzchni poruszają się samochody „trupojezdki” z motorami starych moskwiczów, wołg, z przemyconymi karoseriami nowoczesnych mercedesów, volksvagenów, opli, audi etc. wyjące i smrodzące ze starości.

Pejzaż komunikacyjny uzupełniają miejskie pokraczne autobusy, troleybusy z lat 50. i „nowocześniejsze” tramwaje jadące po szynach zapadniętych w jezdnie z kocich łbów, pamiętających czasy Franz Josepha, brudne, zaniedbane, rozklekotane. Bilety tramwajowe sprzedają panienki w fartuszkach w kwiatki, a jak jakiś pasażer zwraca skasowany bilecik, to panienka sprzedaje bilecik następnemu pasażerowi. Częste są też kontrole biletów dokonywane przez oszustów. Ofiarą takich oszustów padła moja małżonka, która posiadała bilet tramwajowy, lecz „kontrolerzy” stwierdzili, że bilet jest nieważny, tramwaj zatrzymał się przy kantorze, żona zmieniła dolary na hrywny, które pobrali „kontrolerzy” i zniknęli bez wydania pokwitowania mandatowego, a tramwaj tymczasem pojechał.

 

 ALBO TRAMWAJ ALBO CHLEB

 

 Przeciętna emerytura na Ukrainie wynosi ok. 15 dolarów miesięcznie. Jeżeli emeryt przejedzie 100 razy tramwajem nie kupi już chleba.

 

 ULICE ŚMIETNISKA

 

Na placu Halickim w pobliżu kościoła św. Antoniego i na innych centralnych lwowskich ulicach i placach stoją w rzędach baby w chustach w kwiaty polne z brudnym towarem wyłożonym bezpośrednio na bruk bez podłoża. Handlują burakami, kapustą kiszoną zmieszaną nierzadko z końskim ulicznym gnojem, marchwią, kwaśnym mlekiem w brudnych butelkach po wódce, białym serem ( nie pierwszej białości), jajkami, drobiem wytarzanym po bruku, masłem leżącym bez opakowań na kamieniach. Towary przeważnie są nie pierwszej świeżości. Po odkrytych towarach łazi ptactwo. Ceny tu niskie, przewyższają jednak krakowskie.

Ulice lwowskie to jedno wielkie śmietnisko, z kubłami na śmieci, wypełnionymi po brzegi,  z nie wyjmowaną  tygodniami zawartością. Przy powiewach wiatru tumany śmieci hulają po ulicach tworząc swoistą brudną zadymę. Gdzieniegdzie widzi się powyginane wiadra zapełnione odpadami. Służb porządkowych brak.

Kanalizacja ogólnospławna w całym mieście nieczynna, dawne kratki ściekowe przerobiono na śmietniki.

 

 

BEZ POLONIJNYCH OFICJELI

 

We Lwowie spotkania autorskie mam każdego roku, tym razem w polskiej szkole im. św. Marii Magdaleny. Do niedawna była to szkoła nr 10. Na bocznej elewacji budynku szkoły wychodzącej w widoku na kościół im. św. Marii Magdaleny widnieje żeliwna tablica z reliefem poświęconym mordercy OUN – UPA Romanowi Szuchewyczowi „ku pamięci”.

Gdy publicznie zwróciłem na to uwagę, to ostrzeżono mnie, iż mogę być aresztowany.

Kościół św. Marii Magdaleny od lat jest zamieniony na salę muzyczną ze skoczną muzyką i śmierdzącą niemytą od lat toaletą.

Teresa Sopoćko, nasza koleżanka, policzyła publiczność-  równe pięćdziesiąt osób, przeważnie starszych. Brak młodzieży. Może i taki jest przekrój wiekowy tej nielicznej polskiej wspólnoty lwowskiej.

Na placu Halickim siedzieliśmy w towarzystwie młodego małżeństwa. Zapytałem, jak się czują we Lwowie, polskim przecież Lwowie, to otrzymałem odpowiedź, iż Lwow nigdy nie był polski, tylko ukraiński, a przed wojną okupowany przez Polskę. Kościoły były zawsze cerkwiami, o czym świadczą napisy na elewacjach, a napisy na grobowcach na Cmentarzu Łyczakowskim zawsze były w języku ukraińskim, przed wojną fałszowane przez Polaków na język polski, a pochowani są wyłącznie Ukraińcy.

Z ciekawości zapytaliśmy się, czy wiedzą kim był Józef Piłsudski i dlaczego na dawnym  Placu Mariackim stoi pomnik polskiego wieszcza Adama Mickiewicza.

Dowiedzieliśmy się, iż pierwszy raz słyszą nazwisko Józef Piłsudski, a pomnik Adama Mickiewicza postawili polscy okupanci Lwowa.

Natomiast dowiedzieliśmy się, iż „maty” (matka) św. Jana Pawła II była Ukrainką. Ciekawe, że dla nazistów (Niemców) św. Jan Paweł II był Żydem niemieckim. podobnie jak Mikołaj Kopernik – Niemcem.

Ale wracając do spotkania autorskiego, doszedłem do wniosku. iż osoby kierujące polskimi organizacjami, federacjami, czy towarzystwami widocznie nie mają czasu i ochoty na spotkania literackie i łączność z krajem.

Być może wolą się nawzajem poniewierać w publicznych wystąpieniach i w „Gazecie Lwowskiej” (już  nie wychodzącej), jak czynił to Emil Legowicz – prezes fundacji kultury lwowskiej, wyzywając śp. red. Bożenę Rafalską od alkoholiczek i dam lekkiego prowadzenia.

Redaktor Bożena Rafalska reaktywowała po wojnie „Gazetę Lwowską”, będąc jej redaktorem naczelnym, następnie za swoje patriotyczne poglądy została z gazety wyrzucona przez Emila Legowicza i „Gazeta Lwowska” upadła.

Redaktor Bożena Rafalska nie poddała się i założyła miesięcznik społeczno – kulturalny  „Lwowskie Spotkania”, który zdobył sławę światową, w którym miałem zaszczyt publikować i być współredaktorem.

We Lwowie  przy ul. Badenich 9 (obecnie Rylejewa 9) red. Bożena Rafalska założyła narodową galerię sztuki polskiej i pomieszczenie dla swojej redakcji „Lwowskich Spotkań”.

W pięknej sali swojej galerii urządzała liczne spotkania teatralne i kulturalne, ocalając od zapomnienia kulturę kresową.

Każdego roku w miesiącu lipcu Bożena Rafalska urządzała. „Czwartkowe wieczory przy świecach z poetą polskim Aleksandrem Szumańskim” zwykle transmitowane przez Radio Lwów z inicjatywy mojej bliskiej koleżanki prezes Radia Lwów Teresy Pakosz, a ostatnio z inicjatywy redaktor naczelnej Radia Lwów Marii Pyż – Pakosz.

W wieczorach „przy świecach” brali udział artyści lwowscy, jak Jan Tysson, czy też Kresowianin, mieszkający w Krakowie  Mieczysław  Święcicki z prof. Pawłem Bieńkowskim (akompaniament).

Recenzje z owych spotkań publikował „Kurier Galicyjski” – redaktor naczelny Marcin Rowicki, „Głos Polski” – redaktor naczelny Wiesław Magiera, „Kurier Codzienny” Chicago – redaktor naczelny Marek Bober,  „Kresowy Serwis Informacyjny” – redaktor naczelny Bogusław Szarwilo oraz „Lwowskie Spotkania” – redaktor naczelna Bożena Rafalska.

 

 

SĄ TACY CO POMAGAJĄ

 

Ale istnieją również akcenty radośniejsze. Niedawno w Radiu Lwów wystąpiła polska aktorka osiadła w Chicago  Barbara Denys – Krzyżanowska. W swoim programie miała m. in. wiersz Jana Lechonia „Matka Boska Częstochowska” ze słynnym fragmentem, który podkreślam w prezentacji owego utworu:

 

Matka Boska Częstochowska, ubrana perłami,

Cała w złocie i brylantach, modli się za nami.

Aniołowie podtrzymują Jej ciężką koronę

I Jej szaty, co jak noc są gwiazdami znaczone.

 

Ona klęczy i swe lice, gdzie są rany krwawe,

Obracając, gdzie my wszyscy, patrzy na Warszawę.

O Ty, której obraz widać w każdej polskiej chacie

I w kościele i w sklepiku i w pysznej komnacie

 

W ręku tego, co umiera, nad kołyską dzieci,

I przed którą dniem i nocą wciąż się światło świeci.

Która perły masz od królów, złoto od rycerzy,

W którą wierzy nawet taki, który w nic nie wierzy,

 

Która widzisz z nas każdego cudnymi oczami,

Matko Boska Częstochowska, zmiłuj się nad nami!

Daj żołnierzom, którzy idą, śpiewając w szeregu,

Chłód i deszcze na pustyni, a ogień na śniegu,

 

Niechaj będą niewidzialni płynący w przestworzu

I do kraju niech dopłyną, którzy są na morzu.

Każdy ranny niechaj znajdzie opatrunek czysty

I od wszystkich zagubionych niechaj przyjdą listy.

 

I weź wszystkich, którzy cierpiąc patrzą w Twoją stronę,

Matko Boska Częstochowska, pod Twoją obronę.

Niechaj druty się rozluźnią, niechaj mury pękną,

Ponad Polską, błogosławiąc, podnieś rękę piękną,

 

I od Twego łez pełnego, Królowo, spojrzenia

Niech ostatnia kaźń się wstrzyma, otworzą więzienia.

Niech się znajdą ci, co z dala rozdzieleni giną,

Matko Boska Częstochowska, za Twoją przyczyną.

 

Nieraz potop nas zalewał, krew się rzeką lała,

A wciąż klasztor w Częstochowie stoi jako skała.

I Tyś była też mieczami pogańskimi ranną

A wciąż świecisz ponad nami, Przenajświętsza Panno.

 

 

I wstajemy wciąż z popiołów, z pożarów, co płoną,

I Ty wszystkich nas powrócisz na Ojczyzny łono

Jeszcze zagra, zagra hejnał na Mariackiej wieży

Będą słyszeć Lwów i Wilno krok naszych żołnierzy.

 

 

 

Podniesiemy to, co legło w wojennej kurzawie,

Zbudujemy Zamek większy, piękniejszy w Warszawie.

I jak w złotych dniach dzieciństwa będziemy słuchali

Tego dzwonka sygnaturki, co Cię wiecznie chwali.

 

                                                         1942 rok (pełny tekst wiersza podaję za Ossolineum)

 

26 sierpnia Kościół katolicki obchodzi święto Matki Bożej Częstochowskiej.

Po doznaniu wielu łask przez Polaków konstytucja sejmowa z 1764 r. potwierdziła, że Rzeczpospolita jest „do swej Najświętszej Królowej Maryi Panny w częstochowskim obrazie cudami słynącej nabożna i jej protekcji w potrzebach doznająca”.

 

Wiersz Jana Lechonia z muzyką Zbigniewa Raja śpiewała Ola Maurer w „Piwnicy pod Baranami”.

 

Coroczne lwowskie spotkania mojej małżonki Aliny de Croncos Borkowskiej – Szumańskiej i moje mają charakter trójwymiarowy. Śladami ojców, misje dobrej woli pomocy najbardziej potrzebującym Rodaków i krzewienie kultury polskiej.

Wspomagamy także na ziemi lwowskiej różne „babuleńki” i „dziadulków”, zdarzają się i młodsi potrzebujący.

W ubiegłym roku pomogliśmy pani Marii Hucher, mieszkającej w kuchni w walącej się chacie drewnianej, zaatakowanej przez grzyby domowe i owady techniczne szkodniki drewna. Babcia otrzymała wsparcie dolarowe od nas i od pani Teresy Sopoćko oraz paczkę żywnościową i odzieżową od państwa Węgierskich z Krakowa i państwa Bogusława i Łucji Gedlów ze Lwowa, mieszkających w Krakowie.

 

JAK POMÓC MIASTU?

 

W 1998 roku Stare Miasto we Lwowie zostało wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO. Teraz istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że może z niej zniknąć. Wszystko przez brak odpowiednich uregulowań w zakresie ochrony zabytków, które są poważnie zagrożone przez niekontrolowaną współczesną zabudowę i stan techniczny obiektów budowlanych, zagrażający bezpieczeństwu publicznemu.

W jaki więc sposób wesprzeć infrastrukturę Lwowa?

Odbywały się już akcje pomocy dla renowacji Cmentarza Łyczakowskiego, ale jak mnie informowała pani Weronika Kachza – mgr inżynier pracująca fizyczne – społecznie przy odbudowie Cmentarza Obrońców Lwowa, powierzone miastu sumy zostały zdefraudowane przez urzędników ratusza.

Z powodu uszkodzenia w całym mieście kanalizacji ogólnospławnej, wody opadowe z rur spustowych, ścieki i fekalia z rur kanalizacyjnych, wymywają grunt spod fundamentów i  kapilarnie podciągane są przez mury nośne, powodując ich zagrzybienie, doprowadzając obiekty budowlane w całym mieście do śmierci technicznej.

W czasie opadów Lwów przemienia się w jakąś upiorną Wenecję!

Lwów umiera! A w nim garstka Polsków, którzy, według pani redaktor Katarzyny Gójskiej – Hejke z „Gazety Polskiej” mają na Ukrainie swoją drugą ojczyznę.

Tylko jeszcze Katedra i niszczejące nagrobki Cmentarza Łyczakowskiego przypominają o rdzennej polskości Lwowa, jego dawnej świetności – miasta Semper Fidelis.

Gdzie jest moje i nasze miasto?

Ale cóż, niektórzy są niefrasobliwi, a niekiedy nawet bezczelni.

Agata Młynarska „lwowianka”, w programie telewizji publicznej ogłosiła iż Lwów wygląda pięknie, bo właśnie władze miasta odnowiły bramę wejściową do Parku Stryjskiego.

Owa „lwowska” prominentka podaje również o remoncie przez Ukraińców Cmentarza Strzelców Siczowych. Przede wszystkim Cmentarz Obrońców Lwowa remontowany był przez polską firmę „Elektromontaż” za pieniądze polskich podatników. Cmentarz Strzelców Siczowych – ukraińskich żołnierzy  walczących z Obrońcami Lwowa stanowi enklawę oddzielną na Cmentarzu Łyczakowskim.

Teraz Ukraińcy zasłonili płytami Lwy na łuku triumfalnym Cmentarza Obrońców Lwowa i zmienili inskrypcję na płycie nagrobnej Cmentarza Obrońców Lwowa.

 

Niedawno pan prezydent Rzeczypospolitej dr Andrzej Duda przebywał z wizytą na Ukrainie, zresztą nie po raz pierwszy,

 

Zachodzą pytania związane z Pana wizytami na Ukrainie:

 

– dlaczego Głowa Państwa nie złożyła hołdu Obrońcom Lwowa na ich Cmentarzu?

 

– dlaczego pan prezydent dr Andrzej Duda nie złożył protestu za bezprawne zasłonięcie Lwów, symbolu polskości umieszczonym na Łuku Triumfalnym Cmentarza Obrońców Lwowa?

 

– dlaczego nie interweniował Pan w sprawie zmiany inskrypcji na płycie nagrobkowej Cmentarza Obrońców Lwowa.?

 

– Szanowny Panie Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej, to jest polski Cmentarz Obrońców Lwowa i nikt nie ma prawa go dewastować. Prosimy o takie oświadczenie.

 

– Czy 1 kwietnia 2018 roku złoży Pan hołd w katedrze lwowskiej, Matce Bożej Przenajświętszej Królowej Polski , odnawiając 363 rocznicę Ślubów Kazimierzowskich, jak to uczynił jedynie prezydent Rzeczypospolitej Polskiej prof. Lech Kaczyński po 1989 roku?

 

– Czy z początkiem lipca 2018 roku weźmie Pan udział w corocznych Zjazdach Światowego Kongresu Kresowian na Jasnej Górze w auli św. Jana Pawła II i powie Pan o ludobójstwie OUN – UPA, jak uczynił to prof. Lech Kaczyński na owym zjeździe w 2009 roku?

 

– Czy potępi Pan publiczną antypolską działalność europosłów Michała Boniego TW „Znak”, Róży Marii Barbary Gräfin von Thun und Hohenstein, Danuty Hübner, Danuty Jazłowieckiej, Barbary Kudryckiej, Julii Pitery oraz rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara twierdzącego, iż to Polacy mordowali Żydów w Holokauście, Borysa Budki,  Adama Michnika, Ryszarda Petru, Magdaleny Sroki, Donalda Tuska, Lecha Wałęsy, Obywateli RP, Komitetu Obrony Demokracji?

 

– Czy odpowiedział Pan na poniższy apel Stowarzyszenia Solidarni 2010?

 

Przywrócić Antoniego Macierewicza – podpisz petycję!

data:12 stycznia 2018     Redaktor: agalaura

 

Antoni Macierewicz jest najlepszym Ministrem Obrony Narodowej, jakiego miała Polska, co było nie w smak wrogim naszej Ojczyźnie środowiskom. My, Polacy, domagamy się przywrócenia Pana Ministra.

 

http://solidarni2010.pl/36399-przywrocic-antoniego-macierewicza—podpisz-petycje.html?PHPSESSID=ab1f5a4b6817b437731dbc4da422021a

 

– Czy ujawni Pan Polakom uchwałę senatu USA z roku 2018 odnośnie restytucji mienia pożydowskiego przez Polskę w wysokości 65 miliardów dolarów amerykańskich?

 

– Czy złoży Pan krytykę wiersza swojego teścia Juliana Kornhausera o mordowaniu żydowskich dziewczynek pałkami  przez żołnierzy  Polski Podziemnej w czasie tzw. pogromu kieleckiego?   Jest to kłamstwo historyczne i literackie, ubliżające Narodowi Polskiemu. Czas naprawiać krzywdy nam wyrządzone.

 

Przypominam ów „literacki” paszkwil Pana teścia Juliana Kornhausera:

 

WIERSZ O ZABICIU DOKTORA KAHANE

 

„A jacy to źli ludzie mieszczanie kielczanie,

żeby pana swego, Seweryna Kahane,

zabiliście, chłopi, kamieniami, sztachetami!

Boże że go pożałuj i wszech synów Dawidowych

iże tako marnie zeszli od nierównia swojego!

Chciałci i jego bracia miła królowi służyć

swą chorągiew mieć, ale żołnierze dali go zabić.

Żołnierze, milicjanci, kieleccy rodzice

świętości nie mieli, bezbronne dzieci zatłukli!

Zabiwszy, ulicami powlekli, bić Żydów krzyczeli,

Polacy, kielczanie jako psy kłamacze.

Okrutność śmierci poznali, szkarady posłuchali,

krwią splamili przyjacioły, na bruk ich wyrzucili.

Bóg Polaków zamknięty w obozie, w baraku

drży, gdy dzielni chłopcy z orzełkami na czapkach

dobijają dziewczynki żydowskie, rurkami, na odlew”.

 

Napisał Julian Kornhauser (ur. 20 września 1946 w Gliwicach) – polski poeta, prozaik, krytyk literacki, eseista, autor książek dla dzieci, znawca i tłumacz literatury serbskiej i chorwackiej, współtwórca grupy literackiej „Teraz”, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest jednym z najbardziej znanych przedstawicieli poetyckiej Nowej Fali z lat 70. XX wieku. Ojciec Pierwszej Damy Pani Agaty Kornhauser – Dudy. Wiersz jest ogniwem cyklu „Żydowska piosenka” z tomu Kamyk i cień.

Cytat za: J. Kornhauser, Wiersze zebrane, pod red. A. Glenia i J. Kornhausera,

 

Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2016, s. 426. Redakcja Adam Zagajewski, Stanisław Barańczak, Ryszard Krynicki – „Strony Poezji – Monografie”. 

„Monografie w toku. Kompendia multimedialne” pod redakcją Pawła Próchniaka.

http://stronypoezji.pl/monografie/wiersz-o-zabiciu-doktora-kahane/

 

– Czy tak kłamliwie może przebiegać edukacja historyczna w suwerennej i niepodległej Polsce?

 

– Czy Pan Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na taką „edukację ” zezwala?

 

Powyższe pytania zadaję Panu Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej jako kombatant i członek Środowisk Kresowych.

 

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621.

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

 

Aleksander Szumański „Lwów umiera” ;”Nasza Polska” nr 34 ; 24. VIII/. 2004 r.

ZAFAŁSZOWANA HISTORIA. ZMASOWANY ATAK NA POLSKĘ

$
0
0

ZAFAŁSZOWANA HISTORIA.

 ANNA AZARI AMBASADOR IZRAELA W POLSCE O NOWELIZACJI USTAWY O IPN.

ZMASOWANY ATAK NA POLSKĘ, POLAKOW I POLSKOŚĆ.

ADAM MICHNIK W ATAKU NA KOŚCIÓŁ.

 Anna Azari, ambasador Izraela w Polsce w zdumiewających słowach odniosła się do sprawy nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej.

Przez długi czas Żydzi znajdowali w Polsce bezpieczną przystań – jak inaczej można wytłumaczyć niezwykły wzrost ich populacji oraz rolę jaką odegrali Żydzi polscy w ukształtowaniu się życia religijnego i społecznego światowej społeczności żydowskiej?

Nastroje antysemickie zaczęły nasilać się już w XIX wieku, aby w kolejnym stuleciu przybrać postać straszliwej niszczycielskiej siły. Pomimo faktu, iż Adolf Hitler wybrał właśnie Polskę na miejsce „ostatecznego rozwiązania”, a wielu Polaków odwracało się od żydowskich ofiar nazizmu – hitleryzmu, absolutną nieprawdą byłoby twierdzenie, że Holokaust został przeprowadzony przy udziale Polaków. Terminem Holokaust – genocidum atrox – ludobójstwo okrutne – należy określić bestialskie wymordowanie sześciu milionów obywateli polskich przez Niemców – nazistów w czasie trwania II Wojny Światowej, z których jedną czwartą stanowiły  dzieci, jak to miało miejsce (dla przykładu)  w zbrodni dokonanej przez Niemców na polskich dzieciach w obozie zagłady w samym sercu łódzkiego getta, co opisałem monograficznie w książce „Mord polskich dzieci” w łódzkim getcie” w roku 2013.

Nazwa obozu ( „Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt), w którym bestialsko pomordowano polskie – nie żydowskie dzieci przez Niemców przy pomocy policji żydowskiej kierowanej przez Judenrat w łódzkim getcie.

Do momentu wydania owej książki zbrodnia ta była zupełnie nieznana i zatajana w Polsce, w samej Łodzi, jak i w Izraelu.

 

W takt pani ambasador Izraela w Polsce Adam Michnik atakuje Kościół, Polskę, Polaków i polskość.

 

Adam Michnik: Polacy są jak Kościół, a on uczy obłudy, kłamstwa, konformizmu, hipokryzji.

//www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

 

Czytelnicy polscy w kraju ciągle za mało znają alarmujące ostrzeżenia głośnego autora polonijnego profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego. Ten najwybitniejszy dziś wśród Polaków żyjących na Zachodzie znawca problematyki żydowskiej jest autorem opublikowanego już w dwóch wydaniach monumentalnego dzieła dokumentalnego „Jews in Poland”, ze wstępem znanego sowietologa pochodzenia żydowskiego – profesora Richarda Pipesa.

Profesor Iwo Cyprian Pogonowski od wielu lat wytrwale i systematycznie ostrzegał przed tym, co robią niektórzy bardzo wpływowi Żydzi zagraniczni, zwłaszcza amerykańscy, dla przyczernienia obrazu polskiej historii i upokorzenia Polaków. Zdaniem profesora Pogonowskiego, to wszystko jest tylko grą wstępną zmierzającą do ułatwienia nacisków na wypłatę przez Polskę jak największych „odszkodowań za żydowskie mienie”. To, przed czym  ostrzegał wybitny żydowski politolog w USA Norman Gary Finkelstein – autor „Pzedsiębiorstwa Holokaust” w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, twierdząc, że Światowy Kongres Żydów chce szantażami zmusić Polskę do wypłaty 65 miliardów dolarów lobby żydowskiemu w Ameryce tytułem restytucji mienia żydowskiego w Polsce. W tym celu robi się wszystko, by upokorzyć Polskę, czym wprost otwarcie zagroził naszemu krajowi już parę lat temu jeden z czołowych przywódców żydowskich.

 

 

Pisząc o działaniach dla wymuszenia tego ogromnego haraczu od Polaków, prof. Pogonowski twierdzi, że w tym celu „stwarza się mity o udziale Narodu Polskiego w zagładzie Żydów. Groźnie zabrzmiał wywiad Aliny Całej z Żydowskiego Instytutu Historycznego w „Rzeczpospolitej” przeprowadzony przez Piotra Zychowicza:

 

„POLACY JAKO NARÓD NIE ZDALI EGZAMINU”

http://www.rp.pl/artykul/310528-Polacy-jako-narod–nie-zdali-egzaminu-.html

 

W pewnym sensie Polacy są odpowiedzialni za śmierć wszystkich 3 milionów Żydów – obywateli II RP – mówi historyk z Żydowskiego Instytutu Historycznego Alina Cała.

 

Rz: Czy Polacy są współodpowiedzialni za Holokaust?

 

Alina Cała: W pewnym stopniu tak. Przyczyną tego był przedwojenny antysemityzm, który nie przygotował ich moralnie do tego, co miało się dziać podczas Zagłady. Nośnikiem tego antysemityzmu były dwie instytucje. Ugrupowania tworzące obóz narodowy oraz Kościół katolicki. Ten ostatni mniej więcej od 1935 roku zaczął sprzyjać endecji. W efekcie wysokonakładowe pisma konfesyjne zaczęły głosić propagandę antysemicką. Choćby „Mały Dziennik” Kolbego (o. Maksymiliana Kolbe).

 

Rz: Od endeckiego ekonomicznego antysemityzmu czy kościelnego antyjudaizmu do ludobójczego rasizmu Adolfa Hitlera chyba jest daleka droga.

 

AC: Wcale nie taka daleka. Wszystkie rodzaje antysemickiego dyskursu w latach 30. zaczęły się zlewać. Antysemityzm ekonomiczny był uzasadniany rasizmem, a antyjudaizm katolicki stał się rasistowski, pochwalający politykę Hitlera. W programie Obozu Wielkiej Polski już w 1932 roku zawarto postulaty podobne do tych, które później się znalazły w ustawach norymberskich. Obóz Narodowo-Radykalny wysunął projekty masowych deportacji, połączonych z żądaniem, żeby to Żydzi sfinansowali swoje wygnanie. Właśnie to zrobili hitlerowcy.

Zagłada została sfinansowana z majątków zrabowanych Żydom. Oenerowcy i klerykalni antysemici domagali się tworzenia otoczonych murem gett. Ich życzenie spełnili okupanci.

 

Rz: Endecy nie postulowali zabijania ludzi.

 

AC: Ale inicjowali niektóre antyżydowskie rozruchy, zarówno w latach 1918 – 1920, jak i podczas fali ponad 100 pogromów w latach 1935 – 1937. W pogromach tych ginęli ludzie. Po rozpoczęciu okupacji doszło w Polsce do spontanicznych pogromów, takich jak wielkanocne rozruchy w Warszawie w 1940 roku, przygotowany przez organizację związaną z ONR Falanga Bolesława Piaseckiego.

 

Rz: A nie przez Niemców?

 

AC: Nie. Wydarzenie to jest związane z próbą kolaboracji podjętą wówczas przez grupę działaczy Falangi. Piasecki pozostał w cieniu, a jego rola nie jest do końca wyjaśniona.

 

Rz: Ci działacze Falangi zostali rozstrzelani w Palmirach.

 

AC: Zostali wykorzystani do mokrej roboty i usunięci. Chwalimy się, że byliśmy państwem bez Quislinga. Ale chętni byli, to Niemcy nie chcieli współpracy z Polakami.

 

Rz: Ale mówi pani, że to Niemcy wykorzystali Polaków do mokrej roboty.

 

AC: Ten pogrom odbył się oczywiście ze wsparciem logistycznym Niemców. Bojówkarze byli podwożeni ciężarówkami Wehrmachtu. Ale bez przedwojennego antysemityzmu do tego wydarzenia by nie doszło.

 

Rz: Jego skala była jednak niewielka. Kilka pobić czy nawet zabójstw to chyba za mało, żeby mówić o współudziale w Holokauście.

 

AC: Z moralnego punktu widzenia przemoc to przemoc. Ale przecież ta fala pogromów to nie wszystko. Spójrzmy na problem ratowania Żydów podczas Zagłady. Polak, który przed wojną był bombardowany kościelną i endecką agitacją antysemicką, musiał mieć rozterki, czy ratowanie Żydów jest moralne.

 

Rz: A może rozterki te brały się nie z czyjejś agitacji, tylko z powodu terroru okupanta. Kara śmierci dla całej rodziny za ukrywanie Żyda… Proszę się postawić w sytuacji matki, która ryzykuje życie dzieci dla obcego człowieka.

 

AC: Za ukrywanie polskiego patrioty, członka ruchu oporu, też groziła śmierć. A jednak łatwiej to było zorganizować i więcej ludzi się na to zdobywało. Bo tu nie było już żadnych moralnych rozterek. Poza tym niektórzy Polacy brali aktywny udział w Zagładzie. Choćby sprawa buntu w Sobiborze. Więźniowie, którym udało się przedrzeć do lasu, zostali wyłapani przez chłopów. W ogóle sołtysi w okupowanej Polsce mieli obowiązek denuncjowania wszystkich ukrywających się Żydów i partyzantów. Tych ostatnich jednak na ogół nie denuncjowano, a Żydów często. Jest bardzo niewiele przypadków, żeby cała wieś wzięła na siebie odpowiedzialność za ukrywającego się Żyda.

 

Rz: Być może ludzie po prostu obawiali się donosu.

 

AC: No, ale o czym świadczy ten lęk przed donosem sąsiada?

 

Rz: O tym, że niegodziwcy są w każdej społeczności.

 

„TWÓRCZOŚĆ” JANA TOMASZA GROSSA”

 

26 września 2011 prezydent RP Bronisław Komorowski odznaczył Alinę Całą Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za działalność na rzecz przemian demokratycznych w kraju, za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej”

Za jeden z najnowszych przejawów tego typu propagandy wymierzonej w Polaków profesor Pogonowski uznał całokształt twórczości Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza jego eseje „Upiorna dekada”, wydane w 1998 roku, „Sąsiedzi”, „Strach”, „Złote żniwa”. W ocenie prof. Pogonowskiego: „Propaganda Grossa pomaga eksternistycznym ugrupowaniom żydowskim w ich próbach wymuszania od rządu polskiego haraczu za zbrodnie dokonane w Polsce przez Niemców, Sowietów i kryminalistów”.

Aby uzyskać nakreślone wyżej cele prowadzi się akcję ciągłego prowokowania Polaków przez wysuwanie kolejnych agresywnych żądań, usunięcia Krzyża Papieskiego w Oświęcimiu, Krzyża z Sejmu, awantury lewackiej pod Pałacem Prezydenckim, etc. Podobnym celom służy stwarzanie różnego typu antypolskich „faktów prasowych”, nagłaśnianie różnych rzekomych incydentów antyżydowskich, tak jak wymyślona afera z rzekomymi „antysemickimi” wystąpieniami na Majdanku.

W tym kontekście należy też widzieć próby nagłego zaatakowania Polaków przez odpowiednio tendencyjne zniekształcenia i nagłośnienie wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat, o których, mimo ich dziś tak mocno akcentowanej wagi, sami Żydzi prawie nie mówili przez kilkadziesiąt lat.

Dziś za to odpowiednio je retuszując, przypisują za wszystko co najgorsze winę oczernianym Polakom. Tak jak się stało ze sprawą publikowanego przez J. T. Grossa w książce „Europa nie prowincjonalna” tekstu oskarżającego Polaków o spalenie w lipcu 1941 roku tysiąca kilkuset Żydów z Jedwabnego w Łomżyńskiem.

J.T. Gross w swej pierwszej książce „W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali”, wydanej w 1983 roku razem z Ireną Grudzińską- Gross dał bogaty materiał źródłowy, nie ukrywający faktów o prosowieckiej i antypolskiej kolaboracji wielkiej części Żydów na Kresach w latach 1939-1941. We wspomnianej książce przytaczał liczne fakty o donoszeniu na Polaków, ich szykanowaniu, niszczeniu kapliczek przydrożnych przez sfanatyzowanych Żydów – komsomolców, o wielkiej roli zbolszewizowanych Żydów w administracji.

Dziś to wszystko wyparowało z jego analiz. Za to mamy ciągłe wybielanie żydowskiej kolaboracji z Sowietami, jej skrajne pomniejszanie, względnie usprawiedliwianie reakcjami na dawny „antysemityzm” polski lub strachem przed Niemcami. Po prawdziwie upiornych zniekształceniach książki „Upiorna dekada” Gross przeszedł do najbardziej oszczerczych uogólnień-oskarżeń, że to Polacy ponoszą winę za zorganizowane przez Niemców wymordowanie Żydów z Jedwabnego w lipcu 1941 r.

Rzecz znamienna – jedynym świadectwem, na jakim oparł się Gross w swym oskarżeniu pod adresem Polaków z Jedwabnego, jest oskarżająca ich o wymordowanie 1500-1600 Żydów relacja Szmula Wasersztajna (pierwsza jej wersja pochodzi z 1945 roku).

Gross uznał tę relację za najbardziej wiarygodne źródło, pomimo tego, że jak sam przyznał:

„W Żydowskim Instytucie Historycznym znajdziemy dwa zeznania Wasersztajna spisane oddzielnie – ani liczby się w nich nie pokrywają, ani rozmaite detale”. Bezkrytycznie akceptując relację Wasersztajna, Gross ani słowem nie wspomniał o dotychczasowych polskich badaniach całej sprawy, w tym o parokrotnie publikowanych uwagach prokuratora Waldemara Monkiewicza, byłego szefa Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, który dokładnie badał całą sprawę. Nie wspomniał, ponieważ, iż stwierdzenia prokuratora Monkiewicza natychmiast obaliłyby gmach fałszów zbudowany dzięki całej relacji Wasersztajna.

Ten ostatni przypisuje wykonanie całej zbrodni na Żydach w Jedwabnem Polakom. Zgodnie z tą intencją robi co może, aby maksymalnie zaniżyć liczebny udział Niemców biorących udział w całej jedwabieńskiej antyżydowskiej akcji. Według Wasersztajna, w Jedwabnem było wszystkiego ośmiu gestapowców, którzy byli faktycznie biernymi obserwatorami zbrodni popełnionej jakoby przez Polaków.

Tymczasem Monkiewicz konsekwentnie podawał, że w całej akcji w Jedwabnem brało udział ponad 200 niemieckich funkcjonariuszy. W referacie na sesję popularnonaukową zorganizowaną 20 czerwca 1986 r., z okazji 250-lecia nadania praw miejskich Jedwabnemu, prokurator Monkiewicz podał, że 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem łącznie pojawiło się 232 funkcjonariuszy niemieckiej policji.

W artykule publikowanym w 1989 roku w „Studiach Podlaskich” Monkiewicz pisał m.in. „…w początkach lipca ze składu batalionów policyjnych 309 i 316 wydzielono ponad 200 funkcjonariuszy, tworząc specjalny oddział nazywany „Kommando Białystok” dowodzony przez Wolfganga Burknera, oddelegowanego z warszawskiego Gestapo.

Oddział ten w dniu 10 lipca 1941 roku przybył samochodami ciężarowymi do Jedwabnego. W toku akcji podjętej przeciwko Żydom zaangażowano również żandarmerię i policję pomocniczą. Ta ostatnia uczestniczyła jedynie w przyprowadzeniu ofiar na rynek i ich konwojowaniu poza miasto. Tam Niemcy dopuścili się niesamowitego wręcz okrucieństwa wpędzając około 600 osób do stodoły, którą następnie zamknęli, ściany oblali benzyną i podpalili, powodując męczeńską śmierć znajdujących się wewnątrz mężczyzn, kobiet i dzieci. W dwa dni później ci sami sprawcy wymordowali prawie wszystkich Żydów w Radziłowie. Spalili tam w stodole około 650 osób.

Zarówno w Jedwabnem, jak i w Radziłowie Niemcy starali się wciągnąć do pogromu niektórych policjantów pomocniczych narodowości polskiej.

Prokurator Monkiewicz wyraźnie – wbrew twierdzeniom Wasersztajna – informuje, że policjanci pomocniczy narodowości polskiej brali najczęściej udział w czynnościach drugorzędnych typu wyprowadzenia ofiar na rynek i ich konwojowania, podczas gdy decydującą rolę w mordowaniu Żydów odegrało ponad 200 niemieckich policjantów.

I tu właśnie zahaczamy o sprawę zasadniczą – jak można traktować relację Wasersztajna, który zamiast liczby ponad 200 policjantów niemieckich, a ściślej 232, pisał o zaledwie 8 Niemcach uczestniczących w zbrodni. Tak skandaliczne zaniżenie liczby niemieckich policjantów w stosunku do faktycznej liczby podanej przez badającego oficjalnie sprawę zbrodni prokuratora jest czymś wręcz szokującym i wyklucza jakiekolwiek poważne traktowanie relacji Wasersztajna jako źródła. Trudno zrozumieć, czym – poza antypolską tendencyjnością – kierował się J.T. Gross, czyniąc właśnie z relacji Wasersztejna w „Sąsiadach” swój główny i zarazem jedyny dowód „polskiej zbrodni”.

W relacji Wasersztajna znalazło się również kilka innych skrajnie niewiarygodnych stwierdzeń. Według niego, ośmiu gestapowców naradzało się z Polakami z władz w miasteczku, co zrobić z miejscowymi Żydami. „Wielkoduszni” Niemcy chcieli zostawić przy życiu co najmniej jedną rodzinę żydowską „z każdego zawodu”. Nie poradzili sobie jednak z „krwiożerczymi” Polakami, którzy wymusili na Niemcach wymordowanie wszystkich Żydów z Jedwabnego: „nikt z nich nie może zostać żywym”. I w tym miejscu wypada zgodzić się z innym autorem tekstu o zbrodni w Jedwabnem – z Leonem Kalewskim („Nasza Polska” z 10 maja 2000).

Pytał on: „Czy jest w ogóle możliwe, aby Niemcy pytali gdziekolwiek miejscową ludność w podbitych przez siebie krajach, jakie ma ona zamiary wobec Żydów? (…). Taka teoria mogła powstać w głowie nieszczęśnika o niezbyt lotnym umyśle, pełnego uprzedzeń wobec Polaków (…). Ale żeby bezkrytycznie opierali się na jego relacji światowej sławy profesorowie żydowscy?…”

Inny niesamowity szczegół z relacji Wasersztajna. Stwierdził on, że jeden z Polaków – stolarz Szleziński był tak fanatycznie antysemicki, że z nienawiści do Żydów zaofiarował własną stodołę jako miejsce do ich spalenia. W sprawie tej wypowiadała się już ponad 10 lat temu córka wspomnianego stolarza, mówiąc: „To, że ofiarował swoją stodołę do spalenia Żydów, jest czystą bzdurą. Tak jakby Niemcy pytali o zgodę. Pasowała im, bo stała niedaleko kirkutu i w bezpiecznym oddaleniu od innych zabudowań” (cyt. za D. i A. Wroniszewscy: „Aby żyć”, „Kontakty” 10 lipca 1988).

Wiarygodność relacji Wasersztajna zdecydowanie podważyła uratowana z niemieckiej obławy w Jedwabnem Żydówka Helena Ch., stwierdzając, że nie był on obiektywny w swym opisie. Według cytowanego artykułu D. i A. Wroniszewskich, Helena Ch. powiedziała m.in. „Niedawno przyjechał do Jedwabnego rabin z Kostaryki, jeden z tych siedmiu Żydów, których uratował Karwowski. Najpierw modlił się na kirkucie, a potem przyszedł do nas. Dobrze pamiętał jednego z tych, o których Wasersztajn pisał, że mordowali Żydów. „To był bardzo dobry człowiek” – powiedział. A ja mu wierzę”. Profesor Jan T. Gross wolał bezkrytycznie zaakceptować relację Wasersztajna.

Inna rzecz znamienna. Gross ani przez moment nie zająknął się nawet o tych Polakach, którzy ratowali Żydów przed niemiecką zagładą, o wspomnianym Karwowskim, który uratował i przechował siedmiu Żydów, o Antoninie Wyrzykowskiej, która ukrywała w swym gospodarstwie siedmiu Żydów, w tym samego Wasersztajna.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą Jan T. Gross dziś niemal całkowicie przemilcza, pisząc o dramacie Żydów w Jedwabnem. Myślę tu o pokazaniu, do jakiego stopnia na nastroje wobec Żydów w tej miejscowości rzutowała wcześniejsza, skrajna nadgorliwość prosowiecka, donosicielsko – NKWD-owska działalność zbolszewizowanych Żydów w Łomżyńskiem i w Białostockiem. Przypomnę, że ten sam Gross 17 lat temu, gdy jeszcze starał się o obiektywizm, zamieścił parę dość szokujących relacji w książce „W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali”.

Była tam m.in. relacja o nikczemnej roli Żyda Lewinowicza w podstępnym aresztowaniu Polaków. Była wstrząsająca historia śmierci nadleśniczego Łabęckiego, który odebrał sobie życie, rzucając się pod pociąg. W książce J.T. Grossa i I. Grudzińskiej Gross: „Był on [nadleśniczy ] wezwany do jakiegoś urzędu w dawniejszym miasteczku powiatowym Sokółce. Tam zwykli Żydzi z czerwonymi opaskami na rękawach i karabinami, , wykopali go i potłukli. On nie mógł tego znieść i rzucił się pod pociąg. Rodzinę, tj. żonę i sześcioletniego synka wywieziono podczas najokropniejszych mrozów aż do Irkucka”.

Doszły do tego drastyczne represje przeciw polskiej konspiracji w połowie 1940 roku. W czerwcu 1940 roku NKWD rozbiło w Jedwabnem konspiracyjną organizację, aresztując jej 35 członków. Miesiąc później rozbito Związek Walki Zbrojnej, aresztując 79 osób z Jedwabnego i Białegostoku. Mieszkańcy Jedwabnego dość powszechnie przypisywali wykrycie obu konspiracji donosom. Prokurator Monkiewicz mówił w wypowiedzi cytowanej w reportażu Wroniszewskich: „Kiedy w 1939 r. do Jedwabnego przyszli Rosjanie, dla Polaków byli zwykłymi najeźdźcami.

Na tle jednostronnego i tendencyjnego obrazu stosunków polsko-żydowskich prezentowanego przez Grossa, warto przypomnieć o wiele obiektywniejszą próbę podjęcia podobnych tematów zaprezentowaną przez badacza związanego z Żydowskim Instytutem Historycznym – Andrzeja Żbikowskiego.

W drukowanym na łamach Biuletynu Żydowskiego Instytutu Historycznego w Polsce artykule (nr 2-3 1992 r.) Żbikowski najpierw opisał przyczyny nasilania się nastrojów niechęci do Żydów na Kresach. Pisał m.in. w oparciu o żydowskie świadectwa dotyczące Wilna: „Nieraz Żydzi wyszydzali, a nawet denuncjowali Polaków, głównie byłych żołnierzy (…). Umocniona została żydowska dominacja w handlu, teraz już uspołecznionym, kwitła protekcja i korupcja. Nie inaczej działo się w Grodnie i Białymstoku. Niektórzy autorzy relacji pisali z rozżaleniem o swoich rodakach, że odnieśli się do Polaków lekceważąco i często ich poniżali”.

Andrzej Żbikowski (ur. 1953) – profesor w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, w Żydowskim Instytucie Historycznym kierowal badaniami nad najnowszymi dziejami polskich Żydów. W 1993 roku na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie historii za rozprawę „Żydzi krakowscy i ich gmina 1869-1919”.

W 2006 roku obronił kolokwium habilitacyjne na Wydziale Historycznym UW na podstawie książki „U genezy Jedwabnego. Żydzi na Kresach Północno-Wschodnich II Rzeczypospolitej, wrzesień 1939 – lipiec 1941”. Odbył staże naukowe w Institut Wissenschaften der Menschen w Wiedniu, Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie, United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie, Instytucie im. Szymona Dubnowa w Lipsku i Fundacji Pamięci Szoah w Paryżu. Od 1985 roku był pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego, gdzie w latach 2007-2008 pełnił funkcję wicedyrektora ds. nauki, edukacji i publikacji. Był profesorem Akademii Humanistycznej w Pułtusku oraz głównym specjalistą w Biurze Edukacji Publicznej IPN. Jest członkiem Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

W innym tekście publikowanym przez Żbikowskiego w „Studiach z dziejów Żydów w Polsce” t. II (wyd. 1995 r., s.64), zacytował on wypowiedź pewnej Żydówki z Wilna, iż: „Za czasów zaś bolszewickich wzmógł się w silnym stopniu prąd antysemicki u Polaków. W dużej mierze ponoszą za to winę Żydzi sami (…). Przy każdej okazji śmiali się z Polaków, wykrzykiwali: już nie wasza Polska, minęły te czasy (…). Żydowscy komuniści igrali z uczuciami patriotycznymi Polaków, denuncjowali ich nielegalne rozmowy, wskazywali polskich oficerów oraz byłych wyższych urzędników, z własnej woli pracowali w NKWD i brali udział w aresztowaniach”.

Przytaczając różne tego typu przykłady, Żbikowski pisał o narastających wśród Polaków i Ukraińców pragnieniach odwetu. Wskazuje również na fakt, że wszystkie bardziej znaczące zajścia antyżydowskie w czerwcu – lipcu 1941 r., po odwrocie wojsk sowieckich (m.in. we Lwowie, Drohobyczu, Tarnopolu) były zawsze wywołane znalezieniem w tamtejszych więzieniach zmasakrowanych zwłok osób zaaresztowanych wcześniej przez NKWD Ukraińców i Polaków. Według Żbikowskiego, w zajściach antyżydowskich jednoznacznie dominowali Ukraińcy. Wymieniając 31 miejscowości, gdzie w czerwcu – lipcu 1941 doszło do zajść antyżydowskich z ofiarami śmiertelnymi, Żbikowski stwierdza, że w 18 przypadkach doszło do takich zajść z udziałem Ukraińców i tylko dwa razy z udziałem Polaków.

Znamienne, że Żbikowski, historyk związany z Żydowskim Instytutem Historycznym, gdzie od 1945 roku znana była relacja Wasersztajna, w ogóle nie uwypukla roli Polaków w mordowaniu Żydów w Jedwabnem, wręcz przeciwnie, pisze, że na temat Jedwabnego informacje są „mało dokładne”. Przypomnijmy raz jeszcze, że według prokuratora Monkiewicza, Polacy odegrali rolę drugorzędną przy paruset policjantach niemieckich, zajmując się głównie eskortowaniem Żydów. Skąd więc ta nagła odkrywczość Grossa próbującego Polaków obciążyć winą za zbrodnię w Jedwabnem, przy świadomym przyjęciu za Wasersztajnem jego pomniejszenia liczby niemieckich policjantów z 232 do 8. Jak widać, wynika to ze specyficznego „zamówienia” na dołożenie Polakom, by stworzyć i umocnić w nich kompleks winy. Tak, aby potem byli dużo „podatniejsi” na zagraniczne naciski w sprawie „odszkodowań za mienie żydowskie”. Przypomnijmy, że dziwnym trafem ciągle atakuje się Polaków, a jakoś ani słowem nie wspomina się o autentycznych licznych pogromach – dokonanych przez Ukraińców na Żydach, o których tyle pisał Żbikowski. Czy dlatego, że dla żydowskich badaczy typu Grossa nie ma żadnego interesu w tej chwili w pokazywaniu prawdy na ten temat?

Obalanie antypolskich zafałszowań Grossa nie oznacza, że mamy w jakimkolwiek stopniu milczeć o przejawach podłości ze strony różnych postaci z polskiego marginesu czy polskich szmalcownikach, którzy zresztą najczęściej działali zarówno przeciwko Żydom, jak i Polakom. Tyle tylko, że w tej sprawie nie może być dwóch miar. Nie można dopuścić do tego, co z taką lubością stosują różni żydowscy autorzy na czele z Grossem, wciąż bijąc się w cudze – polskie piersi, a milcząc o własnych w tym roli wielkiej rzeszy żydowskich policjantów „Odmani” w gettach, którzy z całą bezwzględnością eskortowali na śmierć swoich żydowskich ziomków, o czym pisał m. in. Emanuel Ringelblum patron Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Prof. Iwo Cyprian Pogonowski, stwierdza, iż „każdy żydowski policjant w getcie warszawskim wysłał do komór gazowych Treblinki przeciętnie ponad 2.200 osób”. Na Umschlagplatzu w Warszawie policja żydowska dawała strawę w wagonach śmierci, żeby do nich zwabiać wygłodzonych mieszkańców getta. Tragedia żydowska podczas  II Wojny Światowej polegała również na tym, że władze niemieckie dokonały ludobójstwa Żydów głównie żydowskimi rękami”. I to jest właśnie temat szczególnie wstydliwy dla przeważającej części żydowskich autorów, tym chętniej odwracających uwagę od roli żydowskich policjantów i Judenratów przez oszczercze oskarżenia przeciw Polakom.

W społeczeństwie polskim szmalcownicy stanowili margines, natomiast wśród Żydów rekrutowali się spośród elity politycznej i społecznej. Pokazała to tak wymownie największa Żydówka XX wieku, filozof i teoretyk kultury Hannah Arendt w słynnym, acz dość starannie przemilczanym w Polsce w ostatnich latach dziele „Eichmann w Jerozolimie”. Pisząc tam o roli Judenratów w bezwolnym, serwilistycznym wykonywaniu morderczych żądań nazistów Arendt konkludowała:

„Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego mordu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej tej ponurej historii (…) Wszędzie, gdzie żyli Żydzi, istnieli uznani przywódcy żydowscy, i to właśnie oni, niemal bez wyjątku, współdziałali w ten czy inny sposób, z takiej czy innej przyczyny z nazistami. Cała prawda przedstawia się tak, że gdyby naród żydowski był istotnie niezorganizowany i pozbawiony przywództwa, zapanowałby chaos, liczba ofiar z pewnością nie sięgnęłaby 4,5 do 6 milionów ludzi”. Arendt powołała się przy tym na oceny sugerujące, że gdyby nie trzymano się zaleceń Judenratów, z powyższej liczby Żydów mogłaby się uratować mniej więcej połowa.

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

 Dokumenty, źródła, cytaty:

 „Nasz Dziennik” 13.05. 2000 r.

ANTYSEMITYZM W TVP

$
0
0

 

Prezes TVP Jacek Kurski zachował się skandalicznie powołując kandydatkę na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Magdalenę Ogórek z ramienia postkomunistycznego SLD na prezenterkę telewizji państwowej.

Magdalenie Ogórek pragnącej zdobyć sławę jako prezydent RP i w ten sposób pokazać siłę postkomunistów w Polsce nie udało się, pomimo poparcia postkomunistów b. prezydentów TW „Alka” Aleksandra Kwaśniewskiego, Bronisława Komorowskiego założyciela WSI, b. premiera rządu SLD Leszka Millera, b. kandydata na prezydenta RP Włodzimierza Cimoszewicza TW  „Carex” i całego szeregu postkomunistycznych „osobistości”.

Dzisiaj, prawie po 29 latach od decyzji „kanciastego stołu” my – Polska, Polacy i polskość, jesteśmy atakowani przez międzynarodówkę światową jako uczestnicy zbrodni Holokaustu.

Przez pełnych 27 lat rządziła w Polsce postkomuna – SLD, PO, PSL (ZSL). Oni doprowadzili przez „ludzi honoru” do dzisiejszego światowego zniesławiania Polski. Oni i towarzysze – Bolek, Geremek, Jaruzelski, Kiszczak, Michnik i pozostali doprowadzili do zniszczenia rządu Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego, wytwarzając dzisiejsze „polskie obozy koncentracyjne”, nie interweniując konieczną edukacją przez tych 27 lat.

Zachowywali się całkowicie biernie edukacyjnie  i dzisiaj mamy skutki tych rządów. Lata będziemy musieli pracować nad obroną światowej wizji „polskich obozów śmierci” i „polskich antysemitów”. Całe lata będziemy musieli bronić Polski przed podłymi oszczerstwami o Polakach biorących udział w Shoah – Zagładzie – 6 milionów obywateli polskich Polaków i Żydów, pomordowanych przez nazistów, Niemców.

I w takich trudnych chwilach prezenterką telewizji publicznej zostaje nieporadna dziennikarsko , bez kompetencji , wywodząca się ze środowiska postkomunistow Magdalena Ogórek.

W portalu „na Temat.pl DZIEJE SIĘ – Antysemityzm w TVP, na pasku w programie „Studio Polska” pojawiły się skandaliczne komentarze.

 

W studiu toczyła się burzliwa dyskusja, a na pasku można było przeczytać skandaliczne komentarze. „Dlaczego napływu Żydów nikt nie chce kontrolować? To gorsza plaga, niż islamiści i komuchy w jednym”; „Powiem krótko – zasłona z Żydów opadła i pokazali swoją prawdziwą twarz – przemysł Holokaustu służy im do wyłudzania nieustannie od Polski – wielomilionowych wyimaginowanych roszczeń” – to tylko wybrane wpisy.

Wczoraj, czyli w Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu, na pasku w programie TVP Info „Studio Polska” pojawiły się komentarze o wydźwięku antysemickim. Wprawdzie prowadzący program  Magdalena Ogórek i Jacek Łęski odcięli się od tych wpisów, ale dziennikarzy nic nie zwalnia od odpowiedzialności i braku kontroli nad wydarzeniami, które prowadzą.

 Podczas programu „Studio Polska” TVP Info na paskach pojawiają są wpisy internautów, którzy na bieżąco komentują wypowiedzi zaproszonych gości. I tak samo było wczoraj. Prowadzący Magdalena Ogórek i Jacek Łęski dyskutowali ze zgromadzonymi w studiu o rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz. Zastanawiano się m.in. czy pamięć o Auschwitz może zjednoczyć Polaków.

Antysemickie komentarze zostały natychmiast dostrzeżone przez internautów, polityków i dziennikarzy. „Ktoś szybko powinien wydawcę tego paska odsunąć od obowiązków” – zauważył Sebastian Kaleta, członek komisji ds. reprywatyzacji w Warszawie. „Naprawdę musimy oglądać takie rzeczy w państwowej telewizji” – zapytał jeden z internautów, publikując screen z ekranu Telewizji Polskiej”.

Antysemici pracują w TVP? Przecież takie rzeczy są absolutnie niedopuszczalne! Ci, którzy wrzucili to na pasek i akceptowali powinni natychmiast zostać zwolnieni dyscyplinarnie” – zauważył dziennikarz Jacek Nizinkiewicz.

27 stycznia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu a także w tym roku – 73. rocznica wyzwolenia Auschwitz.

Przypomnijmy, że władze Izraela twierdzą, że nasz kraj próbuje zakazać mówienia o współodpowiedzialności Polaków za Holokaust. Wczoraj ambasador Izraela Anna Azari zaapelowała o zmianę w przyjętej przez Sejm nowelizacji wprowadzającej m.in. kary za twierdzenie, że istniały „polskie obozy śmierci”.

 

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i

Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

 

Źródło:

 

    http://natemat.pl/228433,antysemityzm-w-tvp-na-pasku-w-programie-studio-polska-pojawil-sie-skandaliczny-wpis

 

PRZEDSIĘBIORSTWO HOLOKAUST

$
0
0

PODZIĘKOWANIA

 

Pomysł napisania tej książki zawdzięczam Colin Robinson z

wydawnictwa Verso. Roane Carey nadała moim rozważaniom kształt

spójnego tekstu. Na każdym etapie powstawania tej książki pomocą

służyli mi Noam Chomsky i Shifra Stern. Manuskrypt zrecenzowały

Jennifer Loewenstein i Eva Schweitzer. Osobistej pomocy i wsparcia

nie szczędził Rudolph Baldeo. Jestem im wszystkim bardzo

wdzięczny. Strony te poświęcam pamięci moich rodziców. Dedykuję

je przeto moim braciom, Richardowi i Henry’emu oraz mojemu

bratankowi Davidowi.

                                Norman G. Finkelstein

 

Międzynarodowy debiut książki „Przedsiębiorstwo holokaust” (The

Holocaust Industry), w czerwcu 2000 r., wywołał fale reakcji. W wielu

krajach, od Brazylii, Belgii i Holandii po Austrię, Niemcy i

Szwajcarię, moja książka sprowokowała szerokie debaty i znalazła się

na czołówkach list bestsellerów. Wszystkie główne brytyjskie

dzienniki i czasopisma poświęciły jej co najmniej całostronicowe

recenzje, a francuski „Le Monde” zamieścił na jej temat komentarz

redakcyjny i zajmujące dwie strony omówienia. Poświecono jej też

już mnóstwo audycji radiowych i programów telewizyjnych oraz kilka

pełnometrażowych filmów dokumentalnych. Największe natężenie

miały reakcje w Niemczech. W towarzyszącej wydaniu niemieckiego

przekładu książki konferencji prasowej udział wzięło prawie dwustu

dziennikarzy, a ponad tysiąc osób (dla prawie pięciuset dodatkowych

nie było już miejsca na sali) uczestniczyło w zorganizowanej w

Berlinie dyskusji ze mną. W ciągu kilku tygodni sprzedano w

Niemczech 130 tyś. egzemplarzy książki, zaś po paru miesiącach

opublikowano trzy zbiory opinii na jej temat.

1

 Latem 2001 r.

przygotowywano jej tłumaczenia na 16 kolejnych języków. W

przeciwieństwie do ogłuszającego hałasu w różnych innych miejscach

świata, początkową reakcją w Stanach Zjednoczonych była

ogłuszająca cisza. Czołowe amerykańskie media nabrały wody w

usta.

2

Stany Zjednoczone są bowiem główną siedzibą „przedsiębiorstwa

holokaust”. Toteż podejrzewam, że z podobną reakcją spotkałaby się

w Szwajcarii publikacja opracowania dowodzącego, że czekolada

powoduje raka. Gdy jednak nie dało się już dłużej ignorować.

 

WAŻNE FRAGMENTY KSIAŻKI NORMANA FINKELSTEINA  „PRZEDSIĘBIORSTWO HOLOKAUST”

 

Dziennik „The New York Times” służy „przedsiębiorstwu holokaust” za główną

tubę propagandową. I to on, przede wszystkim, wypromował takie

postacie jak Jerzy Kosiński, Daniel Goldhagen czy Elie Wiesel.

Publikowane przez „The New York Times” artykuły na tematy

związane z holokaustem ustępują, pod względem ilości, tylko

codziennym prognozom pogody. Na przykład w roku 1999 na jego

łamach ukazały się łącznie 273 takie artykuły.

Dla porównania,materiałów dotyczących Afryki było 32. W cotygodniowym dodatku

„The New York Times Book Review” zamieszczono  6 sierpnia 2000 r.

recenzję mojej książki, zatytułowaną „A Tale of Two Holocausts”

(„Opowieść o dwóch holokaustach”). Napisał ją Omer Bartov,

izraelski historyk wojskowości, który przeistoczył się w eksperta od

holokaustu.

 Wyśmiewając moje spostrzeżenia o żerowaniu na

holokauście, Bartov uznał niniejszą książkę za „nową wersję

Protokołów mędrców Syjonu” i obrzucił ją stekiem inwektyw —

„wstrętna”, „dziwaczna”, „paranoiczna”, „odrażająca”, „przerażająca”,

„obraźliwa”, „niedojrzała”, „samozwańcza”, „arogancka”, „głupia”,

„kołtuńska”, „fanatyczna”, itp.

Po kilku miesiącach Bartov posunął się jeszcze dalej i — odwracając kota ogonem — zaczął się wypowiadać przeciwko „wydłużającej się liście żerujących na

holokauście”. Za główny przykład podał Przedsiębiorstwo Holokaust” Normana Finkelsteina.

Z kolei we wrześniu 2000 r., na łamach pisma „Commentary”, jego

czołowy redaktor Gabriel Schoenfeld opublikował miażdżący atak

zatytułowany Holocaust Reparations — A Growing Scandal

(„Odszkodowania za holokaust — coraz większy skandal”).

Odwołując się do spraw poruszonych w rozdziale III tej książki,

Schoenfeld potępił żerujących na holokauście za „nieskrępowane

uciekanie się do wszelkich metod, nawet niegodnych i

niestosownych”, „zasłanianie się retoryką świętej sprawy” oraz

„podsycanie antysemityzmu”.

I chociaż jego oskarżenia szły dokładnie w ślad za wysuniętymi w

mojej książce, niemniej Schoenfeld oczernił ją i jej autora posługując

się takimi inwektywami, jak „ekstremista”, „szaleniec” czy

„odszczepieniec”.

W podobnym tonie utrzymana była jego kolejna

krytyka, zamieszczona również w „Commentary” w styczniu 2001.

Natomiast w artykule napisanym dla „The Wall Street Journal” i

opublikowanym 11 kwietnia 2001 r. (The New Holocaust Profiteers

— „Nowi żerujący na holokauście”), Schoenfeld znów zaatakował

„żerujących na holokauście” i doszedł do wniosku, że „jednego z

najgroźniejszych zamachów na pamięć dokonują teraz nie negujący

holokaust […], lecz łowcy spadków z kręgów literackich i

prawniczych”.

I to oskarżenie jest dokładnym powtórzeniem tych, które wysuwam w

„Przedsiębiorstwie holokaust”. Ale Schoenfeld łaskawie wrzucił mnie

do jednego worka z negującymi holokaust, jako „oczywistego

odszczepieńca”. Za jednym zamachem opluć i przywłaszczyć sobie

ustalenia jakiejś książki to nie byle jaki wyczyn. Toteż popisy Bartova

i Schoenfelda przywodzą mi na myśl słowa mojej matki: „Nie

przypadkiem to właśnie Żydzi wymyślili słowo «hucpa»”. Z drugiej

zaś strony, nie mogę ukrywać satysfakcji, że niezaprzeczalnie

najwybitniejszy na świecie ekspert od hitlerowskiego holokaustu,

Raul Hilberg, wielokrotnie udzielił publicznego poparcia zawartym w

„Holocaust Reparations: Gabriel Schoenfeld and Critics” (styczeń 2001)

– „Przedsiębiorstwie holokaust” kontrowersyjnym twierdzeniom.

Doniosłość badawczych osiągnięć Hilberga i jego prawość wymagają

pokory. Stąd może nie przypadkiem Żydzi wymyślili również słowo

„mensch”— „człowiek”.

 

 

Książka ta jest zarówno anatomią „przedsiębiorstwa holokaust”, jak

też aktem jego oskarżenia. Na kolejnych stronach będę udowadniał, że

„holokaust” jest ideologicznym wyobrażeniem hitlerowskiego

holokaustu.I jak większość ideologii ma niewielki związek z

rzeczywistością.

Holokaust nie jest bowiem samoistnym zjawiskiem,

lecz raczej wewnętrznie spójną konstrukcją. Jego główne dogmaty

służą wspieraniu poważnych interesów politycznych i klasowych. W

istocie, holokaust okazał się niezastąpionym orężem ideologicznym.

Posługując się nim, jedna z największych militarnych potęg świata,

która winna jest nagminnego łamania praw człowieka, odgrywa rolę

„ofiary”, podobnie jak odnosząca największe sukcesy grupa etniczna

w Stanach Zjednoczonych.

Z tego, prawdziwego tylko pozornie, statusu „ofiar” wynikają

poważne korzyści, a zwłaszcza niepodleganie krytyce nawet tej uzasadnionej.

Moje początkowe zainteresowanie hitlerowskim holokaustem miało

podłoże osobiste. Moi rodzice przeszli przez warszawskie getto i

obozy koncentracyjne. Oprócz nich, wszyscy członkowie obu rodzin

zostali zamordowani przez hitlerowców. Moje najwcześniejsze

wspomnienia, że tak to nazwę, o hitlerowskim holokauście to — gdy

wracałem do domu ze szkoły — obraz matki wpatrzonej w

telewizyjną relację procesu Adolfa Eichmanna (1961).

Wobec cierpień amerykańskich Murzynów, Wietnamczyków i Palestyńczyków credo mojej matki brzmiało zawsze: Wszyscy jesteśmy ofiarami holokaustu.

 

                                 Norman G. Finkelstein  kwiecień 2000, Nowy Jork

 

Książka „Przedsiębiorstwo holocaust” to potężny cios dla tych, którzy zakłamują historię. Ostatnie wydarzenia w Polsce sprowokowane przez Izrael podczas obchodów kolejnej rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz – Birkenau świadczą o tym najwyraźniej. Najlepszą obroną jest atak i taką formę „polskich obozów śmierci” przyjęto.

Nie od dzisiaj wszakże znane są roszczenia światowego żydostwa o tzw. restytucję mienia pożydowskiego w Polsce w wysokości ok. 65 miliardów dolarów amerykańskich.

Nie od dzisiaj znane jest powojenne braterstwo Izraela z Niemcami. Jak nie bardzo wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze. I tak się oczywiście dzieje.

Ustawa polskiego parlamentu o karach za powielanie haseł o „polskich obozach zagłady” jest precyzyjna, dojrzała i należna Narodowi Polskiemu.

Dlatego spowodowała wściekły atak bojówek antypolskich. Jakoś się świat nie przejmuje ukraińskim współczesnym „banderyzmem” i ustawą prezydenta Ukrainy Żyda Walzmana  (pseud. Petro Poroszenko) przewidującą kary za „szkalowanie” Bandery, czy Szuchewycza „bohaterów” – zbrodniarzy ukraińskich, którzy wymordowali na Kresach II RP 200 tysięcy Polaków. Jakoś świat nie interesuje się zbrodniom na narodzie polskim dokonanych przez reżim bolszewicki żydowskiego NKWD w latach 1937 – 1938 w tzw. Związku Radzieckim w którym zamordowano 150 tysięcy obywateli polskich w akcji „Operacja Antypolska NKWD” w latach 1937 – 1938

z albumów Żydów radzieckiego NKWD  Izraela Leplewskiego, Aleksandra Minajewa – Cykanowskiego, Wladimira Cesarskiego, którzy przedkładali listę Polaków przeznaczonych do zamordowania Nikołajoowi Jeżowowi według rozkazu politbiura.

Rozkaz szefa NKWD Nikołaja Jeżowa  00485 „Zlikwidować Polaków” ostatecznie jest datowany na 11 sierpnia 1937 roku.

 

 

Historia jak zwykle zatacza koło. Wówczas, gdy według rozkazu towarzyszy radzieckich, mordowano Polaków – „szpionow” z Polskiej Organizacji Bojowej, Adolf Hitler kontynuował kampanię nienawiści do Polski i Narodu Polskiego występując z żądaniami „korytarza” i wolnego miasta Gdańska. Po „drodze” zniewolił Austrię i Czechosłowację napotykając się jedynie z „dyplomacją” późniejszych aliantów Francji, Wielkiej Brytanii i USA. Nikt nie ganił Hitlera, wyraźnie przygotowującego się do wojny. Nikt nie zwracał uwagi na pogromy Żydów w Niemczech i noc długich noży.

A co się wydarzyło 1 i 17 września 1939 roku to wszyscy wiemy I dalsze mordy 6 milionów obywateli polskich w tym 3 miliony Żydów i Katyń 1940 r.

A nasi „sojusznicy” – Francja kolaboracja, Wielka Brytania bierna, USA mordy na kłódkę. To były efekty historycznej już „dyplomacji” światowych potęg w obliczu zagłady narodów.

Dzisiejsza narracja Izraela, USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Unii Europejskiej i „prawdziwych” Polaków”. współczesnych nędzników mamy stos.

 

Na liście wstydu jest aż sześciu europosłów PO, którzy głosowali „za” rezolucją przeciwko Polsce. Pierwszym antypolskim bohaterem jest:

Michał Boni, następnie Danuta Huebner, Danuta Jazłowiecka, Barbara Kudrycka, Julia Pitera i Różna Thun.

Czy powtórzy się dramat 1939 roku?

 

Tym bardziej powinniśmy docenić usiłowania naszych obecnych władz, aby wychować młode pokolenie Polaków w duchu patriotycznym i przypominać narodowi naszą chlubną przeszłość wzorowaną na wielkich Polakach literatury, sztuki, walki o niepodległość Polski i Stanów Zjednoczonych, jak Tadeusz Kościuszko, Kazimierz Pułaski herbu Ślepowron walczących o niepodległość Polski i Stanów Zjednoczonych.

 

THE HOLOCAUST INDUSTRY:

REFLECTIONS ON THE EXPLOITATION

OF JEWISH SUFFERING

NORMAN G. FINKELSTEN

(RECENZJA)

PRZEDSIĘBIORSTWO HOLOKAUST

 

Wprawdzie  książka ta została napisana już ponad dziesięć lat temu, to ciągle jest

bardzo aktualna. Obserwujemy obecnie niepokojące próby przedefiniowania innych państw europejskich poza Niemcami (a zwłaszcza Polskę) jako współsprawców Holokaustu (lub przynajmniej oskarżanie ich o „współudział w Holokauście”) z dość oczywistych powodów. Skoro Żydzi już otrzymali olbrzymie sumy pieniędzy jako odszkodowanie za Holokaust, to dlaczego ograniczać się tylko do Niemiec? Oczywiste jest, że z pewnymi wyjątkami, Polacy niczego nie są winni Żydom. Wszystkie żądania żydowskie, dotyczące odszkodowań za utracone mienie żydowskie w czasie Holokaustu, przeprowadzonego przez Niemców, zostały już zaspokojone w latach 1950-tych i 1960-tych.

 

HOLOKAUST NIE BYŁ JEDYNYM LUDOBÓJSTWEM

 

Profesor Norman Finkelstein jest bardzo krytycznie nastawiony do przekonania, że cierpienie Żydów było czymś wyjątkowym i że zasługuje ono na szczególną pamięć. Jego własna matka, która przeżyła Holokaust, była przeciwna dokonywaniu rozróżnień

moralnych pomiędzy cierpieniami różnych narodowości (str. 8).Profesor Norman Finkelstein rozważa ten problem i odrzuca argumenty jakie są przedstawiane, aby wspierać wyjątkowość Holokaustu.

Jego zdaniem, są one wewnętrznie niespójne i jałowe intelektualnie. Spostrzega on, że kiedy jakiś argument zostaje obalony, natychmiast pojawia się nowy na jego miejsce. Wyśmiewa ideę, że Holokaust jest wydarzeniem, które nie podlega racjonalnemu zrozumieniu lub że jest absolutnym złem. Wykazuje, że obecne zaabsorbowanie Holokaustem, zarówno wśród Żydów jak nie-Żydów, rozpoczęło się dopiero ponad 20 lat po II Wojnie Światowej i odrzuca pogląd, że była to po prostu opóźniona reakcja społeczności żydowskiej na uraz spowodowany tamtymi wydarzeniami. Wykazuje, że nie ma dowodów na występowanie takiej grupowej opóźnionej reakcji na uraz. Profesor Norman Finkelstein nie wyciąga pochopnych wniosków, dotyczących identyfikacji rzeczywistej podstawy do roszczeń Holokaustu.

Niepowtarzalność: wyjątkowe cierpienie stwarza podstawę do wyjątkowych roszczeń (str. 47). Spostrzega, że dla niektórych Żydów stanowi to nawet formę samo wyniesienia tego narodu ponad inne grupy.

 

WSPÓŁCZEŚNI ŻYDZI Z DZISIEJSZEJ PERSPEKTYWY

 

Profesor Norman Finkelstein zwraca uwagę na wyjątkowo korzystną sytuację Żydów w USA, gdzie odnieśli oni bardzo duże sukcesy. Dochody amerykańskich Żydów w

przeliczeniu na jednego mieszkańca są prawie dwa razy większe niż przedstawicieli innych grup etnicznych (str. 32). Szesnastu z czterdziestu najbogatszych Amerykanów to Żydzi. Czterdzieści procent amerykańskich laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie nauki i ekonomii to Żydzi. Udział profesorów żydowskiego pochodzenia na najważniejszych amerykańskich uniwersytetach wynosi ponad 20 procent, a w wiodących firmach prawniczych w Nowym Jorku i Waszyngtonie udział Żydów sięga

40 procent.

 

GENEZA „HOLOCAUST INDUSTRY”

 

Profesor Norman Finkelstein śledzi “przemysł Holokaustu” od początku aż do coraz bardziej rażącego nadużywania pieniędzy z reparacji, które rozpoczęły się od RFN w roku 1952. W tym czasie, liczba „ocalałych z Holokaustu” została rozdęta w absurdalnym stopniu (nawet przy włączeniu drugiej i trzeciej generacji

tych, którzy doświadczyli Holokaustu). Co więcej, do tej pory tylko 15 procent

pieniędzy z reparacji rzeczywiście trafiło do Żydów ocalałych z Zagłady! Reszta trafiła do Żydów oraz żydowskich organizacji, które nigdy nie przeszły przez Holokaust, ale które przypisały sobie prawo do twierdzenia, że mówią w imieniu ofiar żydowskich. Profesor Norman Finkelstein nazywa to “przekrętem”. Następnie omawia wymuszenie na Szwajcarii wypłacenia 1,25 mld dolarów, która musiała to zrobić, aby uniknąć zaliczenia tego kraju do grupy państw „antysemickich”, „niewrażliwych”, które „nie

chcą pogodzić się z własną przeszłością”, itp., mimo że roszczenia dotyczące konfiskaty majątku żydowskiego w szwajcarskich bankach okazały się prawie całkowicie bezpodstawne.

 

POLACY JAKO KOLEJNY  CEL „PRZEDSIĘBIORSTWA HOLOKAUST”

 

Antypolski ton jaki można znaleźć w materiałach dotyczących Holokaustu potwierdza podejrzenie, jakie wysuwało wielu Polaków, że mamy do czynienia z celowym działaniem. Profesor Norman Filkenstein wyraźnie to potwierdza. Polacy wiedzą doskonale co oznacza tzw. pedagogika wstydu (the pedagogyof shame). Władze komunistyczne często stosowały tą metodę w stosunku do osób oskarżanych o coś i jedynym sposobem, aby uwolnić się od stałej presji oraz “zrehabilitowac się” było “przyznanie się do winy.” Teraz przedsiębiorstwo Holokaust angażuje własną wersję pedagogiki wstydu. Nieustanne przedstawianie Polaków jako ludzi prymitywnych i nikczemnych ma na celu wzbudzenie w Polakach wstydu i wymuszenie na nich

spłacania przedsiębiorstwa Holokaust oraz generowanie międzynarodowej presji na Polskę, aby zmusić ją do tego. W tym samym czasie, zaszczepienie poczucia winy w młodych, w większości nieświadomych Polakach, zostało tak zaprojektowane, aby

uczynić ich bardziej uległymi Żydom. Polak jest już przyzwyczajony do standardowej “mowy Holokaustu”, takich jak „musimy się zmierzyć z ciemnymi rozdziałami naszej historii” oraz „dojść do porozumienia z przeszłością.” Profesor Norman Finkelstein dotyka antypolskich aspektów przemysłu Holokaust (str. 130-133). Jednak działania dotyczące tzw. restytucji mienia żydowskiego wykraczają daleko poza wysiłki wciąż żywych Żydów do odzyskania ich przedwojennej własności lub w przypadku Żydów mieszkających obecnie w Polsce do odzyskania jakichś przedwojennych nieruchomości komunalnych. Żądania dotyczące odszkodowań

i reparacji nigdy nie będą mogły być zaspokojone, a może nawet dojść do tego, że Żydzi będą naciskać na Polskę, aby zapłaciła za wszystko, co należało do Żydów przed wojną, pomimo, że Polska została zajęta przez Niemców i nikt z Polaków nie miał nic do powiedzenia w sprawie przejęcia mienia żydowskiego oraz mordowania Żydów. Oczywiście, oznaczałoby to w praktyce całkowite bankructwo Polski. Ale jeśli chcemy przyjąć takie rozwiązanie i stosować je konsekwentnie i rzetelnie, to musiałoby ono

również oznaczać, że Polska będzie musiała zapłacić odszkodowanie Niemcom za ziemie przejęte po wojnie, podczas gdy Ukraina, Białoruś i Litwa będą musiały zapłacić rekompensatę Polsce za przedwojenne ziemie polskie zajęte przez Związek

Radziecki. Ale dlaczego na tym poprzestać? Czy dzisiejsze Niemcy i Rosja nie

powinny zapłacić odszkodowania Polsce za wszystkie ogromne straty jakie

poniosła w czasie II Wojny Światowej pod okupacją niemiecko-sowiecką?

Znowu spotykamy się ze starymi podwójnymi standardami talmudycznej moralności, według której jedno prawo obowiązuje dla Żydów, a to drugie, mniej korzystne, dla gojów. William D. Rubinstein, profesor historii na Uniwersytecie Walijskim, popiera wnioski Normana Finkelsteina w kwestiach „Holokaust Industry”, a w szczególności w odniesieniu do prób wyłudzenia odszkodowań od Polski.

Prof. Wilkiam D.Rubinstein zrecenzował książkę Normana Finkelsteina “Holokaust Industry” w wydaniu First Things z 1 grudnia 2000 r. Chociaż Rubinstein uważa, że

Finkelstein przesadził w ocenie motywów jakimi kierują się działacze „Holokaust Industry”. Skrytykował również Finkelsteina za jego lewicową, antysyjonistyczną ocenę państwa Izrael. Niezależnie od pewnych różnic z Finkelsteinem, w pełni popiera on krytyczne stanowisko Finkelsteina dotyczące Światowego Kongresu Żydów

(WJC). Pisze:

„Pomimo imponująco brzmiącej nazwy, WJC, założony w 1936 r., nie może być określany jako organ przedstawicielski narodu żydowskiego… Większość krytycznych zdań na temat “przedsiębiorstwa Holokaust” unika bezpośredniego komentowania w oparciu o zarzuty jakie Finkelstein stawia wobec Światowego Kongresu Żydów, prawdopodobnie dlatego, że nie ma na nie właściwej odpowiedzi. Finkelstein oskarża WJC, że zachowuje się jak statek piracki na morzach, polujący na łupy, aby dzięki zastosowaniu unikalnej wiarygodności moralnej Holokaustu wyłudzić fortunę od rządów europejskich”. Rubinstein komentuje dalej: „Po wojnie społeczność żydowska licząca do 250 tysięcy osób, nagle ponownie pojawiła się w Polsce. Ich majątek został rzeczywiście skonfiskowany przez komunistów, ale nie dlatego, że byli Żydami, lecz dlatego, że byli kapitalistami. Własność nieżydowskich kapitalistów została również zajęta. „Ja osobiście nie widzę żadnych powodów, dla których obecny rząd polski powinien płacić chociażby jednego centa za byłe mienie żydowskie „.

Następnie Rubinstein jeszcze mocniej podkreśla kwestię wyłudzania pieniędzy: „Trudno uwierzyć, że człowiek dobrej woli może popierać te żądania. Jako Żyd, który stracił rodzinę w Holokauście, uważam je szczerze za ohydne. Prof. Normana Finkelsteina powinno się za to chwalić, zamiast potępiać za ich wyeksponowanie.”

 

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i

Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

 

 P.S.

Znana polska historyczka Barbara Engelking – Boni, żona TW „Znak” zaprezentowała w Jerozolimie swoją książkę w języku angielskim pt. “Such a Beautiful Sunny Day” o… mordowaniu Żydów przez polskich chłopów w czasie wojny.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ANDRZEJ ZYBERTOWICZ – LIST PUBLICZNY

$
0
0

LIST PUBLICZNY                                        KRAKÓW, 05.02.2018 r.

 

ALEKSANDER SZUMAŃSKI – KORESPONDENT „WARSZAWSKIEJ GAZETY”

KOMBATANT OSOBA REPRESJONOWANA – ŚCIGANY I SKAZANY NA ŚMIERĆ

NR LEGITYMACJI KOMBATANCKIEJ nr B 18668/KT3621

 

 

DO

 

PROFESORA NADZWYCZAJNEGO  ANDRZEJA JANUSZA ZYBERTOWICZA.

 

WZIĄŁ UDZIAŁ W OPERACJI „ZNISZCZYĆ WARSZAWSKĄ GAZETĘ”.

Andrzej Janusz Zybertowicz (ur. 30 września 1954 w Bydgoszczy) – polski socjolog, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, publicysta.

W latach 2008–2010 doradca społeczny prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, od 2015 doradca społeczny prezydenta RP Andrzeja Dudy, doradca szefa BBN.

 

W dniu 02 – 08 lutego nr 05(555) w „Warszawskiej Gazecie” na czołowej szpalcie ukazał się tekst redaktora naczelnego tego tygodnika Piotra Bachurskiego 

„OPERACJA „ZNISZCZYĆ WARSZAWSKĄ GAZETĘ”.

 

Wśród uczestników tej operacji znajduje się nazwisko prof. Andrzeja Zybertowicza doradcy społecznego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej dr Andrzeja Dudy, doradcy szefa BBN,

„Warszawska Gazeta” stała się jednym z dwóch najbardziej wpływowych tygodników polskiej prawicy, posiadającej ponad 250 tysięcy czytelników w Polsce i USA. Moje teksty ukazujące sie w „Warszawskiej Gazecie” ukazują się w Internecie na moich stronach autorskich http://aleksanderszumanski.pl/

http://aleszum.btx.pl/index.php 

oraz na wielu blogach internetowych. Jako korespondent światowej prasy polonijnej  i krajowej teksty mojego autorstwa ukazują m.in. w „Głosie” Toronto, „Kurierze” Chicago, „Naszej Polsce” (do 2015 r,), „Lwowskich Spotkaniach”, „Kurierze Galicyjskim, „Naszym Dzienniku” ,”Raptularzu Kulturalnym” Dąbowa Tarnowska, „Polish News” Chicago”, Wiadomościach Polonijnych” i „Dwukropku” Johannesburg i w wielu innych, jak „Polish Club Online, Radio Pomost Arizona, Radio Wnet Warszawa, Radio „Niepoprawni” etc.

W latach 2005 – 2012 posiadałem akredytację dziennikarką(USA) w Polsce. Byłem wieloletnim uczestnikiem Światowego Forum Mediów Polonijnych. Jestem  poetą, krytykiem literackim, dziennikarzem niezależnym i publicystą. Wydałem książki prozatorskie i wiersze.

Posiadam odznaczenia, m.in. medal Komisji Edukacji Narodowej.

Urodziłem się we Lwowie 12 listopada 1931 roku, jestem od Pana starszy o prawie ćwierć wieku, pochodzę z rodziny inteligenckiej, ojciec doc. med. Maurycy Marian Szumański ginekolog położnik był asystentem prof. Adama Solowija na Uniwersytecie mi. Jana Kazimierza, matka filolog polski, uczyła historii i języka polskiego w lwowskich szkołach powszechnych i średnich.

W czasie II Wojny Światowej utraciłem całą rodzinę na czele z Ojcem. Wszyscy zostali zamordowani przez okupantów w gronie 6 milionów Polaków, którzy zginęli z rąk niemieckich i sowieckich okupantów.

Tyle o sobie.

 

Teraz nazwiska moich kolegów i koleżanek dziennikarzy „Warszawskiej Gazety”

– Piotr Bachurski – redaktor Naczelny,

– Aldona Zaorska – z-ca redaktora naczelnego.

– Ks. Stanisław Małkowski,

– Zygmunt Korus opozycjonista, więziony w czasach PRL,

– Marcin Hałaś, b. prezes Katowickiego Oddziału  Związku Literatów Polskich,

-Andrzej Leja,

– Mirosław Kokoszkiewicz,

– Krzysztof Osiejuk,

– dr Leszek Pietrzak b. historyk IPN,

– Tomasz Rzeczycki,

– Stanisław Srokowski pisarz, męczennik Kresów II RP, utracił całą rodzinę w zbrodni OUN – UPA,

– Grzegorz Wszołek,

– Łukasz Żygadło,

– Izabela Brodacka – Falzman,

– Piotr Lewandowski,

– Robert Wyrostkiewicz,

– Paweł Miter

 

Mój list jest listem osobistym i piszę go bez porozumienia z redakcją „Warszawskiej Gazety” oraz z jej dziennikarzami – co należy podkreślić.

 

Od kilku lat jesteśmy obrażani, zaczepiani i wyzywani od antysemitów przez naszych starszych braci na medialnej prawicy z „Gazety Polskiej”. Mnie zaatakował personalnie Jerzy Targalski b. lektor PZPR nazywając mnie antysemitą.

Kilka tygodni temu w sposób wyjątkowo chamski zaatakował dziennikarzy „Warszawskiej Gazety” adresat mojego listu publicznego prof. Andrzej Zybertowicz, doradca Głowy Państwa, publikując w tygodniku „Sieci” paszkwil, w którym porównał  dziennikarzy „Warszawskiej Gazety” do „małp występujących w cyrku”.

W owym poczcie „małp występujących w cyrku” znajduję się również moja osoba i pośrednio moi rodzice, którzy mnie ukształtowali w imię Boga, honoru i ojczyzny i stąd moja publicystyka patriotyczna, obecnie zwana małpią, przez Andrzeja Zybertowicza.

Zapewne doradca Pana Prezydenta Andrzeja Dudy uzyskał zgodę na ten paszkwil.

Do tej pory byłem nazywany przez Niemców „Polnische Schweine”(świński Polak) i przez Francuzow „Sale Polonais” ( brudny, plugawy, wstrętny Polak), teraz jestem cyrkową małpą, terminem wywodzącym sie z Pałacu Prezydenckiego mojej Ojczyzny.

 

 

Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i

Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

 

 

 

 

ŻYDZI CHCĄ OD POLSKI – KAMIENIC, LASÓW, FABRYK, NAWET BILION ZŁOTYCH.

$
0
0

 

W końcu, mam nadzieję, że obudzi się polski naród i zobaczy prawdziwego przeciwnika. Mam nadzieję, że obudzą się politycy, ponieważ zostali rozegrani, jak dzieci, jak przedszkolaki. Żydzi znowu nas rozgrywają. Proszę zwrócić uwagę: to, co się dzieje wokół ustawy o IPN to nie przypadek, tylko perfidnie przygotowana ustawka.  Znowu, jak wiele razy w historii, nasz rząd otwiera usta, drapie się po głowie i myśli: „co ci Żydzi wyprawiają, o co tu chodzi…?”. To nie działa w ten sposób, że ustawa o IPN była przygotowywana gdzieś w zakamarkach czterech ścian. 30 sierpnia 2016 roku, pani Azari spotyka się z wiceministrem sprawiedliwości, Marcinem Warchołem. W sumie dochodzi do kilku spotkań w sprawie ustawy. Z tego wynika, że Żydzi wszystko wiedzieli o ustawie IPN, znali zapis „polskie obozy śmierci”. Żydzi wiedzieli i o sankcjach dla polskich i zagranicznych osób, używających tego zwrotu. Mało tego, dostali wytrych w ustawie w postaci zapisów o swobodnym używaniu terminu „polskie obozy śmierci” przez artystów i naukowców. Pierwszy raz ustawa czytana była w Sejmie w październiku 2016 roku. Miesiąc później premier Beata Szydło uzgodniła z Netanjahu zakaz używania terminu: „polskie obozy śmierci”. Ustawa o IPN była negocjowana z Żydami i w konsekwencji wyrazili na nią zgodę. Proszę zwrócić uwagę na kolejne słowa ambasador Izraela. Powiedziała na filmie w 7:40: „trzeba jeszcze powiedzieć, że w Stanach jest niemały bałagan na ten sam temat”. Co się dzieje w Stanach? Trwa walka o uchwalenie ustawy 447. Z jednej strony organizacje żydowskie lobbują za uchwaleniem tej ustawy, z drugiej strony organizacje polonijne lobbują, aby jej nie uchwalić. Przypominam, że jest to ustawa wręcz bandycka dla Polski. Po jej podpisaniu przez prezydenta Donalda Trumpa, organizacje żydowskie, wyliczą ile majątku pozostawili Żydzi i będą żądać za nie pieniędzy. Nieważne, czy właściciel nieruchomości żyje, czy nie. Teoretycznie, mogą udokumentować, że 100 lat temu twój dom, twoje nieruchomości należały do Żydów i oczekują teraz rekompensaty. Sam tytuł ustawy „Justice for Uncompensated Survivors Today (JUST) Act of 2017” („Sprawiedliwość dla Ocalałych, którzy nie otrzymali rekompensat”) jest fałszywy, ponieważ nie ma ocalałych z Holokaustu, którzy nie otrzymaliby rekompensat. To tak, jakby organizacja Polska zgłosiła się do władz USA o oddanie terenu, na którym stoi miasto Chicago, ponieważ kiedyś należał faktycznie do Polaka. Wyśmialiby tę organizację i oskarżyli o wymuszanie pieniędzy.

Gra toczy się o miliardy dolarów. Plan był następujący. Cały świat w tym Ameryka musi dowiedzieć się o polskich obozach śmierci, jak również o mordach Polaków na Żydach. Skoro ambasador Izraela powiedziała, że takie polecenie dostała od premiera Netanjahu, to znaczy, że całą akcję zaplanowali. Sygnał poszedł w świat: to Polacy zrobili Holokaust, to Polacy mordowali Żydów. Co z tego, że w mediach polskich będą odkręcać te oskarżenia, skoro w USA taki przekaz poszedł z żydowskich mediów do polityków amerykańskich. W takich warunkach ustawa JUST zostanie uchwalona i podpisana przez prezydenta. Żydzi zaczną procedurę ponownego okradania Polaków na sumę miliardów dolarów. Polska będzie musiała wypłacać rekompensaty, ponieważ za całą ustawą stoi światowa żandarm – USA. To jest cały sens zagrywki żydowskiego Izraela. Jakie Polska wyniesie korzyści z tej plugawej akcji? Ostatni okres był bardzo niepokojący. Próbowaliśmy pisać w artykułach, że Żydzi w Izraelu są bardzo niebezpieczni, że mają bardzo duży wpływ na politykę polską i amerykańską, że to ten naród rozgrywa karty. W końcu, mam nadzieję, że obudzi się polski naród i zobaczy prawdziwego przeciwnika. Mam nadzieję, że obudzą się politycy, ponieważ zostali rozegrani, jak dzieci, jak przedszkolaki. Zostali mocno obici po twarzach.To wstyd dla całego narodu, wstyd dla rządu, wstyd dla polityków. Może zrozumieją w końcu, że z Żydami nie robi się uczciwych interesów. W każdej chwili mogą zdradzić, porzucić, sprzedać. Tak zrobili ostatnio, tak robili w przeszłości i tak będą robić w przyszłości…

 

 

 

TEGO ŻYDZI CHCĄ OD POLSKI – LASY, FABRYKI, NAWET BILION ZŁOTYCH

 

Dotarliśmy do stanowiska Światowej Organizacji ds. Restytucji Mienia Żydowskiego w sprawie tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej! Żydzi mieszkający poza Polską oczekują poprawek pozwalających im na skorzystanie z odszkodowań. Domagają się zwrotów w naturze lub rekompensat za utracone kamienice, a nawet lasy, pola czy nieruchomości przemysłowe. Ostatecznie może chodzić nawet o bilion złotych. Wszystko zaczęło się od ustawy, której projekt przedstawił w październiku 2017 r. wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki (33 l.). Chodzi o dużą ustawę reprywatyzacyjną, która zakłada m.in. rekompensaty za utracone mienie. Szybko okazało się, że są zastrzeżenia do projektu płynące z zagranicy. Dotarliśmy do dokumentu, który do resortu przysłała wspomniana organizacja żydowska. Po pierwsze, protestuje ona przeciwko temu, że ustawa dotyczy tylko obywateli Polski. Do tego organizacja żydowska sprzeciwia się wyłączeniu z ustawy nieruchomości rolnych, leśnych, przemysłowych czy brakowi ścieżki dochodzenia roszczeń za przejęcie firm rodzinnych. W sumie zgłoszono kilkanaście uwag – od przedłużenia terminów zgłaszania roszczeń, po szybszą ścieżkę formalną. Czy ministerstwo się ugnie?- Potwierdzam, że takie stanowisko do nas wpłynęło. Nasz projekt ustawy optymalizuje ramy zadośćuczynienia oraz eliminuje dawne roszczenia. Z listy zgłoszonych postulatów obecnie rozważamy jedynie kwestie obywatelstwa – mówi dr hab. Kamil Zaradkiewicz (46 l.), współautor ustawy. Ale spór dotyczy też żydowskiego mienia, które nie ma spadkobierców. Normalnie stałoby się własnością Skarbu Państwa, Żydzi mają jednak inną propozycję, bo ich zdaniem takie zwroty są kluczowe, jeśli chodzi np. o pieniądze dla osób ocalałych z Holokaustu. Co ważne, jeszcze przed polskimi propozycjami w lutym w Senacie USA zaprezentowano projekt ustawy 447 dającej amerykańskiemu Departamentowi Stanu uprawnienia m.in. do pomocy w odzyskiwaniu żydowskiego mienia bezdziedzicznego.W grudniu Senat przyjął projekt aktu. Ile mogą być warte roszczenia wobec Polski? Mówiło się o kwocie 230 mld zł, ale biorąc pod uwagę nowe okoliczności zawarte w dokumencie, kwota może być znacznie wyższa. – Nawet bilion złotych – przyznaje nasze rządowe źródło. Polska ma zostać wpisana na listę krajów winnych dokonania Holokaustu (państw Osi hitlerowskiej).Wszystko to, co się aktualnie dzieje w Polsce (odnalezienie „polskich” nazistów” sprzed pół roku, wystąpienie „ambasador” w obozie), oskarżenia o sprowokowany przez to wystąpienie antyżydowski odzew w mediach etc. zostało wyreżyserowane na potrzeby wyłudzenia pod tym pretekstem od Polski niebotycznych kwot i uposażenia na majątku Polski (lasach, nieruchomościach itp.) Żydów i nowych przybyszy z Synaju. Ta napaść jest ściśle skoordynowana z niemieckimi i unijnymi atakami na Polskę, Polaków i polskość. Nie do wiary, że to się dzieje. Ale to się dzieje!!! Z Różą Thun w tle i dzisiejszym  wykluczeniem Ryszarda Czarneckiego z UE.

 

„Głos” Toronto 07.02.2018 r.

 

AGENTURA IZRAELA W POLSCE –ŚMIERTELNE NIEBEZPIECZEŃSTWO!!!

$
0
0

 

 

Jeszcze zanim formalnie ogłoszono niepodległość państwa Izrael, jego służby specjalne zaczęły działać pełną parą. W lutym 1948 roku na wieść o tym, że Syryjczycy chcą wzmocnić swój potencjał bojowy kupując broń w czeskich fabrykach, Żydzi wkroczyli do akcji. Broń miała przypłynąć parowcem „Lino”.

Do zatopienia parowca „Lino” wyznaczono członków elitarnego oddziału Palmach.

Do zatopienia jednostki razem z wybuchowym ładunkiem izraelscy agenci przystępowali kilka razy. I nie poddali się aż nie dokończyli zadania. Wytropili parowiec, który zaszył się w małym włoskim porcie ze względu na złą pogodę i zatopili go, przebrani za Amerykanów. Kiedy Syryjczycy wydobyli jego ładunek z dna morskiego, Izraelczycy porwali statek, który przewoził broń i znowu zatopili.

 

AGENCI IZRAELA POTRAFIĄ NAWET WYKRAŚĆ OKRĘT WOJENNY…

 

W latach sześćdziesiątych sytuacja Izraela była delikatnie mówiąc skomplikowana. Uwikłane w różne konflikty państwo musiało pilnie wzmocnić swoją flotę. Wybór padł na Francję i jednostki budowane w tamtejszych stoczniach. Problem pojawił się po rajdzie izraelskich komandosów na lotnisko w Bejrucie – oburzeni Francuzi postanowili wstrzymać realizację zamówienia i to pomimo, że jednostki były właściwie gotowe.

Żydzi ani nie zamierzali bawić się w dyskusje na arenie międzynarodowej, ani tym bardziej – prosić Francuzów o zmianę zdania. Postanowili po prostu ich okpić. Dzięki oszustwu wyprowadzili z portu dwa kutry rakietowe, jednak na tym nie zamierzali poprzestawać. Zdecydowali, że przejmą resztę swoich okrętów za wszelką cenę, a plan zrealizowali w samą Wigilię. Liczyli na świąteczne rozluźnienie Francuzów i mieli rację. Kiedy wreszcie do tamtejszego ministra obrony dotarła informacja o tym, co się stało, oburzony całkiem poważnie chciał te okręty zatopić! (przeczytaj więcej na ten temat).

 

ŚCIGALI NAZISTÓW – NIEMCÓW DO KOŃCA.

 

Choć Izrael ma sporo bieżących problemów, nie zarzuca ścigania zbrodniarzy hitlerowskich odpowiadających za Holokaust. Właśnie dlatego agentom Mossadu udało się po latach wyśledzić ukrywającego się i żyjącego na spokojnej emeryturze Adolfa Eichmana.

Agenci nie dotarliby do zbrodniarza, gdyby nie jego zbyt butny i gadatliwy syn, który chwalił się „dokonaniami” ojca przed rodziną swojej dziewczyny. Później sprawy potoczyły się już ekspresowo…

 

AGENCI MOSSADU MAJĄ ŻELAZNA PSYCHIKĘ

 

Kiedy wreszcie Mossad dopadł Adolfa Eichmana pojawił się nowy problem. Trzeba było ukryć uprowadzonego zbrodniarza i zadbać, by żaden z izraelskich agentów go nie zabił. W końcu każdy z nich stracił bliskich w trakcie II Wojny Światowej i mógł zechcieć zrealizować prywatną vendettę.

Tymczasem zamiast więźnia torturować, agenci Mossadu traktowali go… z zadziwiającą wręcz przychylnością. Nie tylko go myli, karmili i golili. Częstowali go nawet czerwonym winem i papierosami, choć w myślach zapewne miażdżyli przy tym jego czaszkę na najbliższej ścianie. Żelazne nerwy zachowywali tylko po to, by Eichman podpisał oświadczenie, że oddał się w ich ręce dobrowolnie!

 IZRAELSKIE AGENTKI MAJĄ ZEZWOLENIE NA UWODZENIE WROGÓW

 Przez łóżko i z pomocą własnych wdzięków – tak kobiety izraelskiego wywiadu zdobywały informacje od zarania dziejów. Sposób stary jak świat, a przy tym niezmiennie skuteczny. Izraelskie agentki, wzorem biblijnej Dalili, mogą go stosować i stosują z powodzeniem w swojej pracy.

Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie jeden drobny szczegół. Jeden z wybitnych znawców prawa żydowskiego stwierdził oficjalnie, że jest to w pełni usankcjonowana przez religię metoda, pod warunkiem, że stawką jest bezpieczeństwo kraju.

 

SZCZEGÓLNE NIEBEZPIECZEŃSTWO DLA RZĄDU MATEUSZA MORAWIECKIEGO I JEGO MINISTRÓW.

ŻYDOWSKIE SŁUŻBY SPECJALNE MAJĄ SZWADRONY ZABÓJCÓW!!!

 

Tak, to nie jest pomyłka. „Kidon”, czyli po hebrajsku bagnet, ma jedno zadanie – fizyczną eliminację wrogów Izraela. Zabójcy zaczęli działać po masakrze sportowców na olimpiadzie w Monachium w 1972 roku.

Zabójcy Mossadu  przechodzą specjalne szkolenie, co zostało udowodnione przez kontr służby światowego wywiadu

 

Działanie Kidonu, który pracuje od tamtych wydarzeń nieprzerwanie, owiane jest tajemnicą. Co jakiś czas na światło dzienne wychodzą tylko informacje o kolejnych udanych akcjach jego członków. Jedna z nich miała nawet swój warszawski rozdział.

 

ODWETY MOSSADU SĄ KRWAWE. BARDZO KRWAWE.

 

Jedną z konsekwencji ataku na izraelskich sportowców w Monachium obok utworzenia Kidonu była akcja odwetowa wymierzona w przywódców organizacji odpowiedzialnej za zamach. Członkowie Czarnego Września, który stał za wszystkim, stali się dla żydowskich służb specjalnych zwierzyną łowną.

Operacja bezwzględnego tropienia i zabijania ludzi należących do tej palestyńskiej siatki terrorystycznej nosiła kryptonim „Gniew Boga”. W jej ramach izraelscy komandosi zapuścili się nawet do Libanu, gdzie zabili przywódców Czarnego Września i zmazali z powierzchni ziemi siedzibę Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny. Ich spektakularny rajd na terytorium wrogiego państwa, obejmujący precyzyjną likwidację wielu osób, zniszczenie siedziby Frontu i odwrót trwał zaledwie pół godziny!

 

DORADCA EWY KOPACZ MICHAŁ KAMIŃSKI AGENTEM IZRAELSKIEGO WYWIADU

 Michał Kamiński, były poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej, nieformalny doradca premier Ewy Kopacz jest pracownikiem izraelskiej firmy wywiadowczej Prism Group.

 Prywatna agencja wywiadowcza Prism Group zajmuje się głównie marketingiem politycznym i gromadzeniem informacji gospodarczych.  Sam Kamiński nie widzi nic dziwnego w działalności dla obcego wywiadu. „Nie mam żadnego konfliktu interesów, bo moja firma nie ma absolutnie żadnych interesów w Polsce” – tak Kamiński odpowiedział na pytanie o jego działalność wywiadowczą gazecie „Fakt”.

Co innego jednak można przeczytać na stronie internetowej Prism Group. Agencja ta przedstawia siebie jako firmę zajmującą się polityką oraz sprawami publicznymi, mająca swoje siedziby w Pradze, Warszawie, Brukseli, Berlinie i Waszyngtonie. Celem tej agencji jest zbieranie danych o polityce, biznesie, mediach i opinii publicznej w Europie Środkowej i Wschodniej.

Czy nie powinno niepokoić Polaków, że jeden z dobrych znajomych b. premier polskiego rządu, który określany jest również jako jeden z głównych doradców prezesa Rady Ministrów jest jednocześnie pracownikiem zagranicznej żydowskiej agencji wywiadowczej? Z pewnością może on przekazywać tej amerykańsko-izraelskiej firmie istotne informacje na temat działalności polskiego rządu, zwłaszcza, że był on częstym wizytatorem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

 KIDON – ŻYDOWSKI SZWADRON TAJNYCH ZABÓJCÓW

 

Każdy, kto (…) przewodzi jakiemuś ugrupowaniu terrorystycznemu, już wie, że immunitetu nie ma. Każdego mamy na celowniku – powiedział w 2004 r. przedstawiciel izraelskiego rządu. Nie była to deklaracja bez pokrycia. Słowa te padły tuż po zabójstwie duchowego przywódcy Hamasu, szejka Ahmeda Jassina.

W strukturach żydowskich służb specjalnych istnieje specjalna grupa zajmująca się fizyczną likwidacją wrogów Izraela. Nazywa się ją „Kidon”, co po hebrajsku znaczy „bagnet”. Powstanie oddziału było konsekwencją masakry żydowskich sportowców w Monachium w 1972 r. Rząd Izraela zadecydował wówczas o utworzeniu Komitetu X. Miał on unicestwić wszystkich terrorystów związanych z zamachem. Operacja otrzymała kryptonim „Gniew Boga”.

Żydowscy agenci chyba jako jedyni na świecie szczycą się tym, że mogą w majestacie prawa pozbawiać życia wrogów swojego państwa. Meir Amit, jeden z dyrektorów Mossadu, tak zwracał się do swoich podwładnych:

Mossad przypomina kata lub lekarza, który robi skazańcom śmiertelny zastrzyk. Wszystkie wasze działania mają poparcie władzy państwa Izrael. Kiedy zabijacie, nie łamiecie prawa. Wykonujecie jedynie wyrok zatwierdzony przez urzędującego premiera. Służby specjalne raczej nie ujawniają swoich sekretów, zwłaszcza gdy chodzi o jednostkę tego typu. Nie jest  jasne, czy egzekutorzy podlegają wyłącznie tej agencji, czy działają również na korzyść pozostałych służb.

Mają do dyspozycji laboratorium trucizn, zamkniętych w fiolkach. Mają długie i krótkie noże oraz fortepianową strunę do uduszenia ofiary. Mają materiały wybuchowe nie większe niż pastylki na ból gardła, które są w stanie rozsadzić głowę na strzępy. Do tego dochodzą pistolety i karabiny snajperskie.

O tym, że opis ten może być bliski prawdzie, świadczą ujawnione operacje likwidacyjne. Zarówno te zakończone sukcesem, jak i spektakularne wpadki.

 OSTATNIE CHWILE „INŻYNIERA”.

 Jahia Ajasz zwany „Inżynierem” był czołowym palestyńskim konstruktorem bomb. Z jego usług korzystał zarówno Hamas, jak i syryjski Islamski Dżihad. Szybko znalazł się na celowniku żydowskich służb bezpieczeństwa. Za jego neutralizację odpowiedzialny był kontrwywiad cywilny, czyli Szabak.

Izraelskim agentom bardzo trudno było podejść swą ofiarę. Ajasz miał świetnie zamaskowaną kryjówkę gdzieś na Zachodnim Brzegu Jordanu. Dodatkowo strzegli go uzbrojeni ochroniarze, a on sam był niezwykle ostrożny.

Żydzi zwerbowali do współpracy Palestyńczyka, który był krewnym bliskiego przyjaciela Ajaszy, Osamy Hamada. Udało mu się dostarczyć do domu Hamada telefon komórkowy będący cały czas na podsłuchu Szabaku.

5 stycznia 1996 r. Ajasz odwiedził Hamada. Kiedy jak zwykle zadzwonił do domu z informacją, że dotarł bezpiecznie do kolegi, funkcjonariusze Szabaku zidentyfikowali jego głos. To wystarczyło. Jak pisze Artur Górski:

 Jeśli ktoś myśli, że „pluskwa” w telefonie miała pomóc w zlokalizowaniu „Inżyniera”, to się srogo myli. Pracowników kontrwywiadu nie interesowało to, w jakim miejscu na ziemi znajduje się ich cel – ważne, żeby trzymał telefon przy uchu. Został w nim bowiem także ukryty (…) ładunek wybuchowy. To miała być egzekucja symboliczna: genialny konstruktor bomb ginie w wyniku eksplozji. Po kilku sekundach od potwierdzenia, że głos w słuchawce rzeczywiście należy do Ajaszy, Inżynier został pozbawiony głowy (…).

 MISJA W AMMANIE

 31 lipca 1997 r. na bazarze w Jerozolimie wysadziło się w powietrze dwóch członków Hamasu. Zginęło 15 osób, a 150 zostało rannych. Z kolei we wrześniu, w Ammanie, stolicy Jordanii, w wyniku zamachu tego samego ugrupowania rannych zostało dwóch funkcjonariuszy ochrony izraelskiej ambasady.

 OSTATNIE WYDARZENIA W POLSCE MOGĄ PRZERODZIĆ SIĘ W DRAMAT NARODOWY.

 Ambasador Izraela Anna Azari w radiu RMF FM tłumaczyła, dlaczego poruszyła temat ustawy o IPN podczas uroczystości w Auschwitz. – Ta burza zaczęła się w Izraelu. Mówiłam, bo musiałam. Miałam coś innego do powiedzenia, ale w Izraelu już była decyzja premiera – wyjaśniła dyplomatka.

Anna Azari oczywiście jest umocowana w Polsce przez Mossad.

Po oświęcimskim skandalu powinna być wydalona natychmiast z Polski, jako „persona non grata” Premier Mateusz Morawiecki nie podjął takiej decyzji, narażając Polskę na dalsze działania obcej agentury. Koalicja PO – PSL poprzez Michała Kamińskiego i Ewę Kopacz dala wyraźny sygnał współpracy z obcymi agenturami. Jako cel obalić rząd i PiS.

Bulwersuje „ustawa 447” parlamentu USA mająca w zarodku zniszczenie Polski, o czym pisałem w artykule  „TEGO ŻYDZI CHCĄ OD POLSKI – LASY, FABRYKI, NAWET BILION ZŁOTYCH”.

Polsko ! Opamiętaj się! Najlepszą obroną jest atak! Reakcje polityków rządu są dyplomatyczne, a nie obronne.

Dyplomacją niczego nie wskóramy, narażając Polskę na niebezpieczeństwo „nie damy guzika” marszałka Rydza Śmigłego.

Historia zatacza koło. Jestem jej świadkiem!!! Z antysemityzmem i przedsiębiorstwem Holokaust w tle.

 Dokumenty, źródła, cytaty:

 https://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/12/20/izraelski-wywiad-jest-smiertelnie-niebezpieczny-mamy-na-to-7-dowodow/#2

 

http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/doradca-premier-ewy-kopacz-agentem-izraelskiego-wywiadu

(link is external)

 

http://telewizjarepublika.pl/michal-kaminski-ekspertem-izraelskiej-firmy-wywiadowczej,16480.html

(link is external)

 

 

 

 

 


ŻYDZI MORDOWALI ŻYDÓW

$
0
0

 Na bieżąco składali do Gestapo meldunki na swoich współbraci. Nie działali tylko w gettach. Specjalne przepustki umożliwiały im poruszanie się także po tzw. „aryjskiej” stronie miasta, czasami nawet po terenie całej Generalnej Guberni. Wiernie służyli niemieckim oprawcom swoich rodzin, żon i dzieci. Robili to bez jakichkolwiek zahamowań, z własnego wyboru, tylko w imię większej porcji żywności lub czasowych przywilejów. Czy mogli zerwać się z niemieckiej smyczy? Mogli, mieli nawet taką możliwość, będąc poza murami getta, jednak takich prób nie podejmowali. Dlatego właśnie ich zdrada była na znacznie wyższym poziomie. Byli wśród nich tacy, którzy w sianiu zła wznieśli się na prawdziwe wyżyny. W warszawskim getcie byli to Abraham Gancweich i Dawid Sternfeld – szefowie powstałej w grudniu 1940 r. tzw. trzynastki – składającej się z grupy żydowskich policjantów – agentów. Gancweich przed wojną był nauczycielem i działaczem syjonistycznym, legitymował się również dyplomem rabina. Z kolei Sternfeld był kapitanem przedwojennej policji. Oficjalnie grupa miała zwalczać przemyt i spekulację w getcie, faktycznie jednak jej działalność nakierowana była na kontrolę działalności Judenratu oraz infiltrowanie działających w getcie podziemnych organizacji. Działała również po stronie aryjskiej, gdzie jej członkowie udawali bojowników żydowskiego ruchu oporu.

Spośród agentów „trzynastki” wywodziła się również spora część Żydowskiej Gwardii Wolności – „Żagwi” – specjalnie stworzonej przez warszawskie Gestapo i głęboko zakonspirowanej organizacji, w której czołową rolę odgrywał Leon Skosowski „Lonek”. „Żagiew” działała zarówno w getcie warszawskim, jak i poza nim. Zasłynęła przede wszystkim z potężnej afery, której ofiarami padły setki Żydów. Na początku 1943 r. w Hotelu Polskim przy ul. Długiej w Warszawie ulokowana została specjalna ekspozytura „Żagwi”. Grupa żydowskich agentów naganiaczy odszukiwała zamożnych Żydów i w zamian za pieniądze oferowała im paszporty, wizy oraz możliwość wyjazdu do innych krajów. Stawką było co najmniej 20 złotych dolarów od głowy ( tzw. „twarde dwudziestki”).

Do Hotelu Polskiego zgłaszali się Żydzi z całej Warszawy, licząc, że dzięki posiadanym środkom będą mogli rzeczywiście wyjechać z Polski. Tam kupowali paszporty i oczekiwali na dalszą podróż za granicę. Była to jednak sprytna pułapka, od początku wymyślona przez warszawskie Gestapo, które w ten sposób wywabiało Żydów z kryjówek po „aryjskiej” stronie, by później ich zamordować. Szacuje się, że w wyniku całej prowokacji Niemcy mogli ująć i zamordować nawet 2,5 tysiąca Żydów. Podziemny Żydowski Związek Wojskowy (ŻZW) wytropił działalność „Żagwi” i przy współpracy AK na agentach wykonano 70 wyroków śmierci. Jednym z ostatnich zlikwidowanych był Leon Skosowski.

Ale żydowscy agenci Gestapo działali skutecznie także w innych miastach. W Krakowie było kilka siatek. Najgroźniejszą kierował Józef Diamand. Jej członkowie niejednokrotnie podszywali się pod ludzi polskiego podziemia, denuncjowali nie tylko ukrywających się Żydów, ale i Polaków. Krakowski Kedyw od lata 1943 r. do wiosny 1944 r. podjął własną grę z siatką agentów Diamanda, likwidując kilkunastu jej członków. Ale Diamand zawsze wychodził cało z pułapek AK. W końcu jednak został zastrzelony przez Niemców w więzieniu na Montelupich.

Prawdziwym agentem zła był w lubelskim getcie Szama Grajer – człowiek przedwojennego lubelskiego półświatka, który gdy trafił do więzienia, zgodził się pracować dla Gestapo. Niemcy pozwolili mu nawet na otwarcie własnej restauracji, do której drzwi pomalowane były ulubionym przez Niemców, nazistów kolorem brunatnym. W restauracji Grajera gromadził się świat żydowskich prostytutek, alfonsów i szpicli.

U Grajera bywał także kwiat lubelskiej SS, opijając kolejne swoje eksterminacyjne sukcesy w getcie. Ale Grajer przede wszystkim wyciągał rękę po pieniądze i kosztowności innych Żydów. Wydawał ich Niemcom dziesiątkami i zawsze od rodzin ofiar brał łapówki za interwencję w sprawie uwolnienia.

Tygodnik „Der Spiegel” w artykule zatytułowanym „Wspólnicy – europejscy pomocnicy Hitlera przy mordowaniu Żydów” (Die Komplizen – Hitlers europäische Helfer beim Judenmord) twierdzi, że za Holokaust odpowiedzialni są nie tylko Niemcy, ponieważ bez pomocy setek tysięcy ludzi innych narodowości (nie-Niemców) niemieccy naziści nie byliby w stanie samodzielnie wymordować kilku milionów Żydów. Wśród pomocników Hitlera tygodnik, m.in. obok Ukraińców, Rumunów, Francuzów czy Węgrów, wymienia także Polaków.

Natomiast zupełnie  pominięto rolę Żydów – największych pomocników Hitlera, bez Judenratów w zarejestrowaniu Żydów, zebraniu ich w gettach, a potem pomocy w skierowaniu do obozów zagłady zginęłoby dużo mniej Żydów.

Niemcy mieliby bowiem dużo więcej kłopotów ze spisaniem i wyszukaniem Żydów. W różnych krajach okupowanej Europy powtarzał się ten sam perfidny schemat: funkcjonariusze żydowscy sporządzali wykazy imienne wraz z informacjami o majątku Żydów, zapewniali Niemcom pomoc w chwytaniu Żydów i ładowaniu ich do pociągów, które wiozły ich do obozów zagłady. Także w Polsce doszło do potwornego skompromitowania dużej części żydowskich elit poprzez ich uczestnictwo w Judenratach i posłuszne wykonywanie niemieckich rozkazów mordowania Żydów

Żydzi wielokrotnie wysuwają  nieprawdziwe oskarżenia przeciw Polakom o rzekomo szeroko rozpowszechnioną kolaborację z Niemcami. Konsekwentnie milczą o dwóch bardzo wstydliwych kolaboracjach, w których uczestniczyły niektóre środowiska żydowskie. O kolaboracji dużej części Żydów z Sowietami w latach 1939-1941  i o kolaboracji Judenratów i żydowskiej policji z Niemcami, kolaboracji będącej swoistą żydowską „hańbą domową”. I to nie tylko w Polsce, ale również w wielu innych krajach okupowanej przez Niemców Europy.

Ta kolaboracja części Żydów z Niemcami była tym bardziej szokująca i wstydliwa ze względu na społeczny charakter jej uczestników. W przeciwieństwie bowiem do Polaków, wśród których z Niemcami godzili się na ogół kolaborować głównie ludzie z marginesu społecznego, męty, wśród Żydów na kolaborację poszła duża część elit z tzw. Judenratów (rad żydowskich). Z ostrym potępieniem tej kolaboracji wystąpiła najsłynniejsza żydowska myślicielka XX wieku Hannah Arendt w książce „Eichmann w Jerozolimie” (Kraków 1987). Napisała tam m.in. (s. 151): „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii”. Uległość Judenratów wobec nazistów oznaczała skrajną kompromitację żydowskich elit w państwach okupowanych przez III Rzeszę. Arend stwierdziła wprost: „O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści nadawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano” (tamże, s. 151). [..]

 

ŻYDOWSKA AGENTURA GESTAPO

 

Postarajmy się więc odświeżyć pamięć o sprawach tej kolaboracji Judenratów i żydowskiej policji, od lat tak gorliwie przemilczanej – wbrew prawdzie historycznej, obarczając Polaków zbrodniami Holokaustu i zbrodniczym rabunkowym antysemityzmem. W tych oskarżeniach przoduje już nie tylko amerykańskie lobby żydowskie, żądające od Polski 65 miliardów dolarów amerykańskich tytułem restytucji mienia pożydowskiego, ale udział bierze nawet parlament Stanów Zjednoczonych podejmując ustawę nr 447, której wykonanie zrujnuje Polskę doszczętnie poprzez zabór nie tylko prywatnych kamienic, ale fabryk, gospodarstw rolnych, lasów państwowych oraz biliona PLN.

Udział w tej nagonce bierze Izrael znanymi już pomówieniami o „polskie obozy koncentracyjne” i świadectwo „moralności Polski” która „ośmieliła” się znowelizować ustawę Instytutu Pamięci Narodowej. W owej nagonce na Polskę, Polaków i polskość bierze udział opozycja totalna, czyli zdrajcy, uważający siebie za Polaków, głosujący w parlamencie Unii Europejskiej przeciwko Polsce. Należą do nich europosłowie – Róża Thun  zwana „czerwoną różą”, Janusz Lewandowski, Michał Boni (TW „Znak”), Danuta Jazłowiecka, Danuta Hübner, Julia Pitera (kupiła w Warszawie kamienicę za 400,00 zł) , Danuta Jazłowiecka i inni zdrajcy własnej Ojczyzny.

A wszystkiemu sekunduje masońska i komunistyczna Unia Europejska.

 

LOSY OBYWATELI POLSKICH POCHODZENIA ŻYDOWSKIEGO.

 

Żydowski autor Baruch Milch tak pisał w przejmującej relacji o losach Żydów na  wschodnich Kresach II Rzeczypospolitej Polskiej (woj. lwowskie i tarnopolskie):

„W każdym razie Judenrat stał się narzędziem w rękach Gestapo do niszczenia Żydów, a jak sami członkowie później się wyrażali, są „Gestapem na ulicy żydowskiej’. Powołali Ordnungsdienst (służbę porządkową) – jako organ wykonawczy składający się z najgorszych elementów nizin społecznych (…).

W gruncie rzeczy Judenrat zaczął prowadzić politykę rabunkową w celu napełnienia własnych kieszeni, by tymi pieniędzmi przekupić władze i Gestapo, ale tylko w celu zabezpieczenia losu swoich i najbliższej rodziny. Nie znane są przypadki, aby Judenrat bezinteresownie pomógł któremuś Żydowi (…). Do wykonania swoich niecnych czynów, jak ściąganie ogromnych podatków i nałożonych kontrybucji, łapanie do łagrów i napadów na domy żydowskie, Judenraty używały swojej Ordnungsdienst, której dawali procent z łupu, a oni w liczbie dziesięciu-piętnastu napadali na ludzi, bijąc ich w okrutny sposób, niszcząc i rabując, cokolwiek się dało, i to ze straszną bezwzględnością” (Por. B. Milch: „Testament”, Warszawa 2001, s. 106-107).

Pytanie, dlaczego Jan Tomasz  Gross nawet jednym zdaniem nie wspomniał w swej przeznaczonej dla Amerykanów ponad 300-stronicowej książce o rabunkach na Żydach dokonywanych przez żydowską policję na zlecenie Judenratu?

W tejże książce Milcha czytamy na s. 126-127: „(…) Judenrat załatwił z tymi mordercami, że do trzech godzin dostarczy im żądane trzysta osób. Sami Żydzi musieli łapać i wydawać braci i siostry w ręce katów, którzy stali na placu folwarku, obok naszego mieszkania, i przyprowadzonych przyjęli pałkami albo nahajkami, a później wywieźli na rzeź do Bełżca (…) Judenratowcy i Ordnungsdienst, przy pomocy ukraińskiej policji i kilku Niemców, którym jeszcze zapłacono, by prędko pracowali, gonili po ulicach, jak wściekłe psy czy opętańcy, a pot się z nich lał strumieniami (…). Straszny to był widok, jak Żyd Żyda prowadził na śmierć (…)”.

 

KRÓL ŻYDOWSKI W ŁODZI

 

Szczególnie haniebną rolę w wysyłaniu własnych żydowskich rodaków na śmierć odegrał Chaim Rumkowski, prezes Rady Żydowskiej w Łodzi, „król” getta łódzkiego na usługach Niemców. Był on absolutnym władcą getta, w którym kursowały specjalne pieniądze „chaimki” i „rumki” oraz znaczki pocztowe z jego podobizną. Rumkowski urządził sobie harem w jednej willi i wciąż sprowadzał nowe piękne kobiety. W zamian za przyzwolenie Niemców na jego tyranię nad mieszkańcami getta arcygorliwie wykonywał wszystkie niemieckie rozkazy i wyekspediował olbrzymią większość swych poddanych do obozów zagłady. W końcu jednak i jego Niemcy wysłali do Oświęcimia. Podobno natychmiast padł ofiarą swych żydowskich współwięźniów, którzy nie zwlekając ani chwili, natychmiast po przywiezieniu go do obozu spalili go żywcem w obozowym piecu (Por. E. Reicher: „W ostrym świetle dnia. Dziennik żydowskiego lekarza 1939-1945”, oprac. R. Jabłońska, Londyn 1989, s. 29).

 

 

WIELKA SZPERA W ŁÓDZKIM GETCIE

 

70 lat temu, 5 września 1942 roku, Niemcy rozpoczęli w łódzkim getcie akcję wywożenia do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem nieprzydatnych do pracy – dzieci poniżej 10 lat, osób starszych i chorych. Akcja nazwana Wielką Szperą pochłonęła życie od 15 do 20 tys. Żydów.

– Nie ma chyba nikogo, kto przeszedł przez łódzkie getto i nie został osobiście dotknięty przez Wielką Szperę, w trakcie której do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem wywieziono niemal wszystkie dzieci – uważa Ewa Wiatr z Centrum Badań Żydowskich Uniwersytetu Łódzkiego. I dodaje, że dzieje Litzmannstadt Getto dzielą się na okres przed i po Szperze.

Jak wyjaśniła Wiatr słowo „Szpera” pochodzi od niemieckich słów „Allgemeine Gehsperre” i oznacza całkowity zakaz opuszczania domów, który Niemcy wprowadzili 5 września 1942 r.

 

ODDAJCIE DZIECI

 

Dzień wcześniej, 4 września, przełożony Starszeństwa Żydów w łódzkim getcie Mordechaj Chaim Rumkowski wygłosił przemówienie, w którym wezwał mieszkańców zamkniętej dzielnicy, by oddali swoje dzieci dla ratowania innych.

– Ponury podmuch uderzył getto. Żądają od nas abyśmy zrezygnowali z tego, co mamy najlepszego – naszych dzieci i starszych. (…) W moim wieku, muszę rozłożyć ręce i błagać: Bracia i siostry! Oddajcie mi je! Ojcowie i matki – dajcie mi swoje dzieci! – wzywał Rumkowski.

Przyznał, że zaskoczyła go likwidacja chorych ze szpitali przeprowadzona przez Niemców 1 września, ale myślał, że na tym się skończy. Tymczasem – jak mówił – dostał rozkaz wysłania więcej niż 20 tys. Żydów poza getto. Dlatego musi przygotować „tę trudną i krwawą operację, musi odciąć gałęzie, aby ocalić pień”.

Ze słów Rumkowskiego wynikało, że Niemcy chcieli pierwotnie, aby getto opuściło w sumie 24 tys. osób – po 3 tys. na każdy z ośmiu dni. Jemu udało się zredukować tę liczbę do 20 tys.

– Jestem wykończony. Chcę wam tylko powiedzieć, o co was proszę – pomóżcie mi przeprowadzić tę akcję. (…) Złamany Żyd stoi przed wami. Nie zazdrośćcie mi. To jest najtrudniejszy ze wszystkich rozkazów, jaki musiałem kiedykolwiek wydać. Wyciągam do was moje złamane, trzęsące się ręce i błagam: dajcie tym rękom ofiary! Tylko tak możemy zapobiec przyszłym cierpieniom i zbiorowość 100 tys. Żydów może być zachowana” – mówił.

Po przemówieniu Rumkowskiego nastąpił „atak” na biura meldunkowe, aby zmienić dzieciom metryki urodzenia. O tym co się działo w biurze opisał wówczas w swoim reportażu publicysta Oskar Singer, który trafił do łódzkiego getta z Czech.

„W biurze rozgrywały się sceny, których żaden tragik nie byłby zdolny odzwierciedlić. (…) Petenci krzyczą, płaczą, szaleją. Każda sekunda może przynieść ze sobą wyrok. (…) Nowe dokumenty, stare pożółkłe szpargały, nowo znalezione świadectwa urodzenia, paszporty, legitymacje prawdziwe i fałszywe miały wykazać, że dziecko jest starsze, a starzec młodszy” – pisał Singer.

 

ODBIERAJĄ DZIECI

 

„Wielka Szpera” trwała od 5 września do 12 września 1942 r. Getto podzielono na rewiry, które systematycznie były sprawdzane. Początkowo akcje wyszukiwania dzieci przeprowadzali żydowscy policjanci, ale nie mogli dać sobie z tym rady.

„Dochodziło do dantejskich scen. Odebranie matce dziecka trwało kilkanaście minut. Widać było, że żydowscy policjanci nie dadzą rady i dlatego do getta weszło niemieckie komando” – powiedziała Wiatr. Zwróciła uwagę, że po wejściu Niemców „nastąpił paraliż matek”.

„Żadna z nich nie ośmieliła się wydać z siebie głosu sprzeciwu, nie miały odwagi nawet poruszyć ręką. Zapanował strach przed Niemcem” – mówiła. Dodała, że przy wyszukiwaniu osób do wywiezienia Niemcy nie opierali się na żadnych wykazach, lecz „kierowali się wyłącznie wrażeniami optycznymi”.

O Wielkiej Szperze tak pisał Biuletyn Kroniki Codziennej 14 września 1942 roku: „Dziś jeszcze trudno zdać sobie sprawę z tego, co zaszło. Przez getto przeszedł żywioł, który zmiótł z powierzchni około 15 tysięcy osób (dokładnej liczby nikt jeszcze nie zna) i życie jak gdyby znów powróciło do dawnego koryta”.

Z Kroniki wynika, że mieszkańcy sprawdzanego domu zwoływani zostawali na podwórze, ustawieni w dwuszeregu i podlegali przeglądowi przedstawiciela władzy. W tym czasie policja żydowska rewidowała mieszkania, okradając je i sprowadzała ukrywające się osoby. Akcja taka trwała nieraz tylko kilka minut. Po jednej stronie ustawiane były osoby do wysiedlenia, po drugiej ci, którzy mieli zostać.

„Przy ładowaniu na wozy zdarzało się, że ludzie, albo przez niezrozumienie albo też umyślnie próbowali przedostać się do grupy pozostawionej; rozprawa w takich wypadkach była bardzo krótka i odbywała się na oczach zebranych lokatorów” – napisano w Kronice. Takie osoby były zastrzelone na miejscu. Ażeby zachęcić policję żydowską i straż do sumiennego przeprowadzenia akcji, obiecano im ochronę najbliższej rodziny.

 

ŻYCIE W GETCIE PO „WIELKIEJ SZPERZE” WRACA DO „NORMY”

 

Po zakończeniu akcji 12 września pojawiło się ogłoszenie władz getta informujące, że od poniedziałku 14 września nastąpi otwarcie wszystkich fabryk i warsztatów. Wcześniej otwarto sklepy i rozpoczęto wydawanie racji żywnościowych.

W Kronice z 14 września 1942 roku napisano: „zdawałoby się, że wypadki ostatnich dni na dłuższy czas pokryją całą ludność getta żałobą, a tymczasem tuż po wypadkach, a nawet jeszcze podczas akcji wysiedleńczej ludność opanowana była troskami codziennymi przy odbiorze chleba, racji itd. i często przechodziła do porządku dziennego nad bezpośrednim osobistym nieszczęściem”.

W wyniku Wielkiej Szpery do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem (Kulmhof) wywieziono z Litzmannstadt Getto 15 – 20 tysięcy osób, w tym niemal wszystkie dzieci poniżej 10 roku życia oraz powyżej 65. roku życia.

Niemcy utworzyli getto w Łodzi w lutym 1940 r. jako pierwsze na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy. Łącznie przebywało tam ponad 200 tys. osób. Przez pięć lat z głodu i wyczerpania zmarło w nim prawie 45 tys. osób.

Całkowita likwidacja getta nastąpiła w sierpniu 1944 r. Ostatni transport wyjechał z Łodzi do KL Auschwitz 29 sierpnia 1944 r. Z ponad 70 tys. osób, które jeszcze w lipcu były w Łodzi, ponad 60 tys. zamordowano w komorach gazowych Auschwitz, zaś setki trafiły do obozów pracy na terenie Rzeszy. Według różnych źródeł ocalało z łódzkiego getta od 7 do 13 tysięcy osób.

 

ŻYDOWSCY POLICJANCI OKRUTNIEJSI OD NIEMCÓW

 

Najsłynniejszy kronikarz warszawskiego getta Emanuel Ringelblum tak pisał w „Kronice getta warszawskiego” o żydowskiej policji, która nawet jednym zdaniem nie została wspomniana w „naukowym dziele” Jana Tomasza Grossa:

„Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci na rzeź.

 

Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi – przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów była przed wojną adwokatami) – sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach dzieci i kobiety, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź (…). Okrucieństwo policji żydowskiej było bardzo często większe niż Niemców, Ukraińców, Łotyszy. Niejedna kryjówka została „nakryta” przez policję żydowską, która zawsze chciała być plus „catholique que le pape”, by przypodobać się okupantowi. Ofiary, które znikły z oczu Niemca, wyłapywał policjant żydowski (…). Policja żydowska dała w ogóle dowody niezrozumiałej, dzikiej brutalności. Skąd taka wściekłość u naszych Żydów? Kiedy wyhodowaliśmy tyle setek zabójców, którzy na ulicach łapią dzieci, ciskają je na wozy i ciągną na Umschlag? Do powszechnych po prostu zjawisk należało, że ci zbójcy za ręce i nogi wrzucali kobiety na wozy (…). Każdy Żyd warszawski, każda kobieta i dziecko mogą przytoczyć tysiące faktów nieludzkiego okrucieństwa i wściekłości policji żydowskiej” (E. Ringelblum: „Kronika getta warszawskiego wrzesień 1939 – styczeń 1943”, Warszawa 1988, s. 426, 427, 428).

 

WYDAWALI NA ŚMIERĆ RODZICÓW

 

Nader bezwzględne świadectwo na temat poczynań żydowskiej policji w Warszawie dostarczył Baruch Goldstein, przed wojną współorganizator bojówek Bundu. Wspominając lata wojny, Goldstein pisał bez ogródek: „Z poczuciem bólu i wstrętu wspominam żydowską policję, tę hańbę dla pół miliona nieszczęśliwych Żydów w warszawskim getcie (…). Żydowska policja, kierowana przez ludzi z SS i żandarmów, spadała na getto jak banda dzikich zwierząt. Każdego dnia, by uratować własną skórę, każdy policjant żydowski przyprowadzał siedem osób, by je poświęcić na ołtarzu eksterminacji. Przyprowadzał ze sobą kogokolwiek mógł schwytać – przyjaciół, krewnych, nawet członków najbliższej rodziny. Byli policjanci, którzy ofiarowywali swych własnych wiekowych rodziców z usprawiedliwieniem, że ci i tak szybko umrą”  (Por. B. Goldstein: „The Star Bear Witness”, New York 1949, s. 66, 106, 129). Klara Mirska, Żydówka, która opuściła Polskę w 1968 roku, nie miała w swych wspomnieniach dość złych słów dla odmalowania niegodziwości niektórych przedstawicieli środowisk żydowskich w czasie wojny. Opisała np. następującą historię: „Syn przewodniczącego Judenratu jednego z gett został skazany przez Niemców na śmierć. Przyprowadził go na egzekucję jego ojciec. On miał go powiesić w ciągu kilku minut. Gdyby tego nie uczynił, miał sam zostać powieszony. Taki niesamowity żart wymyślili Niemcy. Ojciec, któremu chęć pozostania przy życiu przysłoniła wszelkie uczucia miłości rodzicielskiej, zaczął poganiać syna. Czynił to na oczach rozbawionych Niemców i stojących w milczeniu przy tej scenie Żydów: ‚No, prędko rozbieraj buty! No, pośpiesz się, i tak ci nic nie pomoże’” (Wg K. Mirska: „W cieniu wielkiego strachu”, Paryż 1980, s. 447). W sierpniu 1942 r. żydowski policjant Calek Perechodnik w getcie w Otwocku wyciągnął z bezpiecznej kryjówki swoją żonę i córeczkę i odprowadził je do transportu śmierci.

Dlaczego o takich przypadkach zezwierzęcenia niektórych Żydów nie informuje Amerykanów Jan Tomasz Gross, tak gorliwie rozpisujący się na temat sadyzmu Polaków? Warto przytoczyć, co ten sam Calek Perechodnik, skądinąd nienawidzący bez reszty Polaków, wypisywał na temat swych własnych kolegów z żydowskiej policji: „Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla policjantów żydowskich w Warszawie (…). Skamieniały im serca, obce stały się wszelkie ludzkie uczucia. Łapali ludzi, na rękach znosili z mieszkań niemowlęta, przy okazji rabowali. Nic też dziwnego, że Żydzi nienawidzili swojej policji bardziej niż Niemców, bardziej niż Ukraińców”

 

(C. Perechodnik: „Czy ja jestem mordercą?”, Warszawa 1993, s. 112-113). Nader bezwzględny jest osąd Judenratu i żydowskiej policji, zawarty w dzienniku byłego dyrektora szkoły hebrajskiej w Warszawie Chaima A. Kaplana.

 W swym dzienniku Kaplan nazwał wprost Judenraty „hańbą społeczności warszawskiej”. Wielokrotnie piętnował zbrodniczą działalność żydowskiej policji, pisząc m.in.: „Żydowska policja, której okrucieństwo jest nie mniejsze od nazistów, dostarczała do punktu przenosin na ulicy Stawki więcej  niż było w normie, do której zobowiązała się Rada Żydowska (…). Naziści są zadowoleni, że eksterminacja Żydów jest realizowana z całą niezbędną efektywnością. Czyn ten jest dokonywany przez żydowskich siepaczy (Jewish slaughterers) (…). To żydowska policja jest najokrutniejszą wobec skazanych (…). Naziści są usatysfakcjonowani robotą żydowskiej policji, tej plagi żydowskiego organizmu (…). Wczoraj, trzeciego sierpnia, oni wyrżnęli ulice Zamenhofa i Pawią (…). SS-owscy mordercy stali na straży, podczas gdy żydowska policja pracowała na dziedzińcach. To była rzeź w odpowiednim stylu – oni nie mieli litości nawet dla dzieci i niemowląt”. Wszystkich z nich, bez wyjątku, zabrano do wrót śmierci” (Por. „Scroll of Agony. The Warsaw Diary of Chaim A. Kaplan”, New York 1973, s. 384, 386, 389, 399). Na s. 231 swej książki Kaplan cytuje jakże gorzki ówczesny dowcip żydowski. Miał on formę krótkiej modlitwy: „Pozwól nam wpaść w ręce agentów gojów, tylko nie pozwól nam wpaść w ręce żydowskiego agenta”.

Nader podobne w wymowne były zapiski Aleksandra Bibersteina, dyrektora żydowskiego szpitala zakaźnego w krakowskim getcie. W swoich wspomnieniach o żydowskiej służbie OD (Ordnungsdienst) Biberstein pisał: „Przez cały czas okupacji Ordnungsdienst był narzędziem w ręku Gestapo, na jego polecenie odmani  –  członkowie Ordnungsdienst, wykonywali bez zastrzeżeń najpodlejsze czynności, prześcigając często bezwzględnością Niemców” (A. Biberstein: „Zagłada Żydów w Krakowie”, Kraków 1985, s. 165).

 

RABOWALI ŻYDÓW

 

Warto przypomnieć również zapiski Henryka Makowera na temat działań Ordnungsdienst – żydowskiej Służby Porządkowej (SP): „Opowiadano mi o różnych scenach w trakcie blokad domów. Niektórzy z oficerów Żydowskiej Służby Porządkowej  zachowywali się skandalicznie, nie uznając nawet dobrych zaświadczeń. W rezultacie na Umschlag szli ludzie, którzy byli zupełnie pewni, że zaświadczenie ich chroni, i nie wiedząc, co ich czeka, sami się oddawali w ręce swych współrodaków. W innych wypadkach zwalniano ludzi za łapówki, łapownictwo się szerzyło (…). Blokady wyzwoliły całą masę łajdactwa i draństwa. Opornych bito pałkami, nie gorzej od Niemców. Do tego dołączyło się rabowanie opuszczonych mieszkań pod jakimś pretekstem, np. żeby nie zostawiać rzeczy Niemcom. Wielu „porządnych” wyższych funkcjonariuszy SP dorobiło się na różnych tego rodzaju praktykach dużych majątków. Było to zjawisko tak masowe, że nawet tzw. przyzwoici ludzie się chwalili – ‚ja się na tej akcji dorobiłem’ – lub – ‚mój mąż nie nadaje się do dzisiejszych czasów, nic nie zarobił na akcji’” (Por. H. Makower: „Pamiętnik z getta warszawskiego październik 1940 – styczeń 1943”, Wrocław 1987, s. 62). Szkoda, że Jan Tomasz Gross pominął to jakże ważne świadectwo profesora mikrobiologii Makowera w swoich, zajmujących tak wiele stron, dywagacjach o rabowaniu Żydów przez Polaków, zbrodniczej „moralności” polskich antysemitów, grabieżców etc.

Warto dodać, że sporą część uratowanych Żydów stanowili akurat żydowscy policjanci, a więc możliwie najgorszy, najpodlejszy element pośród ówczesnych Żydów; ci właśnie ludzie, którzy dorabiali się na rabowaniu swych rodaków w ich momentach najwyższego zagrożenia. Pisał o tym słynny matematyk żydowskiego pochodzenia Stefan Chaskielewicz we wstrząsających pamiętnikach pt. „Ukrywałem się w Warszawie. Styczeń 1943 – styczeń 1945” (Kraków 1988, s. 191-192): „Wśród Żydów, którym pomogło przeżyć posiadanie znaczniejszych funduszy, byli i dawni funkcjonariusze policji żydowskiej, a nawet sławnej ekspozytury Gestapo w getcie. Ci ludzie bowiem obłowili się podczas akcji wysiedleńczej.

Trudno tu podać jakiekolwiek ścisłe dane liczbowe. Mogę jedynie powtórzyć stwierdzenie dwóch byłych policjantów, którzy po wojnie, w mojej obecności, mówili, że uratowało się co najmniej 200 ich kolegów”.

Skrajnie głupawym rasistowskim wyczynom Jana Tomasza Grossa, który za wszelką cenę chce wybielić „anielskich” Żydów i dokopać „diabelskim” Polakom, warto przeciwstawić mądre słowa słynnego izraelskiego intelektualisty profesora Israela Shahaka, publikowane na łamach „The New York Review of the Book” 29 stycznia 1987 roku. Przeciwstawiając się tendencjom do skrajnego idealizowania wojennych postaw Żydów kosztem Polaków, Shahak pisał: „Oczywiście, że byli polscy policjanci, którzy przeprowadzali łapanki Żydów, i oczywiście byli Polacy, którzy szantażowali Żydów (…). Byli jednak także (…) żydowscy szantażyści, wielu znanych nawet z imion, mieszkających poza gettem, którzy nie byli ani lepsi, ani gorsi niż polscy. Byli także żydowscy policjanci w getcie. Do obowiązków każdego z nich w pierwszych tygodniach eksterminacji latem 1942 roku należało dostarczenie odpowiedniej ilości Żydów przeznaczonych na śmierć. Dzisiaj, po latach, uważam, że polscy i żydowscy wspólnicy zbrodniarzy są sobie równi w ogromie zła i najwyższa odraza, z jaką się ich wspomina, nie zależy od narodowości. Moja jednak pamięć, pamięć wszystkich ocalonych Żydów, kiedy uczciwie rozmawiają „w swoim gronie”, nie pozwala zapominać, że w owym czasie my, Żydzi, nienawidziliśmy żydowskich policjantów i żydowskich szpiegów bardziej niż kogokolwiek innego”.

Cytowane tu relacje jedenastu autorów żydowskich stanowią faktycznie tylko czubek góry lodowej. Można by cytować jeszcze wielokrotnie dłużej zapiski pokazujące stopień skrajnego zezwierzęcenia wielu członków Judenratów i policjantów żydowskich kolaborujących z nazistami, których niegodną „działalność” tak skrupulatnie przemilczał Jan Tomasz Gross. A może jednym z najlepszych sposobów polemiki z antypolskimi kalumniami Grossa byłoby przygotowanie w Polsce parusetstronicowego wyboru relacji autorów żydowskich (Hannah Arendt, Emanuele Ringelbluma, Goldsteina, Kaplana i in.) o zbrodniczych działaniach Judenratów i policji żydowskiej w różnych regionach okupowanej Polski. Wybór taki można by było wydać w różnych językach, co pomogłoby w sprowokowaniu prawdziwie zapładniającej debaty na temat tego, jak ludzie różnych nacji zachowywali się w czasach niezwykle trudnych wyborów narzucanych przez totalitarnych zbrodniarzy. W wyborze można by również umieścić uczciwe żydowskie relacje na temat historii działań Żydów agentów Gestapo. Historyk Marek J. Chodakiewicz wspomina w swej książce, że w 1944 r. działała w Warszawie czterdziestoosobowa brygada Gestapo składająca się z Żydów pod kierownictwem Leona Skosowskiego („Lolek”) i innych (M.J. Chodakiewicz: „Żydzi i Polacy 1918-1955”, Warszawa 2000, s. 205). W innym miejscu Marek. J Chodakiewicz pisze (op. cit., s. 206), że w Krakowie działał główny żydowski agent gestapo Diamant, „któremu podlegało około 60 konfidentów”. Według Chodakiewicza (op. cit., s. 207): „Świadkowie żydowscy opisują działalność żydowskich agentów, konfidentów, denuncjatorów w Działoszycach, Zduńskiej Woli, Brańsku, Sosnowcu, Lidzie, Wilnie, Krakowie, Lwowie, Warszawie i w innych miejscowościach. Emanuel Ringelblum oszacował, że w samym getcie warszawskim pracowało około 400 konfidentów Gestapo. Ich ofiarą padali głównie inni Żydzi. W rezultacie Żydzi bali się Żydów. Na początku chodziło o zdradzanie Niemcom miejsc ukrycia pieniędzy, kosztowności i towarów. Potem zaczynał się szantaż ukrywających się po stronie „aryjskiej” rodaków. Po zupełnym ogołoceniu rodaków z gotówki zwykle następowała ich denuncjacja na policję. Żydowscy agenci infiltrowali też żydowskie grupy leśne i oddziały partyzanckie”.

 

RADOSNE ZABAWY W GETCIE

 

Najpierw Czesław Miłosz w swoim wierszu „Campo di Fiori” opluł Polaków, iż w czasie mordowania Żydów w getcie bawili się obok wesoło na karuzeli a potem J.T. Gross powiela w swojej książce to sławetne antypolskie oszczerstwo Miłosza, że Polacy radośnie bawili się na karuzeli pod murami płonącego getta. Warto więc może przypomnieć nie kłamstwo, ale rzeczywiste fakty, jak to spora część Żydów radośnie bawiła się w getcie i pławiła w luksusach w tym samym czasie, gdy ich ubożsi ziomkowie umierali z głodu. Z licznych zapisków na te tematy możemy dowiedzieć się, że w czasach potwornej nędzy przeważającej części mieszkańców getta warszawskiego inni Żydzi, głównie agenci Gestapo, urzędnicy Judenratów, członkowie żydowskiej policji, bogaci kupcy, robiący biznesy z Niemcami czy szmuglerzy, bawili się w najdroższych restauracjach. Jak opisywał działacz Bundu Baruch Goldstein: „Na tych samych ulicach, gdzie za dnia obserwowało się sceny horroru, wśród mrowia dzieci chorych na gruźlicę i wymierających jak muchy, wzdłuż ciał czekających na wózki zamiataczy ulic natrafiało się na sklepy pełne najwspanialszych dań, restauracje i kawiarnie, w których serwowano najkosztowniejsze dania i trunki. Najgorszym gniazdem pijaństwa i rozpusty była „Britania”. Godzina policyjna nie była przestrzegana wobec klientów tego lokalu. Oni mieli wesołe całe noce. Ucztowaniu, pijaństwu i hulankom towarzyszyły rytmy jazz-bandu. O świcie, gdy rewelersi odchodzili, ulice były już pełne nagich ciał przykrytych gazetami. Pijacy niemal nie zwracali na nie uwagi, potykając się o tego typu przeszkody na swej drodze (…). Hitlerowcy nakręcali filmy z takich wesołych scen, aby pokazać ‚światu’, jak dobrze żyli Żydzi w getcie” (Wg B. Goldstein: op. cit., s. 91).

Emanuel Ringelblum zapisał w swej „Kronice z getta warszawskiego”: „Szał zabaw przechodzi wszelkie granice. Opowiadają mi, że codziennie o godzinie szóstej, siódmej z rana widzi się ludzi powracających z sal tanecznych, z balów, z balonikami w ręku, na wpół pijanych (…)” (E. Ringelblum: op. cit., s. 228). Profesor Czesław Madajczyk pisał w swym głośnym dziele: „Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce” (Warszawa 1970, t. I, s. 222): „W getcie spotykało się najwytworniejsze restauracje. Niewiarygodny wydaje się dziś komfort panujący wówczas w „Palais de Dance” braci Frontów. Chleb był tu znacznie droższy niż w polskich dzielnicach, lecz wino tańsze. Wypada tylko powtórzyć ‚”uczta w czasie pomoru”. Taki stan rzeczy w getcie sprzyjał pożądanej przez okupanta dezintegracji społeczności żydowskiej, utrzymywał się wbrew bundowskiej prasie, żądającej zamknięcia sal tańca, burdelu i licznych klubów”.

 

PRZEMILCZANE ŻYDOWSKIE ŚWIADECTWA

 

Do szczególnie oburzających praktyk zastosowanych w książce Grossa „Strach” należy całkowite pominięcie przez niego rozlicznych świadectw żydowskich, które pokazywały bardzo sympatyczny obraz zachowań Polaków wobec Żydów w czasie wojny, całkowicie sprzeczny z lekceważącymi uogólnieniami Grossa, sugerującymi, że Żydom pomagała tylko „drobna garstka Polaków” („Upiorna dekada”) czy „mała mniejszość” („Strach”).

Oto niektóre z jakże wymownych przykładów tych żydowskich świadectw przemilczanych przez Grossa:

– Prezes Stowarzyszenia Kombatantów Żydowskich Arnold Mostowicz stwierdził w publikowanym 25 lutego 1998 r. w „Życiu” tekście: „Żaden naród nie złożył na ołtarzu pomocy Żydom takiej hekatomby ofiar jak Polacy, bowiem w wielu krajach okupowanych pomoc ta nie niosła za sobą takiego ryzyka”.

– Żydowska autorka Klara Mirska pisała w wydanej w Paryżu w 1980 r. książce „W cieniu wielkiego strachu”: „Zebrałam wiele zeznań o Polakach, którzy ratowali Żydów, i nieraz myślę: Polacy są dziwni. Potrafią być zapalczywi i niesprawiedliwi. Ale nie wiem, czy w jakimkolwiek innym narodzie znalazłoby się tylu romantyków, tylu ludzi szlachetnych, tylu ludzi bez skazy, tylu aniołów, którzy by z takim poświęceniem, a takim lekceważeniem własnego życia, tak ratowali obcych”.

– Inna Żydówka Janina Altman, pisząc do Marka Arczyńskiego o Polakach, którzy narażali swe życie dla ratowania Żydów w czasie wojny, stwierdziła: „Nie wiem, czy my, Żydzi, wobec tragedii innego narodu, zdolni bylibyśmy do takiego poświęcenia” (Cyt. za M. Arczyński i W. Balcerak: „Kryptonim Żegota”, Warszawa 1983, s. 264).

– Wybitny żydowski literaturoznawca, profesor uniwersytetu w Tel Awiwie Gabriel Moked powiedział w wywiadzie udzielonym „Wprost” 28 czerwca 1992 r. m.in.: „Jestem przekonany, że odpowiedzialność za zagładę polskich Żydów ponoszą Niemcy, ściślej mówiąc hitlerowcy. Nawet jeżeli część polskiego społeczeństwa Żydom nie pomagała albo łatwo godziła się na ich zagładę, to większa część narodu Żydom bardzo pomogła”.

– Do najbardziej wzruszających propolskich świadectw doby wojny należała ocena zapisana przez nauczyciela hebrajskiego Abrahama Lewina, który żył w makabrycznych warunkach warszawskiego getta. Zapisał on w swoim pamiętniku pod datą 7 czerwca 1942 r.: „(…) Wielu Żydów uważa, że wpływ wojny i strasznych ciosów, które kraj i jego mieszkańcy – Żydzi i Polacy, przyjęli z rąk Niemców, w wielkim stopniu zmienił stosunki między Polakami a Niemcami, a większość Polaków została opanowana przez uczucia filosemickie. Ci, którzy głoszą tę opinię, opierają swój punkt widzenia na znaczącej ilości zdarzeń, które ilustrują, jak od pierwszych miesięcy wojny Polacy pokazali i dalej pokazują swe współczucie i uprzejmość dla Żydów, pozbawionych środków do życia, a w szczególności dla żebrzących dzieci. Słyszałem wiele historii o Żydach, którzy uciekli z Warszawy tego znaczącego dnia 6 września 1939 i otrzymali schronienie, gościnność i żywność od polskich chłopów, którzy nie żądali żadnej zapłaty za ich pomoc. Jest również znane, że nasze dzieci, które idą żebrać i pojawiają się dziesiątkami i setkami na ulicach chrześcijańskich, dostają wielkie ilości chleba i ziemniaków i przez to udaje im się wyżywić i ich rodzinom w getcie (…). Ja widzę stosunki polsko-żydowskie w jasnym świetle” (A. Lewin: „A cup of tears. A Diary of the Warsaw Ghetto”, Ed. by A. Polonszky, New York 1988, s. 123-124).

– Żyd, karmelita (ojciec Daniel) Oswald Rufeisen, jeden z najodważniejszych żydowskich partyzantów doby wojny, powiedział w wywiadzie dla „Polityki” z 29 maja 1983 r.: „Nigdy nie mówię o polskim antysemityzmie i gdzie tylko mogę, walczę z tym, bo to jest przesąd, to jest zabobon (…). Wydaje mi się, że o antysemityzmie mówią nie ludzie, którzy przeżyli czas Holokaustu w Polsce, ale ci, którzy przyjechali do Izraela z Polski przed wojną. Tak mi się wydaje. Ludzie, którzy byli odcięci od społeczeństwa polskiego, którzy przenieśli swoje koncepcje psychologiczne na sytuację wojenną (…). Mam już ponad 70 lat, żyłem w Polsce przed wojną, przeżyłem wojnę na wschodnich terytoriach polskich (…) nie widziałem tam Polaków mordujących, natomiast widziałem Białorusinów, widziałem Łotyszów, Estończyków, Ukraińców, którzy mordowali, a polskich jednostek, które by mordowały, nie widziałem. Ale tego wszystkiego ci idioci tutaj nie widzą. Im się tego nie mówi. Tak jest, niech mi nie opowiadają, Ja wiem, jak było”.

Dyrektor amerykańskiego Urzędu ds. Śledztw Specjalnych, „tropiciel nazistów” Rosenbaum powiedział wiosną 1995 r. w wywiadzie dla dziennika „Newsday”: „Podobnie jak wiele dzieci żydowskich dorastałem, słysząc, że Polacy byli najgorszymi antysemitami. Moja praca jednak bez przerwy dostarczała mi dowodów, że niezliczeni polscy chłopi ryzykowali swoje życie po to, by ukrywać Żydów. I trzeba pamiętać, że Polacy ukrywający Żydów wiedzieli, jakie konsekwencje mogą ich spotkać za to. Ich własne dzieci zostałyby zabite na ich oczach, a potem zamordowano by ich również. Ja sam, będąc ojcem małych córek, nie wiem, czy byłbym aż tak heroiczny w podobnej sytuacji”.

Porównajmy to wyznanie Rosenbauma z nikczemnym spotwarzaniem obrazu polskiego chłopstwa zawartym w książkach  Grossa! Myśląc o podłych zachowaniach polakożerczych Żydów takich jak Gross, mimo woli przypomina się ocena słynnego polskiego uczonego żydowskiego pochodzenia Ludwika Hirszfelda. W mało dziś przypominanym liście do Jerzego Borejszy z 27 października 1947 r. Hirszfeld ubolewał, że „nacjonaliści żydowscy nienawidzą Polaków więcej niż Niemców, i że świadomie idą w kierunku proniemieckim, tak jak zresztą to przewidziałem w mojej książce (…). Jeśli nie podkreślam tych spraw publicznie, to dlatego tylko, by Żydom nie szkodzić i nie pogłębiać przepaści, którą kopie nacjonalizm żydowski pomiędzy Żydami i Polakami” (Cyt. za B. Fijałkowska: „Borejsza i Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce”, Olsztyn 1995, s. 139).

 

 Opracował Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich. Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

 

 

 

 

 

 

 

 

MALOWANY PTAK Z CZARNYM PTASIOREM W TLE

$
0
0

   MALOWANY PTAK Z CZARNYM PTASIOREM W TLE

 

Malowany ptak”, książka przypisywana autorstwu Jerzego Kosińskiego ( Józefa Lewinkopfaur.14 czerwca1933 r. w Łodzi, zm.3 maja1991 r. w Nowym Jorku) – polsko-amerykańskiego pisarza pochodzenia żydowskiego, piszącego w języku angielskim.

 Eliot Weinberger w książce „Karmic Traces” twierdzi, że Kosiński nie mógł być autorem „Malowanego ptaka”, bowiem jego znajomość języka angielskiego w czasie, gdy książka ta powstała, była jeszcze za słaba. Weinberger utrzymuje, iż Kosiński wykorzystywał teksty pisane przez kilku amerykańskich redaktorów, którzy pracowali dla niego pod kluczem w nowojorskim hotelu.

Do autorstwa „Malowanego ptaka” miał się przyznać amerykański poeta i tłumacz George Reavey.

Kosiński studiował u prof. Józefa Chałasińskiego na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie uzyskał dyplom na wydziałach nauk politycznych i historii. Po studiach został asystentem w Instytucie Historii i Socjologii PAN. W 1957 roku wyjechał na stypendium do Stanów Zjednoczonych, gdzie pozostał na stałe. W 1965 roku otrzymał amerykańskie obywatelstwo. Był stypendystą Guggenheima (1967), Forda (1968) i American Academy (1970). Jest absolwentem Columbia University. Wykładał na uniwersytetach Yale, Princeton, Davenport i Wesleyan. Jest laureatem prestiżowej National Book Award (1969), wyróżnienia National Institute of Arts and Letters (1970), Le Prix du Meilleur Livre Etranger (1966) oraz wielu innych. Uhonorowany przez Amerykańską Akademię Sztuki i Literatury. W 1973 roku został wybrany prezesem amerykańskiego Pen Clubu, którą to funkcję sprawował przez dwie kadencje. Był prezesem Oksfordzkiego Instytutu Studiów Polsko-Żydowskich.

Książka „Malowany ptak” która ukazała się pod jego utytułowanym nazwiskiem, była zaplanowanym ciosem wymierzonym Polakom przez określone antypolskie środowiska żydowskie znajdujące się w USA.

Kosiński dla utrzymania rozwijającej się kariery przyjął antypolską postawę swoich amerykańskich, żydowskich mocodawców, firmując ten antypolski paszkwil.

W opinii prof. Iwona Cypriana Pogonowskiego, pornograficzny charakter książki (naturalistyczne opisy gwałtów zbiorowych, seksu z kozłem i psem itp.) będący nadużyciem wobec historiografii Holokaustu, legł u podłoża jej komercyjnej popularności w Ameryce Północnej.

Biograf Kosińskiego, pisząc o nim: „ni to Polak, ni to Żyd, ni to ryba, ni to ptak, świetnie wychwycił modus vivendi całej jego twórczości, a „Malowanego ptaka” szczególnie”.

Żydowscy historycy amerykańscy wymyślili jego chłopięce życie w czasie okupacji  niemieckiej, we wsi Dąbrowa Rzeczycka (wieś w Polsce położona w województwie podkarpackim, w powiecie stalowowolskim, w gminie Radomyśl nad Sanem), w której faktycznie przebywał, w otoczeniu „ciemnogrodu, ciemnych polskich chłopów, przedstawiając ich ponadto jako osoby ponure, bezwzględne, okrutne, chciwe, chytre, zniżone do „zwykłego, polskiego zwyrodnialstwa”.

Sam Kosiński tworzył liczne swoje  fikcyjne życiorysy. Niemal do końca życia pozostał wierny zasadzie obudowywania swojej osoby opowieściami nieprawdziwymi, które częstokroć raz wypowiedziane, stawały się faktami.

„Malowany ptak” Jerzego Nikodema Kosińskiego / Józefa Lewinkopfa / stał się pierwszym tego typu antypolskim atakiem przedstawiającym dramatyczne losy sześcioletniego ( w domyśle) żydowskiego chłopca w czasie wojny.

Ze względu na opisywane zdarzenia początkowo sądzono, że książka oparta jest na wątkach autobiograficznych, czemu Kosiński nie zaprzeczał. W Polsce, w różnych środowiskach obwołano ją antypolską. W rzeczywistości była ona wytworem antypolskich fantazji odpowiednich środowisk w Stanach Zjednoczonych, co sam zresztą potwierdza we wstępie do późniejszych wydań. Jest to drastyczne przedstawienie ludzkiego okrucieństwa i wynaturzeń przypisywanych przez autora mieszkańcom wiejskich okolic Polski w czasie niemieckiej okupacji . W powieści wielokrotnie wskazywany jest wątek nadużyć w stosunku do mniejszości etnicznych (Cyganie, Żydzi). Osią fabuły „Malowanego ptaka” jest pojęcie inności i wyobcowania (często pozornego lub powierzchownego) – w kluczowej scenie, dzikie ptaki zadziobują osobnika swojego gatunku, który został schwytany i pomalowany przez człowieka w jaskrawe barwy.

Należy jednak przyjąć, iż okupacyjny życiorys Kosińskiego stanowi podstawę jego literackiego wizerunku oraz rzekomo autobiograficzna powieść „Malowany ptak” uchodzi na świecie za świadectwo i dokument zagłady Żydów polskich nie będąc jednak realistycznym zapisem osobistych przeżyć, ale wrogą Polakom surrealistyczną parabolą ludzkiego losu. Bohater to dziecko, jako że dzieciństwo w sposób naturalny jest stanem wyobcowania ze świata (dorosłych), a wojna w oczach dziecka ma zawsze wymiar apokaliptyczny. Nieważne, czy dramat rozgrywa się w Polsce, czy gdziekolwiek indziej; nieistotne, czy chłopiec przemierzający symboliczny, straszny las jest Żydem, Cyganem, czy tylko ich przypomina – istotna jest jego sytuacja odmieńca, pomalowanego ptaka zadziobanego przez stado.

Jerzego Kosińskiego można nazwać mitomanem, gdyż mit w jego życiu odegrał rolę fundamentalną.

Powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Kariera Nikodema Dyzmy (1932) stanowiła przełom w życiu Kosińskiego, a postawa tytułowego bohatera uświadomiła mu zarazem cel, do którego chciałby w życiu dotrzeć i środki, którymi mógłby to osiągnąć. Zrozumiał też, że to właśnie Ameryka jest miejscem, gdzie będzie mógł wyśnić swój amerykański sen o karierze jak z bajki. Jeśli więc książka jest w stanie wpłynąć na ludzkie życie, to ta lektura młodości z całą pewnością zmieniła życie Kosińskiego – odtąd będzie on kształtował je tak, aby powieliło wzorzec literacki, a do siebie przykładał będzie miarę literackiego bohatera – Nikodema Dyzmy. Jak rzadko to się zdarza, literatura wcielona w prawdziwe, bardzo wymagające dla Kosińskiego życie, okazała się dobrym drogowskazem gwarantującym oszałamiający sukces, barwne, zmienne, niepowtarzalne i nieprawdopodobne, pełne niedomówień i kontrowersji życie gwiazdy.
Istnieje jednak też druga, dla Kosińskiego mroczniejsza strona tego samego medalu. Otóż mit Dyzmy, który zrodził amerykańskiego pisarza, doprowadził go niespełna dwadzieścia lat później na skraj przepaści, przywiódł do załamania jego kariery. Otóż na fali ataków przypuszczonych przez dziennikarzy na znajdującego się u szczytu sławy Kosińskiego, trzecią jego powieść „Wystarczy być” oskarżono o plagiat… „Kariery Nikodema Dyzmy”.

W nocy 3 maja 1991 roku Jerzy Kosiński zadzwonił do swojej najbliższej w tamtym czasie przyjaciółki, Urszuli Dudziak. Kończąc rozmowę powiedział: Jak się obudzę, zadzwonię do ciebie. Z dużą dawką alkoholu zmieszał dużą dawkę środków nasennych, rozebrał się, wszedł do wanny, a dla pewności założył na głowę torbę foliową. Rano żona Kiki znalazła go martwego.

Reporterska wędrówka znanej biografki Joanny Siedleckiej, rozmowy z wieloma świadkami udowodniły jednak, że mały Jurek nie błąkał się samotnie po polskich wsiach, nie rozłączył z rodzicami i nie stracił mowy na skutek bestialstwa półdzikich polskich wieśniaków zwyrodnialców. Wprost przeciwnie, przetrwał szczęśliwie wraz z rodzicami, dzięki ofiarności i dzielności polskich chłopów mieszkańców wsi Dąbrowa Rzeczycka w województwie tarnobrzeskim. To właśnie ci bohaterscy polscy chłopi ze wsi podkarpackiej z narażaniem własnego życia i swoich najbliższych uratowali temu chłopcu życie, wypełnili swój chrześcijański obowiązek, nad czym czuwał charyzmatyczny proboszcz ks. Eugeniusz Okoń. W „nagrodę” bohaterowie ci zostali przez Kosińskiego sponiewierani, sprowadzeni do bezwzględnego ciemnogrodu. „Czarny ptasior” Joanny Siedleckiej jest książką właśnie o nich, o ich dramacie wywołanym kłamstwami w książce Kosińskiego i upokorzeniu jakie ich spotkało, gdy podczas swoich triumfalnych wizyt w Polsce był on wszędzie, tylko nie tam, gdzie jeszcze żyli ci, którzy ryzykowali dla niego życiem. Gdyby Kosiński się do nich przyznał runął by wówczas mit o męczenniku, który okazał się nie tylko literackim hochsztaplerem korzystającym z usług ghostwriterów ( pisarze – widma, piszący książki na zlecenie, na okładce nie znajdują się ich nazwiska, tylko nazwisko znanego pisarza czy polityka).

Joanna Siedlecka „Czarny ptasior” (od autorki):

„…nie pojechałam do Ameryki, nie chciałam pisać o zawrotnej niewątpliwie karierze Jerzego Kosińskiego, ani o opisanych już zresztą jego skandalach, sukcesach; zaszczytach, które go spotkały. Interesowało mnie wyłącznie jego wojenne dzieciństwo. Podróż do miejsc, gdzie jako kilkuletni, żydowski chłopiec przetrwał okupację. Jego traumatyczne przeżycia z tych lat, a nie Ameryka były bowiem moim zdaniem, kluczem i tropem do jego istoty. „Holocaustowej”, skomplikowanej, tajemniczej osobowości. Obsesji, fobii, urazów i lęków. Masek, oraz mistyfikacji. Szokującej prozy nasyconej obsesją zła. A wreszcie – zaskakującej, samobójczej śmierci, wśród jej nie do końca jasnych motywów, dopatrywano się także „mrocznego dzieciństwa”, które się o niego upomniało, upiorów przeszłości, od których nie potrafił się uwolnić. „Był wielkim mistyfikatorem – pisał o nim Janusz Głowacki – ale demony, których obecność stale wyczuwał za plecami, były prawdziwe. Pewnej nocy otoczyły go w mieszkaniu przy 57 Ulicy ciasnym kręgiem”. „[…] Myślę, że na decyzję o samobójstwie miały też wpływ lata dzieciństwa opisane w „Malowanym ptaku”. Nawet jeśli nie było tak okrutne, jak opisane w powieści[…]”, twierdziła Ewa Hoffman, pisarka kanadyjska polskiego pochodzenia, autorka książki o adaptacji polskich emigrantów w USA”. „Mroczne dzieciństwo” było też kluczem do „Malowanego ptaka”, uznanego za arcydzieło literatury Zagłady (Shoah), jej literacki dokument. Zastanawiano się: czy autor opowiada własną historię? Był przecież żydowskim dzieckiem, które przetrwało „Epokę pieców”. Tym bardziej, że w swoich oficjalnych „życiorysach” publikowanych w amerykańskich encyklopediach literackich podawał fakty zbieżne z historią chłopca z „Malowanego ptaka”. „Malowany ptak” to fikcja literacka. Kosiński zapożyczył okropności z innych opisów, lub je wymyślił”.

Owe okropności przedstawił w „Malowanym ptaku” jako przeżycia własne, obrazując równocześnie zacofanie, ciemnotę i okrucieństwo polskich chłopów, którzy uratowali mu życie.

W ostatnich latach mieszkał w Nowym Jorku w dwupokojowym mieszkaniu z żoną Amerykanką nie mówiącą po polsku. Wydaje się, iż żyli w separacji – Kosiński przyjaźnił się z piosenkarką Urszulą  Dudziak. Ostatnich siedem lat pisał książkę, która jednak nie została przyjęta przez wydawców. Wykryte plagiaty literackie zakończyły jego karierę literacką, stracił członkostwo amerykańskiego PEN Clubu i pozostał bez środków do życia. Samobójstwo Kosińskiego zapewne wywołane było upadkiem literackim i brakami finansowymi, a nie skruchą i żalem za jego postawę moralną, jak sądzą niektórzy autorzy…”

„Malowany ptak” był pierwszym w literaturze oskarżeniem Polaków o okrucieństwo wobec Żydów, a tym samym o współudział w Holokauście i rozpętał światową antypolską nagonkę.

 Antypolska nagonka niestety została przeniesiona na grunt polski nieodpowiedzialnymi atakami czyniącymi z Polaków morderców antysemickich.

 

Tekst drukowany w miesięczniku „Zakazana historia” 1 września 2013 r.

 

Źródła:

 

http://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Kosi%C5%84ski

 

http://www.culture.pl/baza-film-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/eAN5/content/jerzy-kosinski

 

http://www.rodaknet.com/rp_szumanski_113.htm

 

http://aleksanderszumanski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=707&Itemid=2

 

 

 

 

 

 

 

 

NĘDZNICY

$
0
0

 

 

Tytuł tego tekstu zawdzięczam wielkiemu pisarzowi Wiktorowi Hugo, który powieść pod tym tytułem opublikował w 1862 roku, a pracował nad nią 20 lat.

Od początku swojej twórczości literackiej Wiktor Hugo interesował się problematyką społeczną, czynił bohaterami swoich powieści ludzi wykluczonych, dyskryminowanych przez społeczeństwo z różnych powodów.

Wątek ten powtarzał się w różnych formach od najwcześniejszych powieści, jak „Han z Islandii” czy „Bug-Jargal” oraz dramatów „Hernani” i” Król się bawi” poprzez bardziej dojrzałe dzieła: „Katedrę Marii Panny w Paryżu” i „Ostatni dzień skazańca”. Równolegle rozwijało się zainteresowanie pisarza ludem jako całością – „Katedra Marii Panny w Paryżu” zawiera wiele rozważań nad naturą większych społeczności oraz nad dążeniem człowieka do tworzenia coraz doskonalszych form ustrojowych, zaś „Klaudiusz Nędzarz” i „Ostatni dzień skazańca” wprowadzają rozważania nad źródłami nędzy całych grup społecznych.

Wydawany w Londynie w latach 1946 – 1981 emigracyjny tygodnik społeczno-kulturalny „Wiadomości” nr 314  podkreślał jak bolszewicka „L’Humanite” w Paryżu, przedrukowując wiersz Victora Hugo z tomu „Les feuilles d’automne” (1831), skonfiskowała cztery linijki o Polsce, słusznie obawiając się że słowami o „wściekłym plugawym Kozaku”, szalejącym w Warszawie, mógłby się poczuć dotknięty ambasador bolszewicki przy reżymie polskim.

Do zagadnienia polskiego Victor Hugo często wracał zarówno w swojej twórczości, jak i w działalności publicznej. Był zwolennikiem wolnej i niepodległej Polski, potępiając nędzników przeciw tej niepodległości i suwerenności występujących.

Założycielem „Wiadomości” był Mieczysław Grydzewski, a stałymi współpracownikami byli m.in. Marian Hemar, Marian Kukiel, Stanisław Stroński, Jan Lechoń, Józef Mackiewicz, Tymon Terlecki, Józef Wittlin. Tygodnik był kontynuacją londyńskich „Wiadomości Polskich” a tradycją nawiązywał do przedwojennych „Wiadomości Literackich”.

Pomieszczony  w „Wiadomościach” jeden z wierszy Wiktora Hugo  „Les chants de crépuscole” (1833) daje obraz tragicznej Polski – metaforycznie kobiety na kolanach, u stóp wieży, z której dochodzi głos jej pana. Cień jego w każdej chwili może zjawić się na progu, cień kata, w którego przemienił się małżonek (zapewne aluzja do prawnego związku jaki przed Powstaniem Listopadowym łączył Królestwo Kongresowe z Rosją). „Niestety, jesteś związana, zwyciężona i chylisz się ku mogile, a twoje białe ręce, zamiast synów, przyciskają do piersi skrwawiony krucyfiks”.

„Na twojej królewskiej szacie znać jeszcze odciski butów Baszkirów, którzy przeszli po twoim ciele. Od czasu do czasu słychać brzmienie czyjegoś głosu, odgłos czyichś ciężkich kroków, widać błysk szabli, a ty pod murem, ociekającym twymi łzami, podnosząc umęczone ręce i głowę, która się chwieje, i oczy, które zdają się zachodzić mgłą śmierci, mówisz: „Siostro moja, Francjo, czy nic dla mnie nie świta?”.

Ten obraz ówczesnej rzeczywistości potwierdza, iż historia zatacza kolo.

 

ZDRAJCY – NĘDZNICY

 

Otóż współczesnych nędzników mamy stos.

Na liście wstydu jest aż sześciu europosłów PO, którzy głosowali „za” rezolucją przeciwko Polsce. Pierwszym antypolskim bohaterem jest: Michał Boni – TW „ZNAK”, następnie Danuta Hübner, Danuta Jazłowiecka, Barbara Kudrycka, Julia Pitera i  Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein – żona Niemca.

 

Tygodnik „Sieci” nr 3 ; 15 – 21 stycznia 2018 roku pomieszcza ciekawy tekst smutnej rzeczywistości – współczesnych nędzników pt.”Alfabet donosicieli” autorstwa red. Krzysztofa Fuesette.

„Alfabet donosicieli” autor rozpoczyna od Adama Bodnara – rzecznika praw obywatelskich. Dalej autor opisuje działalność antypolską Michała Boniego TW „ZNAK”, Borysa Budkę, Janusza Lewandowskiego, Adama Michnika, Ryszarda Petru, Magdaleny Sroki, Róży Thun, Lecha Wałęsy, Donalda Tuska.

 

RÓŻA MARIA THUN – CZERWONA RÓŻA

DZIAŁALNOŚĆ BIEŻĄCA RÓŻY THUN.Z LISTY WSTYDU POLAKÓW. – ZDRAJCÓW

„POLSKA NA GRANICY WYTRZYMAŁOŚCI. JEDNA KOBIETA WALCZY O SWÓJ KRAJ”.

 

„Warszawa. Jesień 2017 r. Polska odwraca się coraz bardziej od Europy zachodniej. Tak w każdym razie europosłanka Platformy Obywatelskiej Róża Thun opisuje drogę, którą obrał kraj dwa lata temu pod impulsem rządu PiS i którą wciąż podąża” – od tych nieco melodramatycznych słów rozpoczyna się reportaż francusko-niemieckiej telewizji „ARTE” o Polsce, pod równie melodramatycznym tytułem „Polska na granicy wytrzymałości. Jedna kobieta walczy o swój kraj ”.

Tą kobieta jest Róża Thun, która na początku reportażu siedzi z poważną, wręcz „udręczoną” miną w warszawskim tramwaju.

„Co miesiąc PiS organizuje marsze, podczas których tłumy idą za człowiekiem, wmawiającym im, że Polska jest otoczona przez wrogów. To Jarosław Kaczyński. Prezes PiS znów chce izolować kraj— rozbrzmiewa w tle głos narratora. Tramwaj mija marsz z okazji miesięcznicy Smoleńskiej, a Róża Thun tłumaczy widzom, że „walczyliśmy przez dziesiątki lat o demokrację w tym kraju”.

A teraz oni (PiS-red.) chcą wszystko zniszczyć. Jeśli tak dalej będzie Polska stanie się niedługo dyktaturą. Nie pozwolimy im na to – mówi europosłanka PO. Następnie „ARTE” pokazuję ją stojącą na Krakowskim Przedmieściu ze smutna miną i białą różą w ręku.

„Ci, którzy podążają za Kaczyńskim, wierzą w to, co on mówi, m.in. w to, że Polska jest zagrożona przez Niemcy, imigrantów i UE, i że tylko on i jego partia są w stanie uratować Polskę – wyjaśnia narrator. Jak zaznacza „Polska jest tymczasem krajem podzielonym, a za pochodem z okazji miesięcznicy Smoleńskiej odbywa się kontrmanifestacja”.

„Ci demonstranci widzą w Kaczyńskim demagoga, który chce ustanowić w Polsce państwo policyjne. Ci ludzie są regularnie aresztowani i prześladowani, nawet jeśli ich demonstracja została wcześniej zgłoszona władzom – twierdzi „ARTE”. Ale na szczęście jest Róża Thun, która „od kilku lat reprezentuje Polskę w Parlamencie Europejskim”.

„Ona walczy z przemocą policji i autorytaryzmem państwa, które wielu przypominają epokę komunizmu. Obecnie europosłanka PO jest potrzebna niemal wszędzie”.

– przekonuje francusko-niemiecka telewizja.

 A następnie przedstawia „wzruszającą” historię licealistów z Ostrowca w województwie Świętokrzyskim, którzy nie mogą już korzystać z miejscowej świetlicy, bo zaprosili do liceum dzielną czerwoną Różę.

Tego ultrakonserwatywna władza PiS nie mogła tolerować. Róża Thun mimo tego ich odwiedzi – podkreśla „ARTE”. Zdaniem europosłanki PO licealiści „podjęli ogromne ryzyko zapraszając kogoś z opozycji”.

„PiS tego nienawidzi. Nie chce też, by zachodnie media mówiły o tym kraju”

– przekonuje. Na spotkaniu licealiści (jest ich dosłownie pięciu) skarżą się, że „są zastraszani przez policję, a szkoła grozi karami dyscyplinarnymi”, bo dyrektor nie życzy sobie tego typu demonstracji politycznych i zapraszania europosłów do szkoły.

Europosłanka PO obiecuje licealistom, że im pomoże i apeluje do nich, by „nie dali sobie niczego zabronić”.

„W demokracji mamy prawo informować się o polityce, ale może nie jesteśmy już w demokracji?- pyta Thun. Jej zdaniem to „typowe działanie dyktatury, która chce, by ludność była niepoinformowana i niedouczona”.

„Mam nadzieję, że tym młodym ludziom nic się nie stanie” —dodaje.

Następnie „ARTE” pokazuje naszą niestrudzoną europosłankę podczas walki o właściwą treść podręczników szkolnych, czyli o „wartości, których bronił ks. Tischner, jak tolerancja i wolność”. A tego brak w pisowskich podręcznikach, gdzie pisze się, „iż imigracja może być dobra ale także prowadzić do problemów w przyszłości”.

„Róża Thun robi co może by szerzyć optymizm i stworzyć poczucie wspólnoty. Doceniać innych takimi jacy są, daje siłę. W dzisiejszej Polsce jednak trudno o optymizm — komentuje narrator, pokazując europosłankę PO podczas spotkania z nauczycielami w Łopusznej, którzy skarżą się, że PiS odrzuca obcych i nie chce ich zrozumieć, a takie rzeczy to „przerażając lektura, szczególnie dla dzieci”.

Zdaniem „ARTE” Polska potrzebowałaby kogoś takiego jak ks. Tischner, który zapobiegłby zamknięciu się Polaków w sobie. Zamiast tego „sieje się nienawiść, szczególnie w telewizji publicznej”.

„Kraj nie patrzy już w przyszłość tylko w przeszłość. W telewizji publicznej pokazuje się spoty przypominające Niemcom ich zbrodnie, w ramach walki o reparacje wojenne. Otwierając stare rany PiS nawołuje do tego, by ponownie bać się Niemiec”.

– dowiadujemy się z reportażu. Zdaniem Róży Thun nie o reperacje tu jednak chodzi.

„Jestem przekonana, że ostatecznym celem PiS-u jest wyprowadzenie Polski z UE. Ponieważ Polacy są jednak pro-unijni, rząd podkręca strach przed Niemcami. Chodzi o to, by przekonać Polaków, że Unia jest sterowana przez Niemcy, a więc groźna”

– zaznacza europosłanka PO. Nie zabrakło oczywiście wzmianki o marszu Niepodległości 11 listopada, na którym manifestanci oprócz Boga i Ojczyzny mieli domagać się właśnie wyjścia Polski z UE. Organizatorzy marszu – jak twierdzi ARTE – regularnie wysyłają naszej bohaterce Róży Thun „pogróżki”.

Następnie „ARTE” pokazuje europosłankę w jej domu wraz z mężem Franzem von Thun und Hohenstein, Niemcem, którego nazwisko przyjęła.

Często jest z tego powodu atakowana. Ani jedno ani drugie nie chce o tym rozmawiać

– zaznacza francusko-niemiecka telewizja. Mąż pani Róży twierdzi jednak, że „bardzo go to wszystko niepokoi”.

Najbardziej martwi mnie to, że oni zamieniają nienawiść do mnie w nienawiść do całych Niemiec – mówi europosłanka PO. Zdaniem jej męża nienawiść ta dzieli kraj i nie pozwala na „znalezienie kompromisów”.

To jest bardzo niszczące – podkreśla Franz von Thun und Hohenstein. Róża zamierza jednak dalej walczyć, nawet za cenę obelg. Ponieważ mam takie długie niemieckie nazwisko jestem łatwym celem. To super się nadaje do ataków – mówi europosłanka PO. Według „ARTE” nie tylko Róża Thun przeciwstawia się wizji Brukseli jako siły okupującej Polskę, ale także wielu innych Polaków, którzy „tak jak ona walczyli o wyzwolenie Polski spod jarzma komunizmu”. I nie chcą, by Polska oddaliła się od Zachodu. To dla których przynależność do UE „nabrała ostatnio nowego znaczenia”.

Jedna z tych Polek mówi w reportażu, że „po raz pierwszy czuje, iż Unia Europejska może gwarantować nasze bezpieczeństwo”.

„Cieszymy się, że jest tyle państw wokół nas, które nas wspierają, że tworzymy tą wspólnotę, że jesteśmy razem”– zaznacza kobieta. Do słowa dochodzi także Viviane Reding, była komisarz UE, która „śledzi z bliska polityczne zmiany w Polsce”.

Sytuacja w Polsce się pogarsza – mówi Reding, a Róża Thun deklaruje, że najgorsze byłoby gdyby tacy ludzie jak była wiceszefowa KE „straciliby zainteresowanie Polską”.

 „Polska jest częścią naszej europejskiej rodziny, jesteśmy bardzo nieszczęśliwi i zaniepokojeni. Ten kraj podąża bardzo szybko w bardzo złym kierunku”  – dodaje Reding. Według „ARTE” Róża Thun desperacko usiłuje zwrócić uwagę na sytuacje w Polsce, która coraz częściej robi co jej się podoba, czego Bruksela oczywiście tolerować nie może.

Gra nie toczy się tylko o Polskę, ale o całą Europę. Polska chce zniszczyć Europę. Świadomie – utrzymuje Reding. Zdaniem „ARTE” polski rząd łamie prawo unijne, m.in. wycinając drzewa w Puszczy Białowieskiej, a kościół katolicki przeszedł w całości na linię PiS. Księża w swoich kazaniach mówią o Dobrej Zmianie. Tymczasem władza coraz częściej zakazuje manifestacji opozycji i ogranicza demokrację.

Drzewa w Białowieży odrosną, ale jest coś gorszego: zabrania się nam demonstrować. A demokracja nie odrośnie jak te drzewa. Tym bardziej musimy o nią dbać

– przekonuje Róża Thun, pod koniec reportażu znów w tramwaju.

Według „ARTE” opozycja w Polsce nie daje się zastraszyć przez policję, choć większość ludzi, którzy przybyli na spotkanie z europosłanka PO w Kielcach nie wie jak sprzeciwić się autorytarnemu reżimowi. Mimo iż są to ludzie starsi z doświadczeniem komunizmu. A Thun nie potrafi „dać im nadziei”.

Jak reagować na kampanię, jak tę „Gazety Polskiej”, której celem jest zrobienie ze mnie niemieckiej nazistki? Załamujemy się pod kłamstwami i personalnymi atakami. Przecież nie można odpowiadać na populizm populizmem, prawda? Wtedy nasze społeczeństwo się całkowicie rozpadnie — mówi Thun.

 

 ONI CHCĄ WSZYSTKO ZNISZCZYĆ –  RÓŻA THUN Z MĘŻEM NIEMCEM W WALCE  O IV RZESZĘ.

TO JEST NĘDZNA ZDRADA.

 

 30-minutowy dokument zatytułowany „Re: Polen vor der Zerreißprobe – Eine Frau kämpft um ihr Land“ opowiada o Polsce pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Nasz kraj został ukazany jako państwo, gdzie brutalnie tłumi się antyrządowe manifestacje, a władza skupiona w rękach Jarosława Kaczyńskiego ogranicza swobody obywatelskie.

Swoistą przewodniczką po coraz bardziej antydemokratycznej Polsce jest Róża Thun, posłanka do Parlamentu Europejskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej.

 

RÓŻA THUN CZĘSTO WALCZYŁA O SWÓJ KRAJ

 

Warto zwrócić uwagę na zapowiedź filmu, która pojawiła się na stronie stacji Arte w języku niemieckim. Opis brzmi: „Róża Thun często walczyła o swój kraj. Jako była rzeczniczka Solidarności była istotną współuczestniczką przełomu 1989 roku. W 2017 roku znowu musiała wyjść na ulicę, ponieważ nigdy nie straciła marzeń, a kurs rządów PiS znowu prowadzi do systemu autokratycznego”.

Skandaliczny film niemieckiej TV publicznej NDR w którym Róża von Thun przedstawia Polskę w najgorszym świetle. To jest zdrada narodowa – Konfederacja Targowicka – bis.

 

 BOHATERSKA CZERWONA RÓŻA Z BIAŁĄ RÓŻĄ

 

Róża Thun z białą różą w dłoniach oprowadza widzów po Warszawie. Przebitki ukazują antyrządowe protesty związane z reformą sądownictwa, a także „kontrmiesięcznice smoleńskie„. – O demokrację walczyliśmy przez dekady. A teraz oni chcą ją zniszczyć? To zmierza w kierunku dyktatury, ale my na to nie pozwolimy – wskazuje  czerwona Róża – polityk PO.

W reportażu zwrócono też uwagę na kwestie, którymi rząd rzekomo „straszy” Polaków, aby nie stracić poparcia. Mają to być m. in. nieustające zagrożenie ze strony Niemiec oraz fala nielegalnej imigracji.

 

OFICJALNA PROPAGANDA?

 

Należy zauważyć, że kanał Arte jest finansowany przez niemiecki rząd. W swoich założeniach stacja ma promować kulturę tradycyjną, sztukę, wartościowe reportaże oraz kulturę niezależną.

 

 

ATAK NA POLSKĘ JEST TAK POTĘŻNY  JAK POGRÓŻKI HITLERA PRZED 1 WRZEŚNIA 1939 ROKU

 

Atak na Polskę jest tak potężny, że jedność obozu dobrej zmiany jest dziś racją stanu Rzeczypospolitej.

Aż strach pomyśleć, co by działo się w tych dniach, gdyby brutalnie zaatakowana w tych dniach prawda o historii Polski w czasie II Wojny Światowej, nie mogła liczyć na solidarną odpowiedź ze strony wszystkich ośrodków dobrej zmiany. Skala tego ataku jest totalna, zakłamanie sięga dna. Mamy wielkie kłamstwo kolportowane przez niemal wszystkie światowe media, choćby BBC, które w najnowszym, sążnistym tekście o Holokauście ani razu nie użyło słów „Niemiec” czy „Niemcy” (są wyłącznie naziści). Wielokrotnie za to padają w tym artykule słowa „Polska” i „Polacy”. Kto nie wierzy, może sprawdzić

Londyńskie ofiary niemieckich bomb przewracają się zapewne na takie kłamstwa w swoich grobach, ale niewiele to na razie zmienia.

To brutalnie wystawiony rachunek najpierw za odcięcie przez żelazną kurtynę, a potem rezygnację z oporu wobec sprawnej niemieckiej i izraelskiej polityki historycznej, która ulepiła historię na nowo.

Dziś nasze możliwości obronne w tej sferze są tym bardziej ograniczone, że po ćwierćwieczu III RP mamy mocno podkopaną suwerenność medialną. Większość liczących się ośrodków, dysponujących 90 procentami pieniędzy, gra po drugiej stronie.

Dla obozu dobrej zmiany oznacza to konieczność zachowania jedności w obliczu takich kryzysów, solidarne wspierania interesu Polski, odporność na presje i ataki. Tylko taka solidarność może dać siłę przetrwania, zdolność do przegrupowana i rozpoczęcia skutecznej walki o dobre imię Polski – współczesnej i z okresu II Wojny Światowej.

Warto dostrzec, że pod szczególnym naciskiem znajduje się prezydent, co wynika z jego konstytucyjnej roli i dużego zaangażowania w relacje międzynarodowe. Szef gabinetu prezydenta minister Krzysztof Szczerski ujawnił właśnie co nieco z tej politycznej kuchni:

Jestem codziennie na telefonie z Departamentem Stanu i rozmawiam z wiceministrem spraw zagranicznych USA Wessem Mitchellem. Próbuję wstrzymać te działania amerykańskie, natomiast widzę, że w Waszyngtonie, Kongresie i Departamencie Stanu wciąż jesteśmy na etapie powstrzymywania dalszego rozwoju wypadków, a jeszcze nie wychodzenia na prostą.

Naprawdę sytuacja jest bardzo skomplikowana; proszę mi wierzyć jesteśmy w bardzo krytycznej sytuacji w tym momencie— podkreślił minister.

Mimo tej presji Andrzej Duda jednoznacznie odrzuca wszelkie próby odcięcia go w tej sprawie od innych elementów dobrej zmiany, wszelkie zaproszenia do zyskania poklasku wśród wielu wpływowych środowisk, twardo broni prawdy o historii Polski, precyzyjnie tłumaczy nasze racje. Ostatnio w Żarach stwierdził:

Wierzę głęboko, że nasza postawa, postawa oczekiwania sprawiedliwości i uczciwego traktowania i podejścia do naszej historii poprzez prawdę historyczną zostanie uszanowana prędzej czy później. Dojdziemy do tego tylko wtedy, kiedy będziemy do tego dążyli spokojnie i konsekwentnie. Bez nadmiernych emocji i gniewu. O to wszystkich państwa proszę. Proszę o więcej wstrzemięźliwości, mniej emocji, a przede wszystkim absolutnie nie kierować się w debacie, dyskusji gniewem i nie obrażać innych”.

To ważne słowa: gra idzie także o to, by nie dać się sprowokować. Potrzeba nam dziś determinacji, ale mądrej, nie porywczej. Także decyzja dotycząca dalszych losów nowelizacji ustawy o IPN musi być precyzyjnie przemyślana. Jestem pewien, że tak właśnie postąpi prezydent Duda, w konsultacji z innymi ośrodkami dobrej zmiany. Teraz, po przegłosowaniu ustawy przez parlament, jest czas na wyciszenie, spokojną analizę sytuacji i wsłuchanie się w głos głowy państwa.

autor: Michał Karnowski https://wpolityce.pl/polityka/379766-atak-na-polske-jest-tak-potezny-ze-jednosc-obozu-dobrej-zmiany-jest-dzis-racja-stanu-rzeczypospolitej

 

 

OTO PRAWDZIWE OBLICZE KONFLIKTU  POLSKO – IZ RAELSIEGO

„WYMUSIĆ NA POLSCE PIENIĄDZE”

 

„WARSZAWSKA GAZETA„https://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/14986-tylko-u-nas-oto-prawdziwe-oblicze-konfliktu-polsko-izraelskiego-wymusic-na-polsce-pieniadze#.WpFkUEMnifA.twitter

Napisane przez Jan Piński

 

65 lat temu komuniści zamordowali wielkiego Generała Augusta Emila Fileldorfa „Nila” Oto prawdziwe oblicze konfliktu polsko-izraelskiego! „Wymusić na Polsce pieniądze”

Tusk zabrał głos! Widzi antysemickie wypowiedzi w Polsce, nie widzi ataku na Polskę!

ODLOT Elżbiety Bieńkowskiej! Mówi, że sytuacja w Polsce „nie jest normalna” i jest to większy problem niż Brexit!

Kolejny sondaż! PiS wysoko, Nowoczesna znów pod progiem!

Opieka społeczna w Essen ogranicza darmową żywność dla imigrantów. Zobaczcie dlaczego.

Ostre słowa włoskiego polityka! Twierdzi, że UE to „silny i przerażający wróg”

Areszt za wpis na Facebooku! Nie w Wielkiej Brytanii, nie w Niemczech ale w Polsce!

Prof. Krystyna Pawłowicz: „V kolumna w Polsce już bez ograniczeń, czując zewnętrzne wsparcie, atakuje kłamliwie”.

Marek Jakubiak orze w Polsat News! „Poroszenko nam wybacza? Jemu się coś poprzestawiało?”

„Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze” – głosi mądrość ludowa. Burza, którą wywołali izraelscy politycy, sprzeciwiając się nowelizacji polskiej ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która ma karać pomawiających Polaków o zbrodnie Niemców, ma właśnie taki ukryty cel.

Organizacje żydowskie domagają się bowiem od Polski ok. 65 mld USD za majątki Żydów, obywateli Polski, którzy zostali zamordowani w niemieckim Holokauście. W grudniu ubiegłego roku amerykański Senat jednogłośnie uchwalił ustawę, która obliguje rząd USA do wspierania tych roszczeń. Prawnie nie można nic wygrać, bo zasada, że po zmarłym bez spadkobierców dziedziczy państwo, którego był obywatelem, jest powszechna na całym świecie. Aby więc wymusić na Polsce pieniądze, trzeba zadbać o poczucie winy Polaków, a tego bez kłamstw nie da się zrobić. Wprowadzenie karania za pomawianie Polaków o niemieckie zbrodnie zwyczajnie utrudni wymuszenie pieniędzy.

„Izrael zachował się w tej sytuacji jak przysłowiowy słoń w składzie z porcelaną. Działania Izraela były tak nieprofesjonalne, że trudno wprost uwierzyć, że ten brak profesjonalizmu nie został zaplanowany i zainscenizowany” – napisali w Internecie administratorzy portalu Forum Polskich Żydów. My też nie wierzymy, niestety, w przypadek.

 

BIZNES NA HOLOKAUŚCIE

 

Niemcy po wojnie zapłacili Izraelowi odszkodowania, których wartość szacowana jest na ok. 200 mld USD (około 1 biliona złotych). Pod koniec XX w., gdy wiadomo było, że więcej z Niemców nie da się już wycisnąć, organizacje zajmujące się pomaganiem ofiarom Holokaustu postanowiły windykować innych wspólników niemieckich zbrodni. Tych oczywiście nie brakowało. Trzeba wyraźnie jednak powiedzieć, że w przeciwieństwie do innych państw europejskich żadne polskie władze nie uczestniczyły w jakikolwiek sposób w niemieckim planie zagłady Żydów.

To Polacy jako jedyni obok Żydów wzywali świat, bezskutecznie, o zatrzymanie niemieckiego planu eksterminacji. Pierwszy apel w sprawie zatrzymania zbrodni na Żydach polski rząd w Londynie wygłosił już 3 maja 1941 r. do rządów alianckich (w językach angielskim, francuskim i hiszpańskim). Tych apeli później było dziesiątki – wszystkie bez odzewu.

W sprawie odszkodowań za Holokaust trzeba też zwrócić uwagę na fakt, że spora ich część nie trafiła do ofiar, a została przejęta przez organizacje działające w ich imieniu. Mówią o tym sami Żydzi. Uznawany za jednego z najbardziej wpływowych Żydów w Polsce 32-letni specjalista od public relations Jonny Daniels zaczął zbierać medialne cięgi, gdy na antenie publicznej telewizji oświadczył, że w Polsce nie ma antysemityzmu. Największymi faszystami pośród faszystów nazwał zaś lewicowe organizacje. – Istnieje coś takiego jak przemysł Holokaust. Są Żydzi – lewicowi Żydzi – czerpiący z niego korzyści – mówił Daniels.

„Przedsiębiorstwo  Holokaust” to określenie stworzone przez amerykańskiego naukowca żydowskiego pochodzenia Normana Finkelsteina do określenia organizacji pasożytujących na cierpieniu ofiar zagłady. Te organizacje w imieniu ofiar zbierają pieniądze, które tylko w ułamku trafiają do potrzebujących. Charakterystyczną cechą przedsiębiorstwa Holokaust jest wynajdywanie coraz to nowych źródeł finansowania. Obecnie na celowniku jest Polska, od której organizacje domagają się majątku po bezpotomnych ofiarach Holokaustu. Krótko mówiąc, organizacje żydowskie przedsiębiorstwa Holokaust stoją na stanowisku, że to nie państwo polskie powinno dziedziczyć po swoich obywatelach, ale właśnie te organizacje. Za krytykę przedsiębiorstwa Holokaust Daniels zebrał mocne medialne cięgi. Naczelny rabin Polski Michael Schudrich uznał, że ów komentarz brzmiał jak z hitlerowskiej gadzinówki „Der Stürmer”.

 

60 MILIONÓW EURO OD FRANCJI – 65 MILIARDÓW EURO OD POLSKI

 

W 2014 r. do zapłacenia za pomoc w Holokauście zostali zmuszeni Francuzi. Chodziło o sprawę pomocy Niemcom w transporcie Żydów do obozów zagłady podczas II Wojny Światowej. Francuskie państwowe koleje przewiozły 76 tys. Żydów, z których 73 tys. Niemcy zamordowali. Ten ewidentny współudział został wyceniony na… 60 mln USD (ok. 200 mln zł przy obecnym kursie). A przecież Francuzi nie tylko przewozili Żydów, ale również organizowali ich łapanki. Francuskie państwo kolaboracyjne – rząd w Vichy w lipcu 1942 r. dokonał zatrzymania i przekazania Niemcom 13 tys. Żydów. Ostatni transport francuskich kolei do Auschwitz miał miejsce 31 lipca 1944 r., miesiąc przed zajęciem Paryża przez aliantów. Do historii przeszedł powojenny spór kolei z rządem francuskim o zapłatę za tę usługę. Tutaj mieliśmy do czynienia z uczestniczeniem nie tylko zwykłych Francuzów, ale politycznych instytucji państwa francuskiego. I to zostało „wycenione” na 60 mln USD. Proszę to zestawić z tysiąc razy większą kwotą, której organizacje żydowskie domagają się od Polski. Nikt nie ma wątpliwości, że wobec udziału legalnych francuskich władz w eksterminacji Żydów ich spadkobiercom należy się odszkodowanie. Francja, która nie mogła odrzucić winy, wykpiła się relatywnie śmieszną kwotą.

 

SZWAJCARIA RÓWNIEŻ PADŁA OFIARĄ  ŻYDOWSKICH ROSZCZEŃ

 

Znacznie więcej ściągnięto z niewinnej Szwajcarii. W 1995 r. organizacje przedsiębiorstwa Holokaust rozpoczęły akcję oskarżającą szwajcarskich bankierów, że wzbogacili się na miliardach zdeponowanych w bankach przez Żydów, którzy zamordowani w Holokauście nie mogli ich odebrać. Tak jak w wypadku żądań od Polski, pieniądze miały posłużyć do zapewnienia dostatku odchodzącym ostatnim ofiarom Holokaustu (było to 23 lata temu). Kompletnie „od czapy” zmuszono szwajcarskie banki do wypłacenia ok. 1,5 mld USD. Przy czym równolegle odkryto kolejną „żyłę złota” – ubezpieczenia na życie. Lobbyści przedsiębiorstwa Holokaust załatwili ustanowienie specjalnego funduszu Generali (od nazwy ubezpieczyciela), który wyłożył na ten cel 100 mln USD. Gdy pieniądze się znalazły w rękach żydowskich organizacji, to prywatne osoby ubiegające się o wypłaty polis zaczęły być odprawiane z kwitkiem. Do 2001 r. z 1250 zgłoszonych roszczeń wypłacono… 72.

 

POLSKA NA CELOWNIKU

 

Twórca ksiażki „Przedsiębiorstwo Holokaust” Norman Finkelstein już 18 lat temu napisał, że kolejnym celem ataku organizacji żydowskich żerujących na Holokauście będzie właśnie Polska. Oczywiście żadna z tych organizacji nie jest tak naiwna, aby myśleć, że uda się od Polski wyciągnąć 65 mld USD. Ale przy tak wysokich roszczeniach ktoś może pomyśleć, że zapłacenie 2–3 mld USD to świetny interes. I tu właśnie trzeba móc wypracować w Polakach poczucie winy. Do tego były potrzebne kłamliwe książki Jana Tomasz Grossa czy paszkwile w stylu pseudothrillera” Pokłosie”. Jeżeli oskarżenie Polaków o udział w niemieckich zbrodniach będzie karane, to zniknie metoda nacisku.

Po cichu już w 2014 r. uchwalono w Polsce ustawę, w której jako państwo zgodziliśmy się płacić ocalonym z Holokaustu lub ofiarom sowieckich represji specjalne emerytury. Tylko dwóch polskich posłów Przemysław Wipler i Wojciech Szarama było przeciw tej ustawie. W jej wyniku ok. 50 tys. Żydów otrzymuje co miesiąc od Polski ok. 500 zł za niemieckie lub sowieckie zbrodnie.

Polska zgodziła się również oddać majątek, który przed wojną należał do żydowskich gmin wyznaniowych (jego wartość szacowana jest na 1 mld zł). Chociaż nie ma już w Polsce żydowskich grup wyznaniowych, to mienie jest oddawane. Majątek zamiast być przeznaczony na ochronę dziedzictwa żydowskiego w Polsce, trafił w ręce sprytnych kombinatorów. Aferę opisał w 2013 r. magazyn „Forbes”, a konsekwencją za ten tekst było zwolnienie autora materiału Wojciecha Surmacza i redaktora naczelnego Kazimierza Krupy. Wydawca – niemiecki koncern Ringier Axel Springer – kajał się za rzetelny materiał (powstały przy współudziale izraelskiego dziennikarza), bo naruszył on interesy wpływowego lobby.

Sam pomysł, aby politycy jakiegoś innego państwa rościli sobie prawo do wpływania na kształt ustaw uchwalanych przez polski Sejm, jest nie do pomyślenia. Jeżeli obecny rząd ugnie się pod naciskiem lobby żydowskiego i wycofa się z zapisów chroniących dobre imię Polski, to będzie początek drogi, która zakończy się wydrenowaniem pieniędzy z polskiego budżetu do kasy biznesmenów dorabiających się na Holokauście.

 

BILL CLINTON Z HILARY CLINTON – PO TRUPACH DO CELU W ATAKU NA POLSKĘ.

CZY ŻYCIE DONALDA TRUMPA RÓWNIEŻ MOŻE BYĆ W NIEBEZPIECZEŃSTWIE?  

 

 Czy życie Donalda Trumpa obecnego prezydenta USA również może że być w niebezpieczeństwie?

Doradca Hillary Clinton atakuje Polskę. Autor tekstu protestuje.

 „60 tysięcy nazistów maszerowało dzisiaj w Warszawie” – takimi słowami Jesse Lehrich, były rzecznik Hillary Clinton, skomentował Marsz Niepodległości. Z kolei według autora tekstu zamieszczonego w „Daily Mail” uczestnicy sobotniego Marszu Niepodległości w Warszawie to „faszyści”. Te opinie wywołały falę krytyki i duże kontrowersje.

Internauci, polscy obywatele sygnalizowali, że wpis byłego doradca Hillary Clinton Jessego Lehricha, według którego w Marszu Niepodległości wzięło udział 60 tys. nazistów, jest krzywdzącą i fałszywą opinią.

Nawet autor tekstu w „The Wall Street Journal”, do którego odnosił się były rzecznik Clinton, odciął się od jego interpretacji. Dziennikarz zaprotestował przeciwko etykietowaniu manifestantów.

Wpis doradcy Clinton spotkał się z ostrą reakcją posłanki Anny Siarkowskiej (Partia Republikańska). „Skandal! Były współpracownik Hillary Clinton ds. polityki zagranicznej nazwał 60 tys. Polaków idących w Marszu Niepodległości „nazistami”. Wskazana zdecydowana reakcja MSZ” – napisała na Twitterze.

„Jesteśmy narodem, który kocha wolność”

 

DZIWNE ZGONY W OTOCZENIU CLINTONÓW!

 

Lawina śmiertelnych wypadków ma miejsce wówczas, gdy ktoś wchodzi w drogę rodzinie Clintonów.

Bill Clinton  zapewniał, że jego prezydentura będzie najbardziej etyczne w całej historii Stanów Zjednoczonych. Jednak bardzo wielu Amerykanów sądzi, że była to deklaracja znacznie na wyrost, bowiem Clinton nie sprostał ambitnym celom, które ogłosił u progu swoich ośmioletnich rządów w Białym Domu. Zresztą były to tylko słowa, którym nie zamierzał sprostać. Tak sądziła Linda Thompson.

U zarania prezydentury Clintona prawniczka z Indianapolis zebrała 34 nazwiska osób, które według niej zmarły w „wysoce podejrzanych okolicznościach”.

Jeszcze jedno łączyło te osoby – były powiązane z rodziną Clintonów: Billem i jego żoną Hilary. Część tych osób została zamordowana, inni zginęli w wypadkach lub popełnili samobójstwo. , ale przebieg tych wszystkich wydarzeń mógł sugerować udział osób trzecich. Dotyczy to zwłaszcza tragedii mających miejsce w stanie Arkansas, gdzie lekarze sądowi mają jakoby skłonność do traktowania zabójstw jako wypadków lub samobójstw, jeżeli jest takie polityczne zapotrzebowanie.

Amerykanie nawet ukuli określenie na tego rodzaju „samobójstwa” – „Arkancide”. A właśnie w tym stanie oboje Clintonowie rozpoczynali swoją karierę. Bill Clinton w 1976 r. został prokuratorem generalnym Arkansas, a w dwa lata później – gubernatorem.

Z tego stanowiska przeniósł się do Waszyngtonu, gdy decyzją Amerykanów został wybrany na 42 prezydenta Stanów Zjednoczonych. Urząd głowy najpotężniejszego na  świecie państwa sprawował przez dwie kadencje od 1993 do 2001 roku.

 

 

WAMPIR Z LITLE ROCK

 

Sally Perdue została miss Arkansas  w 1958 roku. Tego samego roku znalazła się w dziesiątce finalistek miss piękności Ameryki. Z innych wydarzeń z jej życia należy odnotować, że w 1983 r. molestował ją Bill Clinton, będący wówczas gubernatorem stanu Arkansas. Kiedy kilka lat później piękna, choć już nie tak młoda jak w 1958 r. pani Perdue przypomniała sobie o love affair, postanowiła na ten temat co nieco poopowiadać mediom. Wówczas, jak sama przyznała, Ron Tucker, działacz partii Demokratycznej doradzał jej, aby była dobrą małą dziewczynką i przyjęła ofertę pracy w urzędzie federalnym za 60 tysięcy dolarów rocznie. Sally Perdue opisała to  jako propozycję nie do odrzucenia: on nie może dać mi gwarancji, że pewnego dnia ludzie Clontona nie wpadną na pomysł, aby połamać mi moje śliczne małe nóżki . Sally mówiła też, że była zastraszana nie tylko przez Trucka, ale też przez Hilary Clinton oraz przez byłego kochanka. Nasyłane przez nich zbiry dzwoniły do niej  z pogróżkami oraz wysyłały listy pełne gróźb. Salyy miała szczęście, ponieważ jej rewelacje niespecjalnie zainteresowały amerykańską prasę. Nie było więc powodu aby „zbiry Clintonów” musiały robić to, do czego nadawały się najbardziej.

Znana wszystkim sprawa romansu Clintona z Moniką Levinsky, młodą asystentką z Białego Domu, to tylko kolejna z wielu afer związanych z tym, że Bill Clinton był szczególnie wrażliwy na wdzięki niewieście.  

 

 

 

 

NA TYM NIE KONIEC POKOLENIA WAMPIROW.

 

ADAM MICHNIK – CZOŁOWY CZERWONY WRÓG POLSKI, POLAKÓW, KOŚCIOŁA.

 

Michnik już w 2013 roku atakował na zagranicznych łamach PiS, czyli ówczesną opozycję. W wywiadzie dla niemieckiego „Der Spiegel powiedział, że Jarosław Kaczyński pragnie „pełzającego zamachu stanu”, a jego dojście do władzy byłoby niebezpieczne. Wcześniej we wrześniu 2009 roku na konferencji w Iwanofrankiwsku (Stanisławowie), obecnie na Ukrainie, oświadczył, iż jego marzeniem jest połączenie Ukrainy z Polską w jeden twór państwowy zwany POL – UKR, LUB UKR – POL z jednym rządem, wspólna walutą i stolicą np. w Kijowie. Ustalić dla mieszkańców jedno obywatelstwo np. Polukraińcy i jeden hymn narodowy wzorowany na obecnym hymnie ukraińskim. Jego ojciec za taką działalność w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy otrzymał 8 lat więzienia.

Michnik porównuje Jarosława Kaczyńskiego do Hitlera, stawiając go w poczcie morderców własnego narodu. W rozmowie z „Die Welt’ przekonywał  – jestem naczelnym redaktorem gazety, która walczy z ksenofobię i histerycznym polskim antysemityzmem wszystkich Polaków, jak i z Kościołem. Polacy są jak Kościół uczący antysemityzmu, ksenofobii, hipokryzji, konformizmu, obłudy i kłamstwa.

//www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

 

Michnik twierdzi w wywiadach do prasy niemieckiej, iż Polska stała się krajem jednorodnym etnicznie za sprawą Hitlera I Stalina. Opozycja PiS prezentuje stanowisko nacjonalistyczne, zakłamane, ksenofobiczne, podobnie jak Kościół.

Uważa, iż stanowisko Merkel postępującej właściwie   jest słuszne i mądre. Jej podejście do wielu spraw jest szlachetne.

Po wygranych przez PiS wyborach, trzech dziennikarzy „GW” – Michał Kokot, Paweł Wroński, Roman Imielski) zostało oddelegowanych do komentowania sytuacji w Polsce na łamach „Die Zeit”, „Die Welt” i w innych antypolskich niemieckich mediach, nie wyłączając radia i telewizji niemieckich.

Michnik stwierdził na łamach niemieckich gazet, że jego rodzice zginęli w Holokauście, co jest wierutnym kłamstwem z pocztu kłamstw żydowskiej „Gazety Wyborczej”, bo jego rodzice zmarli śmiercią  naturalną – ojciec w 1982 roku. matka zaś w 1969 roku.

 

 

RYSZARD PETRU

 

Nie liczący się obecnie zupełnie polityk, nie będący liderem swojej partii, zasiada jednak w polskim parlamencie.

Szkaluje Polskę, Polaków i polskość za granicą, donosząc, iż Polska pod rządami PiS przestała być państwem demokratycznym. Rząd ogranicza prawa obywatelskie i prawa człowieka, niszczy sądownictwo, organizacje pozarządowe i media, twierdząc, że tysiące neonazistów, faszystów i zwolenników supremacji białej rasy maszerowało w Polsce w dniu 11 listopada 2017roku.

 

MAGDALENA SROKA

 

Szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej twierdzi, iż sytuacja w Polsce jest porażająca, ukazując nasz kraj jako państwo niedemokratyczne, zmierzające ku dyktaturze.

 

DONALD TUSK – POLACY TO ANTYSEMICI

 

Nieprzejednany wróg Polski, twierdzący od lat, iż „polskość to nienormalność”. Teraz dołączył do Izraela – Polacy to antysemici !

W listopadzie 2017 roku napisał na Twiterze – „Alarm!!! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawisłości, atak na sektor pozarządowy  i wolne media – strategia PiS, czy plan Kremla?”. Zbyt podobny by spać spokojnie”.

 

LECH WAŁĘSA

 

Jeden z najbardziej zajadłych wrogów dzisiejszej Polski, zapowiadający użycie przemocy fizycznej wobec członków polskiego rządu.

Już we wrześniu 2016 roku pisał na Twiterze – „Moja zdecydowana prośba do Parlamentu Europejskiego – nie dajcie się wodzić za nos. To co robią w Polsce rządy to jest niebezpieczne, niesprawiedliwe i na to solidarność międzynarodowa pozwolić nie może”. Dwa miesiące później w wywiadzie dla niemieckiej gazety „Sueddeutche Zeitung” dodawał – „Domagam się efektywnych działań, łącznie z wykluczeniem Polski z Unii Europejskiej (…). Ludzie Kaczyńskiego sięgając po populizm i demagogię wprowadzili wiele zła i będą to kontynuować, aż nie zostaną zatrzymani. Polska znajduje sie  w ślepej uliczce i dlatego potrzebuje pomocy z całego świata”.

Podobnie jak Adam Michnik w Stanisławowie proponował utworzenie państwa polsko – ukraińskiego, tak Lech Wałęsa poszedł jeszcze dalej – w listopadzie 2017 roku rosyjskiej agencji  ITAR – TASS komunikował, że należy stworzyć z Polski i Niemiec jedno państwo. Apelował do unijnych struktur – „W związku ze szkodliwym, bezczelnym działaniem polskiego rządu i ludzi tej opcji apeluję do wolnego świata i organizacji demokratycznych o solidarną pomoc, by wszędzie gdzie to możliwe proszę tych ludzi wyrzucić z zajmowanych stanowisk . Sankcje nie powinne  być nałożone na Polskę, lecz na rządzących PiS. Nie wpuszczać ich na Zachód, zablokować konta, uderzyć w parlamentarzystów PiS i rząd” – prosi Wałęsa.

 

                                  Opracował Aleksander Szumański 24.02. 2018 r.

 

POLAK ANTYSEMITA

$
0
0

 

Zabrzmiał ranek

Słońce wita

Na ulicy nikt nie pyta

Jak tam zdrowie

Przeszła grypa

Słyszę

Polak to antysemita

 A w tramwaju

Baju, baju

Siedzi róża

Szac kobita

Patrzy na mnie

I powiada

Polak to antysemita

 Przeszedł ranek

Już południe

Na przystanku

Ludzi świta

Każdy patrzy

W moją stronę

Polak to antysemita

 Co to będzie

Myślę sobie

To jak żonka mnie

Przywita

Ona patrzy

Zęby szczerzy

Polak to antysemita

 Słońce zaszło

Mgiełką smutną

W kolor biały bez

Zakwita

I zapachem mi powiada

Polak to antysemita

 Już nie wdaję się

W dyskusję

Czy amber gold

To jest lipa

Szumią gaje

Wokół pola

Polak to antysemita

 Tak radośnie

Życie płynie

Rześko, żwawo

Koń z kopyta

I taksówkarz mi powiada

Polak to antysemita

 Berlin miasto

W Niemczech

Leży

Z piękną brandeburską

Bramą

Każdy Niemiec

Z swej urody

Prawdą jest

Co się rozkwita

I gdziekolwiek się pokaże

Wiedzą to filosemita

 W Izraelu jest stolica

Miasto Tel -awiw się zowie

A mówili w Ameryce

Że z Żydami są w umowie

Że Polaków trzeba kochać

Kto nie kocha ten już w grobie

 Więc kochają Polskę Żydzi

Żaden nie chce być już w grobie

Tylko premier się zapytał

Polak to antysemita

 Odpowiedzi nie ma żadnej

Na pytania te prześliczne

Żyd z Polakiem tak się wita

Polak? To antysemita

 Deska wyrób to kanciasty

Dupa przysmak pederasty

Tak mówiła stara niania

Nie myliła się kobita

Ale najpierw trzeba wiedzieć

Polak to antysemita

 Sam Jarosław w swej przemowie

Mówił że to jest choroba

Lecz Szetyna się nie pyta

Jarek to antysemita

 Napoleon nosił rapir

Czasem też tarł o glanzpapir

Więc nikogo nie zapytał

Polak to antysemita

 Co zaśpiewać mam na koniec

Bajkę o kaczuszki uszku

Nie zaśpiewam nawet twista

Urodziłem się w tym kraju

Antysemita i rasista.

 

BRYGADA ŚWIĘTOKRZYSKA

$
0
0

 

NIEZALEŻNA GAZETA POLSKA

AUTOR WOJCIECH MUSZYŃSKI IPN WARSZAWA

Warszawa, 1 sierpnia 2008 r.

 

Geneza Brygady Świętokrzyskiej sięga pierwszego dużego zgrupowania partyzanckiego Narodowych Sił Zbrojnych – 204. Pułku Piechoty Ziemi Kieleckiej. W istocie „pułk” składający się z kilkuset żołnierzy liczebnością nie przekraczał trzech kompanii regularnego wojska, ale jak na warunki partyzanckie była to znaczna siła. 18 czerwca 1944 r. dowódcą zgrupowania został mianowany mjr Eugeniusz Kerner. Pierwsza akcja bojowa 204. Pułku miała miejsce 23 czerwca 1944 r. w rejonie Prusinowic, gdzie grasowało zgrupowanie AL Jana Byka vel Czesława Boreckiego „Brzozy”. Komuniści dopuszczali się licznych rabunków, na które uskarżała się okoliczna ludność, ponadto Byk-Borecki miał na sumieniu liczne morderstwa ziemian Kielecczyzny, m.in. 2 maja 1944 r.

 

BRYGADA ŚWIĘTOKRZYSKA NSZ

 

Była jedną z największych formacji partyzanckich działających na ziemiach polskich. Jej żołnierze walczyli równocześnie z okupantem niemieckim i z podziemiem komunistycznym, stanowiącym awangardę nowej, sowieckiej okupacji. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i umiejętnej dyplomacji dowódców, całej jednostce udało się przedostać na Zachód, unikając rozbicia i ze strony Wehrmachtu czy Waffen SS, i Armii Czerwonej. Była także jedynym oddziałem polskiego podziemia niepodległościowego, który nawiązał kontakt taktyczny z wojskami zachodnich aliantów, wszedł w ich skład i współdziałał taktycznie w walce z Niemcami w ostatnich dniach II Wojny Światowej. Warto przypomnieć historię Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, tym bardziej że 11 sierpnia mija 64. rocznica jej powstania.

 

NIEZALEŻNA GAZETA POLSKA

Warszawa, 1 sierpnia 2008 r.

BRYGADA ŚWIĘTOKRZYSKA

 

W majątku Grzegorzewice z  rozkazu zgrupowania AL Jana Byka vel Czesława Boreckiego „Brzozy”zamordowano właścicielkę Jadwigę Rauszerową i jej rodzinę. Pułk okrążył nieprzyjaciela, jednak części AL-owców udało się wyrwać z matni. W wyniku akcji rozbito grupy AL „Górala” i „Wrzosa” – łącznie zlikwidowano 18 komunistów. Straty pułku to jeden zabity i jeden ranny.

 

PASMO WALK

 

Kolejne miesiące były pasmem walk 204. PP przeciwko oddziałom niemieckim, grupom komunistycznym i zwiadowcom sowieckim przerzucanym na Kielecczyznę. W terenie zaczęło się robić coraz ciaśniej – strona komunistyczna nie ukrywała, że jej celem jest likwidacja jednostki NSZ. W połowie lipca dotychczasowego dowódcę zastąpił płk Stanisław Nakonieczkow „Kmicic”, komendant główny NSZ. Jednostka pozostawała w nieustannym ruchu – 17 lipca w rejonie Stopnicy k. Skrobaczowa maszerujący w szyku ubezpieczonym NSZ-owcy dostali się pod ogień broni maszynowej. Szybko wyjaśniło się, że przeciwnikiem były połączone grupy komunistyczne Zygmunta Bieszczanina i Józefa Maślanki. Gdy nie powiodły się próby skłonienia napastników do złożenia broni, NSZetowcy szturmem zdobyli pozycje przeciwnika. W walce poległ jeden żołnierz NSZ, a dwóch odniosło rany. Straty przeciwnika wyniosły czterech zabitych, ośmiu rannych i 33 wziętych do niewoli. Jeńcy ci wkrótce zostali zwolnieni, a kilku z nich przeszło do NSZ. Kolejna duża akcja bojowa miała miejsce 22 lipca pod wsią Czarnocin, gdzie, idąc z odsieczą miejscowym strukturom Batalionów Chłopskich (BCh) rozbito 70-osobowy oddział pacyfikacyjny składający się z żandarmów niemieckich i Ukraińców. W czasie walki wzięto do niewoli grupę żandarmów z oficerem, zdobyto m.in. działko przeciwpancerne.

 

Tymczasem sytuacja na Kielecczyźnie stawała się coraz trudniejsza dla partyzantki niepodległościowej. Przeciwko oddziałom AK i NSZ Niemcy rzucili duże siły policyjne, wschodnie formacje kolaboracyjne i regularną armię, często korzystali ze wsparcia lotnictwa i artylerii. Okupant nie przebierał w środkach, prowadząc pacyfikację terenu, który stał się bezpośrednim zapleczem frontu wschodniego. Oddziały 204. Pułku dwukrotnie śpieszyły z odsieczą placówkom AK, które broniły swych miejscowości przed karnymi ekspedycjami niemieckimi: 26 lipca pod Olesznem i następnego dnia w rejonie Jasionej. 26 lipca kompania 204. Pułku dowodzona przez kpt. Władysława Kołacińskiego „Żbika”, wspierana przez oddział AK Mieczysława Targalskiego „Marcina”, po zażartej walce zlikwidowała 18-osobowy oddział żandarmerii niemieckiej, straty oddziału „Żbika” wyniosły czterech zabitych i sześciu rannych. W nocy 28 lipca grupa uderzeniowa NSZ, dowodzona przez kpt. Wacława Janikowskiego „Wilka”, rozbiła niemiecki areszt w Jędrzejowie i uwolniła więźniów. Na początku sierpnia doszło do kilku potyczek z oddziałami niemieckimi i ukraińskim Schutzmannschaft w trakcie których zginęło dziewięciu Ukraińców i pięciu Niemców. Zorganizowano również kilka zasadzek na pojazdy wojskowe, zdobywając broń i amunicję. 29 lipca wieczorem miała miejsce zwycięska potyczka kompanii „Bema” z sowieckim patrolem dywersyjnym: trzech Sowietów zginęło, reszta wycofała się. Przeciwko Sowietom i komunistom 11 sierpnia 1944 r. w majątku Lasocin przeprowadzono koncentrację oddziałów NSZ z udziałem 204. Pułku. Powstała wówczas Brygada Świętokrzyska NSZ. Jej dowódcą został ppłk „Bohun-Dąbrowski”. W skład jednostki weszły wszystkie oddziały partyzanckie NSZ operujące w rejonie Kielce–Kraków–Częstochowa. Brygada Świętokrzyska była jedną z największych polskich jednostek partyzanckich. W czasie swojej prawie półrocznej działalności na ziemi kieleckiej stoczyła ponad 20 większych bitew i dziesiątki potyczek z jednostkami niemieckimi, grupami komunistycznymi i desantami sowieckimi. W obliczu końca wojny i klęski Niemiec pierwszoplanowym zadaniem postawionym Brygadzie przez dowództwo NSZ było oczyszczanie terenu z komunistów i ich sympatyków, jako potencjalnych kolaborantów nowej, sowieckiej okupacji. Sama obecność dużej jednostki NSZ stwarzała poważny problem dla komunistów, bo w znacznym stopniu ograniczała możliwości rekrutacji nowych członków i zdobywania zaopatrzenia. Żołnierze NSZ chronili przed rabunkami i gwałtami mieszkańców okolicznych wsi i majątków ziemskich. 16 sierpnia 1944 r. w rejonie Krzepina patrol Brygady zatrzymał i rozbroił czteroosobowy patrol z grupy AL „Garbatego” – dwóch rozstrzelano, jeden zbiegł, a jednego uwolniono. 24 sierpnia miała miejsce akcja odwetowa przeciwko tzw.Brygadzie AL „Świt”, która poprzedniej nocy pod Gnieździskami wykoleiła, a następnie ograbiła pociąg pasażerski relacji Częstochowa–Kielce. Były liczne ofiary wśród podróżnych – wyłącznie Polaków.

Poszkodowanym pośpieszyli z pomocą lekarze brygady i część żołnierzy. Reszta pod dowództwem ppłk. „Bohuna-Dąbrowskiego” otoczyła domniemane miejsce postoju ludzi „Łokietka”. Okazało się, że znajdują się tam tylko tabory, a poszukiwana grupa znajdowała się w innym miejscu. Zlikwidowano trzech komunistów.Tego samego dnia w lasach koło Oleszna oddział „Żbika” rozbroił grupę spadochroniarzy z „Armii Berlinga”. Ocenia się, że na przełomie sierpnia i września 1944 r. lotne patrole Brygady, prowadząc akcję antykomunistyczną, zlikwidowały ok. 30 członków AL i lokalnych struktur PPR. W tym czasie w ręce grupy „Łokietka” wpadło dwóch członków Brygady, którzy zostali najprawdopodobniej zamordowani. W odwecie eneszetowcy przeprowadzili obławę, w trakcie której natrafiono na dziewięcioosobowy patrol „łokietkowców”, który rozbito.

 

AKCJA WE WSI RZĄBIEC

 

Kolejną dużą operację przeciwko komunistom żołnierze Brygady przeprowadzili 8 września 1944 r. w rejonie wsi Rząbiec. Celem było duże zgrupowanie AL dowodzone przez Tadeusza Grochala „Tadka Białego”, w skład którego wchodziła także grupa Sowietów z wywiadu wojskowego (NKGB) pod dowództwem Iwana Karawajewa. Akcję przyśpieszyło schwytanie przez komunistów patrolu Brygady pod dowództwem ppor. Franciszka Bajcera „Sanowskiego”. Zatrzymani byli brutalnie przesłuchiwani, następnie mieli być rozstrzelani. Jednemu z jeńców udało się zbiec i przekazać wiadomość do Brygady. Obóz nieprzyjaciela został zaatakowany przez skoncentrowane oddziały NSZ – odbito kolegów i zlikwidowano komunistyczne zgrupowanie. Zginęło 34 komunistów, do niewoli wzięto 67 Sowietów i 40 Polaków. Część komunistów wraz z Grochalem i Karawajewem zdołała uciec z okrążenia. Nocą, w czasie buntu i próby ucieczki, Sowieci zostali zastrzeleni – w trakcie zdarzenia poległo także dwóch żołnierzy Brygady, a trzech zostało rannych.

Z grupy jeńców – Polaków wyrokiem sądu polowego rozstrzelano cztery osoby (którym udowodniono udział w rabunkach), 13 wstąpiło do Brygady – był wśród nich późniejszy komunistyczny publicysta Władysław Machejek, który przez kilka dni pełnił funkcję ordynansa„Bohuna”, a następnie zbiegł.

W rezultacie dalszej intensywnej akcji przeciwko AL zlikwidowano kilkudziesięciu komunistów. Skuteczność akcji antykomunistycznej Brygady spowodowała, że we wrześniu 1944 r. „Garbaty” zmuszony był rozwiązać swoją grupę i ewakuować się z zagrożonego terenu. W październiku oddziały Brygady przeszły na obszar powiatu radomszczańskiego, w dalszym ciągu likwidując niewielkie oddziały komunistyczne, grupy bandyckie i desanty sowieckie. Wśród zlikwidowanych komunistów byli sowiecki mjr Walentyn Morozow i dwóch spadochroniarzy z armii Berlinga: por. Bronisław Stachowski „Rezanow” i por. Henryk Stefaniak „Henryk”. Nie obeszło się także bez strat po stronie Brygady. 20 października nad Pilicą w czasie walki z sowieckimi partyzantami zginął jeden z żołnierzy – po stronie sowieckiej było dwóch zabitych. Jeszcze wcześniej, w pierwszych dniach października, grupa AL kierowana przez Stanisława Wilka „Sarnę” wzięła do niewoli i rozstrzelała powracającego z przepustki żołnierza Brygady Benona Sabłonia „Benka”. Sam „Sarna” został ujęty i zlikwidowany przez NSZ niecały miesiąc później, 31 października. Następnego dnia w miejscowości Ciężkowice rozbito resztę jego grupy. Uwolniono przy tym więzionych i katowanych 10 członków podziemia niepodległościowego, zakładników z okolicznych wsi i dworów. Dwóch zakładników komuniści zdążyli już wcześniej zamordować. Wśród jeńców znajdował się lekarz – Gruzin, który wstąpił jako ochotnik do Brygady i przeszedł później cały jej szlak bojowy. Jednym z sukcesów było zlikwidowanie 30 października 1944 r. sowieckiej radiostacji wraz z obsługą pod Soborzycami w powiecie częstochowskim. Dzięki sprawnemu wywiadowi i współpracy z placówkami AK patrole Brygady z dużą skutecznością wyłapywały i likwidowały członków AL i PPR. Ostatnią większą akcją antykomunistyczną była likwidacja 18 grudnia we wsi Krzelów (gmina Sędziszów) grupy sowieckiej z oddziału NKWD „Awangarda” dowodzonej przez lejtnanta Wasyla Tichonina „Wasyla”. Grupa ta była odpowiedzialna za wiele gwałtów i rabunków, których dopuściła się w okolicznych wsiach. Wszyscy zostali rozstrzelani. Sporadyczne akcje antykomunistyczne, likwidacje pojedynczych skoczków sowieckich i członków PPR/AL prowadzono siłami niewielkich lotnych patroli do końca obecności Brygady na ziemi kieleckiej – do połowy stycznia 1945 r. Jednak zimowe warunki ograniczyły ich aktywność.

 

PRZECIWKO NIEMCOM I ICH KOLABORANTOM

 

Równolegle ze zwalczaniem komunistów Brygada prowadziła działania przeciwko Niemcom. Miały one charakter ograniczony i sprowadzały się do samoobrony, ochrony ludności przed represjami i akcjami pacyfikacyjnymi oraz zaopatrzenia w broń i materiały wojskowe. Dowództwo starało się nie prowokować okupanta, obawiano się narażać ludność okolicznych miejscowości na pacyfikacje i odwet. Twierdzenia komunistycznej historiografii o współpracy Brygady z Niemcami w okresie, gdy jednostka ta działała na ziemi kieleckiej, były propagandowym kłamstwem. Żołnierze NSZ stoczyli kilkadziesiąt walk i potyczek zarówno z oddziałami żandarmerii, Wehrmachtu czy Luftwaffe, jak i kolaboracyjnymi formacjami: ukraińskim Schutzmannschaft i turkiestańskim Ostlegionen. Jedną z pierwszych antyniemieckich akcji Brygady było rozbrojenie 18 sierpnia przez kompanię „Żbika” grupy dziewięciu Niemców i towarzyszących im Ukraińców. Jeńców rozstrzelano, a ślady egzekucji dokładnie zatarto, aby nie ściągnąć odwetu na okoliczną ludność. W ciągu kolejnych dni prowadzono dalsze akcje zaopatrzeniowe. 20 sierpnia oddziały Brygady pod wsią Brzeście zaatakowały niemiecką kolumnę samochodową. W wyniku walki zdobyto samochód załadowany transportem broni (ok. 300 karabinów produkcji belgijskiej) wraz z amunicją. Zginęło trzech Niemców. 21 sierpnia, Kompania kpt. Henryka Karpowicza „Rusina” zajęła stację kolejową Żelisławice, gdzie zdobyto nieco broni, a 23 sierpnia we wsi Jasienice oddział „Żbika” zorganizował udaną zasadzkę na 40-osobowy oddział niemiecki. W wyniku walki wszyscy Niemcy zostali zlikwidowani,straty partyzantów wyniosły sześciu żołnierzy.

 

WALKA Z POCIĄGIEM PANCERNYM

 

 27 sierpnia Brygada, stacjonująca we wsiach Kaniów i Jasiów, stoczyła walkę z oddziałem zwiadowczym złożonym z żołnierzy Ostlegionen wspieranych ogniem przez pociąg pancerny. Biorący udział w wymianie ognia oddział NSZ wycofał się ze stratami dwóch zabitych i trzech rannych.

Do ponownego starcia z tym pociągiem doszło następnego dnia, podczas nieudanej akcji 204. PP wykolejenia niemieckiego składu z zaopatrzeniem w okolicy Końskich. Zamiast spodziewanego transportu nadjechał pociąg pancerny, który ostrzelał stanowiska partyzantów gęstym, choć niecelnym, ogniem z broni maszynowej. Tym razem udało się wycofać bez strat. W następnym miesiącu, mimo iż równolegle prowadzono walkę z podziemiem komunistycznym, oddziały Brygady nie zajmowały biernej postawy w stosunku do Niemców. 1 września patrol pod dowództwem sierż. Aleksandra Wilczyńskiego „Wilka” w Radoszycach przyszedł z pomocą patrolowi aprowizacyjnemu z 3. Pułku Piechoty Legionów AK. 12 września oddział ppor. Edwarda Chmielewskiego „Zbigniewa” stoczył pod Raszkowem zwycięską potyczkę z patrolem batalionu turkiestańskiego.

Do poważnego starcia doszło 20 września pod Cacowem. Stacjonujące tam oddziały Brygady stoczyły bitwę z silnym oddziałem Niemców w sile ok. 400 żołnierzy Luftwaffe i ok. 100 żandarmów. Starcie było wynikiem obławy niemieckiej w poszukiwaniu sprawców przeprowadzonego dzień wcześniej ataku na niemiecki samochód przez patrol z 2. Dyw.Piech. Leg. AK. Obława natknęła się na stacjonującą w Cacowie Brygadę. Atak oddziałów niemieckich został powstrzymany i zadano nieprzyjacielowi znaczne straty. W czasie bitwy niemiecki samolot zbombardował tabory Brygady we wsi Caców, nie wyrządzając im jednak większych szkód. Wieczorem Brygada oderwała się od Niemców i po przeprawie przez Nidę udała się w kierunku majątku Lasocin. Ogółem straty partyzantów wyniosły trzech zabitych i pięciu rannych.

 BITWA POD CACOWEM

 Bitwa pod Cacowem była ostatnim dużym starciem z Niemcami przed ewakuacją Brygady na zachód. W wyniku nasycenia Kielecczyzny oddziałami niemieckimi co jakiś czas dochodziło do spotkań i wymiany ognia z niewielkimi patrolami żandarmerii, Wehrmachtu lub kolaborantów. Do ostatnich walk między BŚ a siłami niemieckimi doszło 19 grudnia pod Krzelowem, gdzie oddział „Żbika” zaatakował oddział niemieckich saperów, likwidując czterech Niemców. Tego samego dnia pod Marcinkowicami 204. PP stoczył zwycięską walkę z oddziałem złożonym z Niemców i tzw. Kałmuków (prawdopodobnie z Legionu Turkiestańskiego). Grupa została rozbrojona, rozmundurowana – do niewoli wzięto 16 Tatarów, dwóch Rosjan i dwóch Gruzinów. Niemcom udało się zbiec. Po południu z odsieczą zatrzymanym przyszła kompania Schutzmannschaft, która zaatakowała kwatery Brygady. Atak odparto ogniem karabinów maszynowych i śmiałym kontratakiem zmuszono napastników do wycofania się. Poległ Niemiec i czterech kolaborantów. W obu starciach straty Brygady wyniosły jednego zabitego i trzech rannych.

 OD RZĄBCA DO CACOWA

 [artykuł żołnierza Brygady Świętokrzyskiej z podziemnego pisma „Szaniec” ze stycznia 1945 r.]

 W pamięci partyzanta zaciera się często kolejność wydarzeń; przemarsze, bitwy, potyczki, zlewają się w symfonię życia pełnego przygód i ciągłego napięcia.

Chcąc przypomnieć sobie daty Rząbca i Cacowa, musiałbym zajrzeć do kalendarzyka, pamiętam tylko, że było to we wrześniu i że wpierw był Rząbiec, a później Caców; w Rząbcu otrzymałem nowiutki karabin, zdobyty na Moskalach, z którego już pod Cacowem strzelałem do Niemców, tej zaś kolejności „żelaznej” nic nie zmieni i nie zatrze w pamięci. A więc najpierw był Rząbiec. Kronikarz podał na pewno wzajemny stosunek sił Brygady Świętokrzyskiej oraz połączonych oddziałów Iwana Iwanowicza Lwowskiego [właśc. Karawajewa] i herszta komunistycznego „Tadka Białego”, jak również wszystkie koleje tej bitwy, ilość zużytej amunicji, pozycje obydwóch przeciwników, tudzież wszystkie inne tak ważne okoliczności.

Zwykły partyzant, chociażby z cenzusem, dowiaduje się o tych rzeczach znacznie później, sam wszystkiego nie widzi. Pamięta natomiast, że po całonocnym marszu i po przespaniu dwóch godzin, przygotował się właśnie do skonsumowania smacznej zalewajki. Ten zasłużony posiłek ranny, urozmaicony pogawędką z gospodarzem, został nagle przerwany alarmem, a więc chleb do kieszeni i biegiem marsz. Jeszcze nie wiadomo z kim zaszczyt. Ale to mniejsza. Po drodze sytuacja się wyjaśnia – nasz podjazd został w gajówce zaskoczony przez komunistyczny oddział dywersyjny, idziemy odbić kolegów, a może przy okazji zdobędziemy trochę broni.

Flankujemy po lesie, rolujemy zagajniki, rozsypujemy się w tyralierę, wreszcie mamy ich na muszce. Zaczynamy się orientować, że nasza kompania jest ostatnim ogniwem zamkniętego koła, w środku którego, o 20–30 kroków od nas przylgnęli do ziemi przeciwnicy, Moskale i alowcy (AL). Teraz się nie wymkną, albo się poddadzą, albo dojdzie do walki wręcz.

Strzelać zakazano, rozmawiać nie wolno, palić również; przyjemnie leżeć na ciepłym mchu, oddychać żywicznym aromatem sosen, wśród gęstego podszycia, ale trochę nudno, więc czołgając się, łasujemy rzadkie, bo już ostatnie, ale za to tak słodkie i soczyste czernice. Obok mnie leży partyzant z bandażem na stopie. Zbiegł z izby chorych. Na moje wymówki odpowiada: „przecież nie nogą będę strzelał, a ręka zdrowa”. Tymczasem dowódca baonu major Rusin krzyczy, że aż wrony uciekają, rozstawia po kątach całą rodzinę komunistyczną, że aż uszy więdną od najsoczystszych wyrazów polskich, rosyjskich i ukraińskich. Poliglota – psiakrew!

 Połajanki wzajemne przed bitwą znali starożytni Grecy, znali Polacy, Turcy i Tatarzy i zagrzewali się niemi do bitwy, ale widocznie nie byli oni tak wymowni, lub też Homer i Sienkiewicz mieli uboższy język w porównaniu z naszym majorem. Bo ten zwyciężył samym „Słowem”. Początkowo pojedynczo, a później grupkami podrywają się przeciwnicy i składają broń we wskazanych miejscach. Teraz i my, bez komendy, ruszamy oglądać zdobycz i zwartym kołem otaczamy jeńców. Partyzant polski nie wie, co okrucieństwo, w bój idzie jak do tańca, ale rozbrojonym jeden za drugim podał machorczaka, czasem częstuje jabłkiem: „Bić się nie potrafisz, patałachu, ale zapalić to byś owszem, masz ofermo, zaćmij sobie. Może to już twój ostatni” – dodaje groźnie. Kilkuset jeńców, jedni wzięci w boju, drudzy rozbrojeni krzykiem, wśród nich koło 100 Moskali i Żydów, reszta Polacy, broni w bród, i to maszynowej, a nawet ciężkiej; pierwszorzędny nowiutki ckm. typu Maxim, model 1944, granatniki, przeciwpancerne, aparat radiowy, baterie, wreszcie gratka dla dwójki: dziennik z depeszami radiowym, nadanymi przez grupę do Moskwy i rozkazami stamtąd.

Dzień po dniu, godzina po godzinie, wszystko zapisane: pamiętajcie „AK to wrogi element faszystowski, PPS to nacjonaliści, bataliony chłopskie to niebezpieczna drobna burżuazja”. Śmiejemy się– ładnie wyglądają te nasze bratnie formacje, wierzące jeszcze w szczerość i przyjaźń Moskwy… Pokażemy im dziennik, ale i tak nie uwierzą, owszem poszczególny oficer, żołnierz – tak, ale góra znów zacznie deklamować o współpracy z „sojusznikiem naszych wielkich sprzymierzeńców”. Kto ma ćwieka w głowie, temu gładko nie wybiją go nawet oczywiste powody.

W nocy Moskale, już rozbrojeni, próbowali buntu i ucieczki, rychło w czas i zapłacili za to drogo. Już Polski nie opuszczą. Więcej kłopotu z jeńcami Polakami. Po zbadaniu jeńców okazuje się, że większość to równe chłopaki; ten uciekł z okopów, a tamten z Oświęcimia, ten znów wraca z pracy w Rzeszy. Spotkał oddział, dostał broń, czasem buty, to przystał. Później jeden z drugim coś zmiarkował, że za dużo Moskali, a teraz już wiedzą, o co chodzi, ale do domu nie chcą wracać, chcą do prawdziwego polskiego wojska. To już nie nasza rzecz, lekarz zbada, czy zdrów na ciele; dwójka, czy nie zarażony trądem bolszewickim, co nieprzydatne pójdzie do domu.

A w bitwie pod Cacowem wielu z naszych „jeńców” spod Rząbca już walczyło… z Niemcami. Kiedyś wyciągnę pamiętniki zagryzmolone na postojach i opiszę, jak to było. Może tego nie zrobię, ale zawsze zostanie kronika Brygady, ta nasza złota księga, która w swoim rejestrze nie pominie ani bitwy, ani potyczki, ani większej pościgówki, ani nawet ćwiczeń aplikacyjnych. Natomiast na pewno nie nadmieni, że bitwa pod Cacowem przerwała niejednemu słodką drzemkę w rannym słonku za stodołą, że dla mnie rozpoczęła się w chwili, gdy z podchorążym „Szarym” przygotowywałem się do spożycia jajecznicy omaszczonej kupioną za własny grosz słoninką. Dla kronikarza to mało ważne szczegóły, a myśmy w czasie bitwy i jeszcze kilka dni później żałowali nieskonsumowanego śniadania.

Była to w ogóle pechowa doba. Wyruszyliśmy dnia poprzedniego z miejscowości Raszków, jak zwykle po zachodzie słońca, było to na nowiu; noc ciemna, drogi leśne wąskie, piaszczyste, pełne wykrotów. Po chwili tabor nawala, pobiliśmy wtedy chyba wszystkie rekordy złamanych kół i przewróconych wozów. Wreszcie na skraju lasu lepsza droga, ale o 150 metrów – placówka niemiecka; nie palimy, nie rozmawiamy, przesuwamy się jak stado wilków, idące po łup, ale mogące samo stać się łupem. Wtem salwa cekaemów, nie tylko słychać, ale i widać. Pociski zapalające zasypują nas wspaniałą kaskadą krwawych serpentyn na tle ciemnej nocy. Ale konie się na tym nie znają, więc ponoszą i część taborów idzie w rozsypkę. Nasza tyraliera już się rozwinęła. Czekamy. Nie strzelamy. Szkoda amunicji. Noc i las do nas należą. Niemcy dali salwę i pewno zwiali… Dobra jest. Uporządkowany tabor rusza dalej. O brzasku znów strzelanina na szosie równoległej do naszej osi marszu. Przez ranną mgłę dostrzegamy samochód. Krótka salwa i sprawa skończona. Samochód niemiecki wjechał na nasz zwiad konny, ten otworzył ogień: dwaj oficerowie lotnicy zabici: trzeci w niewoli. „Będziemy mieli dzień gorący, zaczyna się znów seria niemiecka” – gaworzą partyzanci.

W Cacowie chwilowy postój. Wiemy, że niedługi, jedni marzą o drzemce, inni o jedzeniu, rzecz gustu. Ostre pogotowie, konie w zaprzęgach… a o 11 samoloty nad wsią, padają pociski, już jedna zagroda płonie. Za chwilę ogon naszego taboru sprawnie znika w pobliskim lesie. Jeden samolot celnie trafiony z pióropuszem dymu ginie na horyzoncie, tyraliera niemiecka idzie na wieś. Pozostawiwszy niedojedzoną jajecznicę, wpadam na kwaterę po plecak. Stopniowo bitwa przenosi się do lasu, panującego nad wsią. Batalion 202. PP dopuszcza za tyralierę niemiecką na 50 kroków i salwą kładzie kilkudziesięciu Niemców. Pierwszy impet powstrzymany. Melduje o tym pułkownikowi Bohunowi goniec konny – „Pan major Jaxa melduje, że trzyma się dobrze, jeśli dostanie kilka papierosów, będzie trzymał się jeszcze lepiej”.

Niech lasy cacowskie i błota tynieckie opowiedzą o innych potyczkach tego dnia, a szczególnie tej nocy, gdy artyleria niemiecka wstrzelała się w nasz tabor, który w ciemnościach chyłkiem przemknął się bez strat przez groble, bagna i przeszedł bród przez Nidę. Pod Rząbcem zostawiliśmy dwóch kolegów, pod Cacowem jednego, krzyże z brzozy i jedlina na grobach… a Brygada pomaszerowała dalej. Dziś walczy z dywersantami sowieckimi, wczoraj zniósł oddziały komuny rodzimej, jutro stoczy bój z Ukraińcami w obronie gnębionej ludności, to znów jak wilk skrwawi zęby w walce z Niemcami. Od Rząbca do Cacowa i z powrotem od miesięcy, a nawet od lat, bo Brygada przejęła tradycję i chwałę swych części składowych. Brygadzie nikt nie daje broni, Brygada broń zdobywa sama! Na postojach chodzimy do akowców (AK), lub przyjmujemy ich wizyty, czym chata bogata, tym rada. Oni się chwalą bronią zrzutową. „Wy macie zrzuty, a my skoki i rzuty”, odpowiadają nasi chłopcy… A po Mszy Świętej, na defiladzie, piersi się prężą pod stenami [bryt. pistolet maszynowy], pepeszami i bergmanami. Wzrok zuchwały, aż krzyczy: to nasze, to moje – zdobyczne, to na Moskalach, a to na Niemcach, a to znów na Ukraińcach. Brygada wie, że nie jest sama, za nią rozrzucone po kraju okręgi i załogi NSZ, a znów za tą organizacją – Obóz Narodowy, wreszcie cały Naród, nie ten papierowy, z ckliwych deklaracji, lecz ten, który walczy, cierpi i czeka na chwilę ostatecznej rozprawy z Moskalami i Niemcami, z Ukraińcami i zdrajcami różnego gatunku. Żołnierz Brygady wie, że walka musi być doprowadzona aż do zwycięskiego końca z wrogami zewnętrznymi i domowymi. Z dumą śledzi walki swych kolegów na froncie zachodnim i południowym, sam zaś walczy, maszeruje i śpiewa:

 

Brygada Świętokrzyska

To Polski znak!

Brygada Świętokrzyska

To orzeł, wolny ptak!

 

DROGA DO WOLNOŚCI

Rafał Sierchuła IPN Poznań

 W miarę zbliżania się frontu wschodniego dowództwo Brygady i jej żołnierze stanęli przed dramatyczną alternatywą: albo rozwiązać jednostkę (jak oddziały AK) i zdemobilizować żołnierzy, licząc, że się jakoś zakonspirują, albo podjąć plan wycofania się na Zachód. Ta druga możliwość była zgodna z wcześniejszymi planami operacyjnymi NSZ, które zakładały, iż w momencie klęski Niemiec zostaną sformowane silne grupy operacyjne przeznaczone do opanowania terenów po Odrę i Nysę Łużycką oraz Prusy Wschodnie. Myśl ewakuacji najbardziej zagrożonych jednostek na Zachód rozwinął także naczelny wódz, gen. K. Sosnkowski, w szczegółowych wytycznych dla dowódcy AK z 25 lipca 1944 r.: „Upoważniam was w razie koniecznej potrzeby do wycofania w rozmiarach przez was określonych najbardziej zagrożonych elementów AK, a przede wszystkim młodzieży (na zachód ku granicy słowacko-węgierskiej). In extremis zezwalam na wycofanie tych elementów poza granice Kraju, z rozkazem przedostania się do sił naszych na obczyźnie”.

 FRONT WAS WYRAŹNIE GONI

 Wybór pierwszej z możliwości – rozwiązania Brygady i przejścia do ponownej konspiracji – zawierał w sobie niebezpieczeństwo potwornych represji ze strony NKWD i ich rodzimych popleczników. Oddziały NSZ, które współtworzyły Brygadę, toczyły liczne walki z komunistami, wielu żołnierzy było rozszyfrowanych przez wywiad AL. Nie mogli oni działać w szeregach nowej, antysowieckiej konspiracji. Ponadto trudne byłoby rozlokowanie setek ludzi jeszcze pod okupacją niemiecką, większość z nich była bowiem poszukiwana. Pozostawało zatem przejście na Zachód. Wprawdzie III Rzesza w swym schyłkowym okresie istnienia, od ofensywy styczniowej 1945 r., nie była już potęgą, ale nadal dysponowała sprawnym aparatem militarno-policyjnym. Wykonanie tego zadania nie było więc łatwe. Aż do początku ofensywy sowieckiej w styczniu 1945 r. Brygada nie miała konkretnego planu ewakuacji i nie była do tego przygotowana, a sama ofensywa kompletnie ją zaskoczyła.

„13 I 45. Front nas wyraźnie goni – notował kronikarz Brygady. – Sytuacja o tyle niebezpieczna, że znajdujemy się między czerwonymi, a przygotowaną przez Niemców linią oporu”. Do dowódcy Brygady przybył w tym dniu goniec od dowódcy NSZ gen. „Boguckiego” z rozkazem wycofania jednostki na Śląsk. Dramatyczne było ostatnie zdanie rozkazu:

„Pomocy żądanej udzielić nie możemy. Należy liczyć na własne siły”.

 14 stycznia 1945 r. w rejonie stacji Tunel koło Pogwizdowa, po ciężkiej walce oddziałom Brygady udało się odeprzeć atak niemieckiego batalionu. Po kilku nieudanych próbach sforsowania Pilicy pułkownik „Bohun” zdołał wreszcie uzyskać zezwolenie na przejście przez most w okolicy Żarnowca w zamian za wypuszczenie kilkunastu niemieckich jeńców prowadzonych przez Brygadę. Przeprawę rozpoczęli pod ogniem sowieckich czołgów. Ścigani sowieckim ogniem artyleryjskim zatrzymali się w miejscowości Solec. 16 stycznia 1945 r. pod miejscowością Koziegłowy Brygada stanęła przed umocnieniami niemieckimi. Niemieckie dowództwo odcinka obrony przepuściło polski oddział bez żadnych warunków. Dwa dni później Brygada osiągnęła przedmieście Lublińca.

 ODDZIAŁ KAPITANA „TOMA”

 W marszu przez Śląsk polski oddział aprowizował się w opustoszałych osiedlach niemieckich. 19 stycznia Brygada doszła do Odry. Pod pretekstem przeprawy wozów z zaopatrzeniem oddział przekroczył Odrę w miejscowości Otmęt. Od 20 do 27 stycznia 1945 r. Brygada kontynuowała marsz na Zachód, przechodząc przez miejscowości: Elgut, Hammer, Feldheim, Kaubitz i oddalając się od frontu niemiecko-sowieckiego na odległość 100 km.

W Kaubitz dołączyła do Brygady Grupa AS (Akcji Specjalnej) z okręgu kieleckiego. W tym samym czasie dołączył także oddział kapitana „Toma”. Była to zagadkowa postać – za współpracę z Niemcami skazany na śmierć przez sąd NSZ, przeżył dwie próby wykonania tego wyroku. Z racji kontaktów z Niemcami podjął się pośredniczenia w rozmowach między dowództwem Brygady a Niemcami. Spotkanie takie odbyło się 28 stycznia w miejscu postoju Brygady. Oficerowie niemieccy interesowali się przemarszem Brygady, reprezentanci Brygady wyjaśnili, iż celem marszu jest zachowanie sił do przyszłej walki Zachodu z komunizmem. Po wysłuchaniu oświadczenia oficerowie niemieccy poinformowali brygadowców o konieczności konsultacji ze swoim dowództwem i dalszych kontaktach w trakcie przemarszu. W związku z silnie umocnioną obroną linii Śląska, Brygada uzyskała pozwolenie od władz niemieckich na przemieszczenie się na teren Czechosłowacji. Niemcy oświadczyli, że sprawę aprowizacji oddział miał uzgodnić z miejscowymi władzami czeskimi.

 PRZEJŚCIE PRZEZ SUDETY

 Następnym etapem marszu było przejście przez Sudety… „Bohun” wspominał:

„Przejście przez czeskie góry Sudety było jednym z najcięższych, jakie wykonywaliśmy w posuwaniu się na Zachód. Wysokie góry, głębokie śniegi i strome drogi utrudniały i opóźniały przemarsz. Pomimo tych przeszkód żołnierz, choć głodny, w zniszczonym, podartym ubraniu, prawie u kresu wytrzymałości fizycznej, pokonywał wszystko z głęboką wiarą w lepszą przyszłość”. Brygada Świętokrzyska w trakcie marszu przez Czechy nawiązała bardzo ścisłe kontakty z miejscowym podziemiem niepodległościowym. Był przy niej cały czas czeski oficer łącznikowy. Brygada zorganizowała w Czechach skrzynki kontaktowe jako drogę łączności z Polską. Na wypadek zbrojnego wystąpienia Niemców przeciw Brygadzie uzgodniono, że zostanie ona podzielona na małe oddziały partyzanckie i przy pomocy podziemia czeskiego będą one przedzierać się samodzielnie na Zachód. Tylko raz wchodziło to w grę, gdy pod miejscowością Tabor silne niemieckie oddziały pancerne zagrodziły jej drogę. Wówczas płk „Bohun” przesunął ją w okoliczne lasy, zmieniając znacznie trasę przemarszu, aby uniknąć likwidacji. W pobliżu Arnau do Brygady dołączyło ok. 100 żołnierzy AK, zbiegłych jeńców z powstania warszawskiego. Rozkazem z 7 lutego 1945 r. powstał kurs przygotowawczy do działań dywersyjnych na tyłach Armii Sowieckiej. Wytypowano do tych działań 60 żołnierzy. Kursem kierował por. Stefan Celichowski „Skalski”. Szkoleniem łącznościowców w obsługiwaniu sprzętu radiowego kierowali instruktorzy z Organizacji Toma. „Tom” również odprawiał patrole wysyłane samolotami do Polski. Należy zaznaczyć, że żaden z dowódców patroli nie otrzymywał bezpośredniego zadania od Niemców. Pierwsze dwa patrole zostały zrzucone 23 marca 1945 r. Pierwszy dowodzony przez kpt. Zygmunta Rafalskiego „Sulimczyka” – zrzucono w Kieleckiem, drugi, por. Jana Ciesielskiego „Rumba” w okolicach Zawichostu. Równocześnie wysłano dwóch oficerów na zachód w celu nawiązania łączności z II Korpusem. 15 kwietnia 1945 r. zrzucono kolejny patrol Brygady pod dowództwem por. Jerzego Brody „Gnata”. Wysłano również 45-osobowy oddział pieszy pod dowództwem kpt. Tadeusza Żółkiewskiego „Mosta”, z którego dwa wydzielone patrole pod dowództwem por. Jana Dzielskiego „Wareckiego” i plut. Włodzimierza Kołaczkiewicza „Zawiszy” dotarły do Polski.

 ROZMOWY Z NIEMCAMI

 Niemcy jednak cały czas nalegali, aby Brygada wystąpiła po ich stronie na froncie wschodnim jako polska jednostka w składzie Waffen SS. Do kolejnych zasadniczych rozmów na ten temat doszło 5 i 6 kwietnia 1945 r. Dowódca Brygady, płk „Bohun”, w rozkazie z 7 kwietnia 1945 r. informował o tym i oficerów, i żołnierzy:

„Dnia 5 i 6 bm. odbyłem rozmowę z przedstawicielami władz niemieckich, wojskowych, w których stwierdziłem, że Grupa „Zachód” NSZ ma na celu w zmienionych obecnie warunkach przede wszystkim walkę z bolszewizmem, okupującym Polskę. W wyniku ROZKAZ PŁK. „BOHUNA” Z 19 STYCZNIA 1945 R.

„Żołnierze!

Ofensywa bolszewicka zmusiła nas do przesunięcia się na zachód Polski. Na drodze stanęły nam umocnienia niemieckie. W dniu 14 bm. starliśmy się z Niemcami, chcąc przebić się na Zachód. Nie daliśmy rady.

 W dniu 15 bm. czołgi bolszewickie zaatakowały nas od wschodu. Dla ratowania Brygady porozumiałem się z dowództwem fortyfikacji niemieckich, aby przejść przez linie na Zachód. Tym samym weszliśmy w stan nieprowadzenia walki na czas nieokreślony. Mam nadzieję, że szybko toczące się wypadki wojenne pozwolą nam w niedalekiej przyszłości zameldować się u Naczelnego Wodza i Prawowitego Rządu Polskiego i według jego rozkazów zwrócić nasz oręż przeciwko wrogowi, którego każe nam zwalczać. Przypadł nam w udziale zaszczyt wkroczenia jako pierwszym oddziałom polskim na prastare nasze ziemie. To, co było marzeniem naszym, choć jeszcze dalekie od realizacji, zaczyna się spełniać. A jednocześnie przewidywania nasze, na których oparliśmy nasze plany, zaczynają się potwierdzać, bo ostatnie przemówienie premiera Arciszewskiego i Churchilla świadczą o zaostrzającym się konflikcie anglo-sowieckim na tle sprawy polskiej. Dzisiejsza historyczna chwila wymaga od nas wyjątkowego wysiłku i sprawności”.

Obchody zwycięstwa nad Niemcami, 15 maja 1945 r. Defiluje kompania kpt. Szalawy

NIEZALEŻNA GAZETA POLSKA

Warszawa, 1 sierpnia 2008 r.

 W wyniku tego mojego stanowiska ustaliłem, że Grupa ma do wykonania następujące zadania:

  1. przeprowadzenie włączenia jak największej liczby Polaków, przebywających

na terenach Rzeszy do szeregów Grupy dla celów walki z Rosją Sowiecką o wolność i niepodległość Polski;

  1. podtrzymywanie oporu NSZ na terenie Polski przeciw bolszewizmowi przez

celowe wysyłanie przeszkolonych grup dowódczych i dywersyjnych;

  1. nawiązanie kontaktów z polską emigracją na Zachodzie, a w pierwszym rzędzie z Wodzem Naczelnym gen. Andersem, celem podporządkowania się jego rozkazom, dotyczącym walki wszystkich Sił Zbrojnych z okupantem bolszewickim o prawdziwą wolność i niepodległość Polski”. Komentując ten rozkaz, nieznany dziś autor artykułu z gazetki żołnierskiej Brygady Świętokrzyskiej „Marszu i Boju”

z 13 kwietnia 1945 r., napisał: „Jedynie zbieżność naszych założeń z antybolszewicką polityką Rzeszy pozwala nam na razie na przebywanie na tym terenie, jesteśmy świadomi niebezpieczeństwa nawały bolszewickiej dla nas, jak i dla całej Europy. Nie wierzyliśmy nigdy i nie wierzymy nadal w dobrą wolę Rosji Sowieckiej. Jednocześnie nie zamierzamy bynajmniej odgrywać roli straży tylnej, osłaniającej odwrót armii niemieckiej, takiej, jaką kiedyś tragicznie odegrał Ks. Józef Poniatowski, osłaniając odwrót Napoleona. Zawsze jesteśmy przedstawicielami polskiej racji stanu i siłę naszą upatrujemy w ścisłej koordynacji mózgu politycznego z ramieniem zbrojnym, a jedynym czynnikiem rozkazodawczym był, jest i będzie dla nas Wódz Naczelny Armii Polskiej oraz Rząd Polski w Londynie”.

12 kwietnia 1945 r. odbyła się ostatnia rozmowa z przedstawicielami Wehrmachtu. Wysunęli oni propozycję walki partyzanckiej na tyłach posuwającej się Armii Sowieckiej. Po długich dyskusjach Niemcy zgodzili się na dalszy przemarsz na Zachód przez Czechosłowację z zastrzeżeniem ominięcia Pragi. 13 kwietnia 1945 r. Brygada ruszyła w kierunku Pilzna. 21 kwietnia czeski oficer łącznikowy poinformował dowództwo Brygady o położeniu oddziałów amerykańskich. Brygada przesunęła się w rejon Vsekary, skąd wysłano patrol w celu nawiązania kontaktu z oddziałami alianckimi.

 WYZWOLENIE OBOZU KONCENTRACYJNEGO W HOLISZOWIE

 Podziemie czeskie zdecydowanie odrzuciło plan wspólnego z Brygadą wywołania powstania w Pilznie i opanowania miasta. I trudno im się dziwić – po doświadczeniach powstańczej Warszawy nie chcieli ryzykować podobnego losu w ostatnich tygodniach wojny. Pomimo sprzeciwu czynników czeskich, obawiających się represji niemieckich, 5 maja Brygada wyzwoliła obóz koncentracyjny w Holiszowie, uwalniając około tysiąca kobiet (w tym wiele Polek i Żydówek) oraz odcięła drogę odwrotu wojsk niemieckich na Pilzno. Następnego dnia oddziały Brygady nawiązały kontakt taktyczny z jednostkami 3. Armii Amerykańskiej gen. George’a Pattona. We wspólnych walkach Polacy i Amerykanie wzięli do niewoli sztab niemieckiej XIII Armii, w tym dwóch generałów.W okolicznościowym rozkazie do swoich podkomendnych płk „Bohun” napisał:„Dziś sztandary nasze powiewają obok zwycięskich barw amerykańskich, obok proporców wyzwolonego narodu czeskiego. Opatrzność pozwoliła nam raz jeszcze wziąć udział w walce przeciwko odwiecznemu wrogowi i dorzucić swą cząstkę do wspólnego wysiłku zjednoczonych narodów. W tej tak pamiętnej dla nas chwili dziękuję Wam za zaufanie, którym mnie obdarzyliście. Ta Wasza ufność umożliwiła mnie w znacznej mierze realizację tych zadań, które sobie postawiliśmy”.

 DALSZE LOSY BRYGADY

 Pierwsze reakcje „polskiego” Londynu, związane z informacjami, że silny polski oddział partyzancki przedostał się na Zachód i brał udział w walce u boku armii amerykańskiej, były entuzjastyczne.W takim duchu utrzymane były informacje w serwisach radiowych. Naczelny wódz wysłał do Brygady oficera łącznikowego, ppłk. Alojzego Mazurkiewicza. Jednak fakt, że formacja była oddziałem NSZ, w dodatku z części niescalonej z AK, zaważył na jej dalszych losach. „Wtedy spadła na nich nowa plaga z innej strony – pisał o brygadowcach Melchior Wańkowicz. – Londyn miał z nimi porachunki jeszcze z czasów Armii Krajowej. Jego oficerowie-łącznicy wiele wysiłku włożyli w to, aby Amerykanom tłumaczyć, że ci chłopcy, którzy płakali, oddając z tak pomysłowym i krwawym wysiłkiem ciułaną broń – to nie żołnierze, tylko dicplaced persons, jakieś cywilne plewy zagnane przemocą, wichrem wojny do Niemiec. Trudno było wyjść cało z tych połączonych ataków Warszawy, Rosji i Londynu, Amerykanie jednak czuli, że te ataki popychają ich do czegoś nieuczciwego. Odebrali broń, odebrali statut żołnierski, ale Brygady nie wydali, jej żołnierzy nie rozproszyli po obozach cywilnych”. Na początku sierpnia 1945 r. Brygadę przeniesiono do Coburga, gdzie nastąpiło rozbrojenie oddziału. Dalsze losy Brygady Świętokrzyskiej, przekształconej w Kampanie Wartownicze, przedstawiono w „Dodatku IPN” – NGP 11/2007.

Pomimo sprzeciwu czynników czeskich, obawiających się represji niemieckich, 5 maja Brygada wyzwoliła obóz koncentracyjny w Holiszowie, uwalniając około tysiąca kobiet (w tym wiele Polek i Żydówek), oraz odcięła drogę odwrotu wojsk niemieckich na Pilzno. Następnego dnia oddziały Brygady nawiązały kontakt taktyczny z jednostkami 3. Armii Amerykańskiej gen.George’a Pattona. We wspólnych walkach Polacy i Amerykanie wzięli do niewoli sztab XIII Armii niemieckiej, w tym dwóch generałów.

Dodatek zredagował Wojciech Muszyński

 Na podstawie Biuletynu IPN z dnia 1 sierpnia 2008 roku opracował Aleksander Szumański

 

BANKIERZY I ZŁODZIEJE

$
0
0

PRAWDZIWE OBLICZE PRZEDSIĘBIORSTWA HOLOKAUST

ŻYDOWSCY BANKSTERZY – OSZUŚCI  I ZŁODZIEJE

Israel Shamir

„The Times of Israel”

Redaktor naczelny: David Horovitz (redaktor fundacji)

 

Israel Shamir, znany również pod imieniem Jöran Jermas i Adam Ermash, jest urodzonym w Rosji szwedzkim pisarzem i dziennikarzem. Jest komentatorem stosunków arabsko-izraelskich, kultury żydowskiej, historii Shoah i odszkodowań dla tych nielicznych, którzy Zagładę przeżyli. W swoich komentarzach redakcyjnych nie zawsze się zgadza z autorem „Przedsiębiorstwa Holokaust” Normanem Finkelstenem, ale w znaczeniu ogólnym zgadza się zasadzie wyłudzeń różnych osób powołanych niezgodnie z prawem decyzjami własnymi na zasadzie oszustw i szantażu.

Urodzony: 11 czerwca 1947 (wiek 70 lat), Nowosybirsk, Rosja

Edukacja: Hebrajski Uniwersytet w Jerozolimie, Wydział Historii.

Izrael Szamir (Israel Shamir) jest w polityce izraelskiej figurą znienawidzoną. Lecz powodem tego nie jest tylko sam radykalizm. Szamir jest pisarzem kultowym, jest wspaniałym łącznikiem między kulturą żydowską i rosyjską.

 

Szwajcarskie miliardy ofiar Holokaustu okazały się zupełnym mitem – jak pisze „TheTimes” w wydaniu sobotnim z 13 października 2001 roku, odsłaniając kulisy jednego z najbardziej rabunkowych  dramatów, jakim zawsze pozostaje kryminalny akt wyłudzenia i rabunek. A zaczęło się to wszystko w 1995 roku, kiedy to dwóch „ważnych” gentlemanów,  panów Edgara Bronfmana – przewodniczący Światowego Kongresu Żydów i pana Abrahama Burga, wschodzącą gwiazdę izraelskiej polityki, przekroczyło próg banków szwajcarskich z humanitarną misją. ” Macie miliardy dolarów zdeponowane na waszych kontach przez Żydów przed II Wojna Światową – powiedzieli. Żądamy natychmiastowego wypłacenia pieniędzy, dopóki ocaleni z Holokaustu jeszcze żyją. Niech ostatnie chwile ich życia przeżyją w miarę dostatnio”. Bronfman i Burg są na tyle znani i ważni, ze zarówno banki, jak i kompanie ubezpieczeniowe nie mogły ich zignorować, ale musiały posłuchać.

Edgar Bronfman odziedziczył swoje miliardy po ojcu Samie, szefie mafii żydowskiej. Sam (Shmuele) natomiast zbił swoją fortunę na dystrybucji i handlu wódką w USA , którą przemycał w czasie prohibicji z Kanady przez Wielkie Jeziora, przy pomocy rozbudowanej sieci gangsterskiej . Shmuel Bromfman zbił jeszcze większą fortunę, jako rekin pożyczkowy. Na krótko przed śmiercią zapytany przez dziennikarza, co jest największym wynalazkiem ludzkości?- Shmuel Bronfman odpowiedział- „tak naprawdę to jest jedno – odsetki od pożyczek”.

Kapitały zdobyte na zbrodni i wyciśnięte od dłużników pomogły w polityce. W żydowskiej polityce tym bardziej, bo tam nie musisz być nigdzie i przez nikogo wybranym, aby być ważną figurą. Zawsze przecież możesz wynająć dwa pokoje w biurowcu i napisać na drzwiach Żydowski Związek Światowy, albo Forum Ocalonych, albo Żydowska Organizacja Wyzwolenia i już jesteś w interesie. Nikt przecież nie zastrzegł sobie praw do takich i im podobnych nazw. Kongres Światowy Żydów był właśnie takim malutkim interesem z wielką nazwą. Przed Bronfmanem miał też inną żydowską patriarchalną figurę, jakim był Nahum Goldman, ale wtedy jeszcze nie ciągnięto tak nachalnie za sznurki i nie cięto lodu w upal. Dopiero poparte ogromnym kapitałem Bronfmana to „ciało przedstawicielskie” nabrało powagi i znaczenia.

Avram (Abraham) Burg, marszałek izraelskiego Knesetu i kandydat na przewodniczącego Partii Pracy jest synem innego wielkiego polityka Izraela, który służył we wszystkich jego rządach, jako minister przez 40 lat. Lidera Narodowej Partii Religijnej dr. Burga, tak- właśnie tego dr. Burga , który w programie telewizyjnym ABC Nightline 2 sierpnia 2001 określił Palestyńczyków jako  …”ludzi, których nie chciałbyś za mężów twoich córek”.

Avram potrzebuje sponsorów w zrobieniu politycznej kariery, a Bronfman odpowiedniego partnera w Izraelu dla swoich planów.

Żaden bank , żadna kompania ubezpieczeniowa nie odmówi zatem tak ważnym figurom. Po krótkim oporze, szwajcarski gigant poddał się i „tytularne głowy” światowego żydostwa odeszły z ogromnymi kuframi pełnymi pieniędzy.

” Ci Żydzi chcą obrabować nasze banki i kompanie ubezpieczeniowe w imię swojego Holokaustu” – powiadali Szwajcarzy. Ale jakże się straszliwie mylili.

Cala historia rozpoczyna się niczym powtórzone Protokoły Mędrców Syjonu z podbudową scenografii wziętej z „Żądła”. Sześć lat już mija, a prawie ani jeden dolar nie został wypuszczony z zaciśniętych , zachłannych pazurów międzynarodowej żydowskiej mafii – komisji stworzonej przez Bronfmana i Burga. Praktycznie nic nie dano żadnemu z ocalonych z żydowskiego Holokaustu. Te pieniądze zostały zdefraudowane dokładnie przez tych samych ludzi , którzy tak głośno domagali się sprawiedliwości i uczciwości dla ofiar Holokaustu.

Obecnie „Los Angeles Times” napisał: „Międzynarodowa komisja ustanowiona dla zaspokojenia roszczeń ubezpieczeniowych z okresu Holokaustu wydała do dnia dzisiejszego więcej niż 30 mln dolarów amerykańskich na pensje, hotele, reklamę, kiedy w tym samym czasie rozprowadzono na cele statutowe na kwoty mniejsze  niż 3 mln $”. Członkowie komisji zamienili się na wysokiej klasy klientów agentów podróży luksusowych kurortów i parków rozrywki. „Los AngelesTimes” pisze : -„dokumenty zaświadczają, że od 1998 roku komisja odbyła 18 wielkich zjazdów, każdy z ponad 100 uczestnikami w drogich hotelach Londynu, Jerozolimy, Rzymu, Waszyngtonu i Nowego Jorku”. Kiedy ofiary pracy przymusowej – jak podaje „The Independent”- otrzymają nie więcej niż od 2500 do 7500 $, prawnicy , którzy prowadzili negocjacje ze Szwajcarami dostali wynagrodzenia każdy po ponad 1 mln dolarów.

A oto właśnie przed paru dniami ” Los AngelesTimes „podaje, ze po dokładnym sprawdzeniu tzw „uśpionych” kont bankowych przez Szwajcarów, okazało się, ze owe pieniądze nie należą wcale do Żydów- ofiar Holokaustu. Należą one bowiem w zdecydowanej większości do bogatych nie- Żydów, czyli gojów, którzy po prostu o swych pieniądzach zapomnieli. Zatem okazuje się że Szwajcaria zapłaciła 1,5 miliarda dolarów amerykańskich Bronfmanowi i Burgowi nie dlatego, że ich żądania były słuszne. Zapłacili, ponieważ nie mieli wyjścia. Otóż okazało się, że Bronfman razem z resztą i z Markiem Rich, byli najważniejszymi sponsorami prezydenta Billa Clintona, a Clinton swoje „prośby” do Szwajcarii formowałby być może w postaci… kluczy bombowców.

Niektóre fakty zaczęły wychodzić na światło dzienne w książce prof. Normana Finkelsteina  „Przedsiębiorstwo Holocaust”. Finkelstein protestuje przeciwko bandyckim metodom żydowskich organizacji. Za to tylko okrzyknięto go antysemitą. Teraz po roku od chwili ukazania się książki ukazują się jeszcze bardziej nieprawdopodobne i smakowite detale. Jeżeli sprawdzane dokładnie informacje uzyskają potwierdzenie, będziemy mieli do czynienia z największym aktem złodziejstwa – jakiego dokonano w XX wieku.

Oczywiście prof. Norman Finkelstein pomylił się w paru sprawach: otóż, na złość tzw. żydofobom, ofiarami złodziejstwa  są nie tylko banki i ubezpieczenia, ale i prości Żydzi. Ku hańbie natomiast i wstydowi Żydów i żydofilów, złodziejami rabującymi są samozwańczy żydowscy przywódcy – lobby żydowskie oraz Izrael, którzy uzurpowali sobie prawo reprezentacji Żydów.

II

Człowiekiem, który kryje się za tym wszystkim jest człowiek- jakże odmienny od prof. Normana Finkelsteina z Nowego Yorku, Martin Stern, który jest bogatym brytyjskim businessmanem siedzącym po uszy w interesie nieruchomościowym oraz w działalności żydowskiej i syjonistycznej.

Pracuje w Londynie, ale weekendy spędza w wielkim apartamencie, jaki posiada w Jerozolimie w dzielnicy ortodoksyjnych Żydów. Nie opuszcza żadnej modlitwy w modlitewni, rozdaje jałmużnę i kocha Izrael.

Jego zwyczajne spotkania ze szwajcarskim bankierem w Villar, eleganckim kurorcie w Alpach szwajcarskich, zapoczątkowało całą machinę wokół odszkodowań za Holokaust. Otóż bankier powiedział małą ploteczkę Sternowi o tym – jak jego bank Union Swisse (USB) dokonując komputerowej inwentaryzacji odkrył, że wiele kont jest uśpionych od 1939 roku. Liczyli oni, że ok 45 mln funtów szterlingów, czyli ok 30 mln $ zdeponowanych w ich banku, musiało  należeć do Żydów, którzy zginęli w Holokauście, lub po wojnie.

Nie chcieliśmy trzymać niczyich pieniędzy” – powiedział uczciwy Szwajcar, zadzwoniliśmy do Światowego Kongresu Żydów i poprosiliśmy ich o pomoc w znalezieniu uprawnionych do spadków”. Kongres odpowiedział, że nie leży to w jego statutowych założeniach, zatem potraktowani chłodno. Szwajcarzy przekazali pieniądze na Czerwony Krzyż- cale 30 mln $.

Martin Stern był bardzo poruszony historią i opowiedział ją w izraelskim radiu. Dwa tygodnie po audycji radiowej panowie Bronfman i Burg dziwnym „zbiegiem okoliczności” pojawili sie w Szwajcarii pukając do drzwi szwajcarskich korporacji bankowych z żądaniem wypłaty gotówki.

Jak powiedzieliśmy wcześniej, pieniądze oczywiście dostali, ale zatrzymali je na swoje potrzeby. Martin poczuł się w jakiś sposób zaangażowany i zaczął śledzić, co się dzieje z pieniędzmi. Martwiły go coraz bardziej sposoby jak pieniądze te są rozdysponowywane. Oprócz swych ogromnych pensji, komisja odszkodowawcza wydala 43 mln $ na paczki żywnościowe dla Żydów rosyjskich, o czym nikogo nie poinformowali, dokładnie wtedy – kiedy ponaglali w tym samym czasie Szwajcarów, aby ci spieszyli się z wypłatami dla „ocalonych”. Czyżby ich żądania nagle uległy zmianie?

Pewne sprawy rodzinne zawiodły Sterna do Generali Assurance. Przed wojną Genarali Assurance było wielką kompania ubezpieczeniową włoską tzn. była ona własnością włoskich Żydów. Wiele kompani ubezpieczeniowych w owym czasie było w rękach żydowskich, które też pełniły role małych banków”- powiada Stern. Generali Assurance posiadało ogromne filie w Palestynie, jak i na Bałkanach oraz we Włoszech. Pomimo wojny, włoskiego faszyzmu i Holokaustu, Generali Assurance zachowała żydowskie koneksje i własność. Otóż nie chcąc iść w ślady Szwajcarów i Niemców odmówili oni respektowania wszelakich przedwojennych polis.

Stern na swoją rękę wynajął detektywów i przeprowadził dochodzenie odnajdując miejsce , gdzie zmagazynowane zostały archiwa ze wszystkimi przedwojennymi polisami. Okazało się, że Generali Assurance winna jest ogromne sumy uprawnionym. Odkrycie Sterna zmusiło szefów Generali Assurance do zgody na zapłacenie – ale tylko uprawnionym do ich rąk osobiście.

III

Teraz, jeżeli zmarły ubezpieczony nie był Żydem, jego zstępni dostaną równowartość polisy- na jaką był ubezpieczony, czy to w kompanii, czy w banku. Ale jak już wam wszystkim wiadomo, lub przynajmniej powinno być wiadomo – my Żydzi różnimy się od innych. Różnimy się tym, że zdaje się jesteśmy bardziej naiwni, ponieważ zgodziliśmy się na pośredników – żydowskich przywódców – do targów z gojami.

Począwszy od 1950 roku żydowscy przywódcy zarobili miliony, jako pośrednicy, gdyż żadne odszkodowania nigdy nie szły prosto do rak poszkodowanych, ale zawsze do lepkich łap przywódców. Żydzi z Izraela powinni otrzymać odszkodowania poprzez izraelskie kanały, kiedy Żydzi europejscy otrzymują od razu od gojów. Zadziwiająco zawsze ci Żydzi, którzy dostawali odszkodowania poprzez żydowskich pośredników, otrzymywali mniej, a czasami o wiele mniej. Żydowskie państwo, żydowskie organizacje, żydowskie komitety i żydowscy liderzy zawsze zarobili na transakcji, wykorzystując każdą sztuczkę, każdy pretekst. Kiedy inflacja w Izraelu jest z natury wysoka, poszkodowani zawsze są na minusie. Banki nigdy nie przekazują pieniędzy na czas.

Kiedy Żydzi rosyjscy zaczęli przyjeżdżać do Izraela, żydowscy przywódcy dogadali się z Niemcami – aby ci zadbali o potrzeby przesiedleńców.

Lwia część funduszy, jakie przelali Niemcy na ten cel do dziś znajduje się w rękach żydowskich organizacji, pośredników i innych.

Ktokolwiek z nas zaufał naszym żydowskim braciom został wystrychnięty na dudka, nic się nie zmieniło: tak, jak zasada – orżnąć Żyda – była w przeszłości cechą wszystkich żydowskich oszustów, liderów i bankierów – tak zostało do dzisiaj.

Cynik ująłby to tak: sama czysta idea żydostwa jest najlepszym wynalazkiem żydowskich oszustów. W czasach naszych dziadków nie pracowało to tak dobrze, bo ówcześni Żydzi doskonale wiedzieli, że żydowski oszust oszuka Żyda tak samo szybko – jak oszukiwał goja – a może nawet szybciej. Ale teraz większość z nas zapomniała o tym – tak ważnym fakcie.

IV

Kiedy juz Stern odkrył polisy i Generali Assurance zgodziło się płacić, to natychmiast izraelscy i żydowscy politycy postanowili , że nic bez nich. Otóż wynegocjowali oni w imieniu poszkodowanych stale porozumienie z Generali Assurance. Sam pomysł jest idiotyczny – bez względu na to, czy Żydzi są narodem, czy grupą etniczną, czy religijną, zawarli oni umowy ubezpieczeniowe – jako prywatne osoby. Ponadto w żadnej klauzuli nie upoważnili nikogo, a już najmniej izraelskich polityków do reprezentowania ich interesów. Ale ci politycy negocjują porozumienie, uzyskując za tę przysługę 100 mln $ (sto milionów dolarów amerykańskich), nazywając to Generalnym Funduszem i natychmiast używając go, jak swój własny. Zapomnieli całkowicie o prawach i interesie żydowskich właścicieli polis ubezpieczeniowych, lub prawdopodobnie nigdy nie brali ich pod uwagę,  może za wyjątkiem użycia ich jako semantycznego frazesu.

W czerwcu 2001 roku z 1250 polis jakie zgłosiły roszczenia, Generalny Fundusz (GF) załatwił jedynie 72. Właściciele polis są odsyłani w jedną i w drugą stronę, bardzo często spotyka ich kategoryczna odmowa bez podania jakiejkolwiek przyczyny, bądź nie otrzymują na swe podania jakiejkolwiek odpowiedzi. Zdesperowani ludzie zwracają się bezpośrednio do Włochów i dostają zapłatę. Już to samo dodatkowo udowadnia wszystkim  wokół, że Żydzi potrzebują żydowskich pośredników tak samo, jak rybie potrzebny jest kombinezon płetwonurka. W tym samym czasie Generalny Fundusz dokonuje 270  płatności na humanitarne akcje. Wysyłają paczki do Rosji do rosyjskich Żydów, kusząc nimi do emigracji do Izraela. Mam nadzieję, że Generalny Fundusz będzie niezmiernie szczęśliwy karmiąc rosyjskich Żydów i zaspokajając swe syjonistyczne marzenia, ale dlaczego ci izraelscy politycy nie mówili o tym wcześniej negocjując porozumienie?

Martin Stern odkrył, że zaufani GF zaczęli często latać do Włoch na koszt GF, a kiedy okazało się, że to w sumie małe pieniądze poprosili GF o specjalne fundusze i zapłatę za usługi. Na domiar złego wiadomość rozniosła się za ocean i żydowscy klienci w Ameryce dowiedzieli się, że ich sprawy zostały „załatwione” przez ich polityków i że żydowskie organizacje amerykańskie wspomagały swoich kolesi z Izraela. Ważne role w owym szwindlu odegrał nie byle kto, tylko sam Lawrence Gagleburger, były sekretarz Stanu USA w rządzie Clintona. Ten „wielki” człowiek siedzi na stanowisku przewodniczącego komisji żydowskich przywódców d/s odszkodowań za holokaustowe odszkodowania od firm ubezpieczeniowych i pobiera „tylko” 350 tys $ rocznie.

W opinii Sterna pieniądze, jakie uzyskano w porozumieniu zaledwie wystarczą na pokrycie roszczeń poszkodowanych i dlatego przeraża go beztroska – z jaką Bronfrman i Burg dysponują funduszami.

 

V

W czasie gdy organizacje żydowskie naciskały nachalnie na banki Szwajcarów i Niemców w stosunku do banków żydowskich, były one o wiele bardziej ulegle.

Bank Leumi Israel posiada więcej funduszy należących do ludzi , którzy zginęli podczas wojny niż Szwajcarzy i Niemcy oraz inni razem wzięci. Być może ogarnie was pusty śmiech , ale to właśnie żydowskie banki należą do tych , którym w ogóle się nie spieszy z wypłatami. Naprawdę, to trzymają się te pieniądze ich łap, jak przyklejone. Przed II Wojną Światową wielu europejskich Żydów zdeponowało swoje oszczędności w anglo – palestyńskim banku, głównym żydowskim banku Palestyny, bo tak nazywał się Bank Leumi przed 1948 rokiem. Wielu z nich złożyło depozyty, wielu wynajęło sejfy. Nie tylko Żydzi używali tego banku – jego sejfy kryły skarby zarówno Żydów, jak i palestyńskich  chrześcijan i muzułmanów.

Wielu Palestyńczyków straciło swoje depozyty w wielkim powstaniu 1948 roku. Bank Izraela użył wszelkich dostępnych sposobów , aby zablokować ich pieniądze i pozwolił, aby zamieniły się one w nicość dzięki szalejącej inflacji. Ale Żydzi nie byli potraktowani lepiej. Jak się okazało najgorszym miejscem , gdzie można było trzymać pieniądze był Bank Leumi i Narodowy Bank Izraela. Ocaleni z Holokaustu i ich zstępni spotkali się z gwałtowną odmową, kiedy domagali się niezależnej inspekcji.

W procesie prywatyzacji Bank Leumi stał się częścią własności Generali Assurance. Migdal Insurance i Bank Leumi – stanowią konglomerat różnych związanych ze sobą grup biznesmenów, busineswomen z bardzo podejrzanymi życiorysami. Niektórzy z nich siedzą na czele różnych kompanii, dzieląc między siebie zyski i fundusze.

Martin Stern odkrył, że w 1959 roku urzędnicy Banku Leumi otwarli bez żadnej komisji z zewnątrz, bez żadnej kontroli i bez wymaganego na te okoliczności spisanego protokołu – „uśpione sejfy”. Ich zawartość wkładali do brązowych kopert i zmagazynowali – jak najdalej od ludzkich oczu. Martin Stern nie mógł uwierzyć, że tak łatwo łamano prawo i przepisy bankowe. W imieniu poszkodowanych wystąpił on do Banku Leumi oficjalnie, o ogłoszenie publicznie list nazwisk, właścicieli sejfów, których sejfy zostały opróżnione. Na początek dyrektor banku Galia Maor zaprzeczyła, że bank otworzył sejfy. Kiedy pokazano jej dowody odpowiedziała, iż „znaleźliśmy tylko listy miłosne”. Zastanawiam się, czy taka odpowiedź Szwajcarów czy kogokolwiek innego, byłaby wystarczająca dla żydowskich organizacji.

Los pieniężnych depozytów nie był lepszy od zawartości sejfów, jako, że Bank Leumi ma swoje sposoby. Np. pani Klausner zdeponowała przed wojną w Banku Leumi 170 funtów sterlingów, w przeliczeniu na dzisiejszy kurs – 25 000 dolarów amerykańskich. Kiedy poprosiła o wypłacenie depozytu Bank Leumi zaproponował jej 13 nowych izraelskich szekli czyli 4 dolary. W celu zaoszczędzenia sobie wstydu Bank Leumi zniszczył stare dokumenty.

Sztuczki Banku Leumi zwróciły uwagę prasy żydowskiej i niektórych członków Knesetu. Powołano nawet specjalną komisję parlamentarną. Zajęło to sześć miesięcy, aby tę komisję powołać, ale jej poczynania okazały się totalną klapą.

Poszkodowani domagali się znalezienia winnych zatajenia funduszy, komisja w ogóle się tym nie zajęła, mało tego, do komisji weszli ludzie odpowiedzialni za dzisiejsze oszustwa. Zvi Barak był członkiem dyrekcji banku Leumi, był członkiem dyrekcji Generali Assurance, był śledczym wysłanym do szukania kont w bankach szwajcarskich, dzisiaj został powołany na członka komisji szukającej oszustw dokonywanych we własnym banku.

Michael Kleiner należy do prawego skrzydła MP partii Herut. Napisał do Komisji – „Bank zniszczył dokumenty dwóch osobnych sekcji i teraz zachodzi podejrzenie, że zniszczono dokumentacje dot. sejfów i zawartości brązowych kopert.”

Warto zaznaczyć, że Bank Leumi jest znany z prania brudnych pieniędzy na wielką skalę, między innymi ślady krycia wielkich fortun ukradzionych przez Vladymira Montesinos i jego bossa Alberto Fujimori byłego prezydenta Peru, zostały wykryte w biurach szwajcarskich Banku Leumi.

VI

Jednakże największym osiągnięciem żydowskich liderów było dokonane w 1991 roku przejęcie majątków w NRD, kiedy przyłączyły się do Republiki Federalnej Niemiec. Po 1945 roku NRD nie zwróciła własności przedwojennym właścicielom, obojętnie, czy byli nimi Żydzi – czy Niemcy. Posługiwali się oni bowiem rozsądną logiką i nie przypisywali żadnego znaczenia pojęciu żydostwo, na równych prawach traktując wszystkich swoich obywateli, czy byli Niemcami, czy Żydami. Uważali oni, ze idea hitlerowskiego podziału społeczeństwa z odseparowaniem Żydów została zarzucona w 1945 roku. Jakże się mylili! Zachodnie Niemcy przyjęły koncept średniowieczny żydostwa w 1950 roku, kiedy zapłacili odszkodowania za żydowskie mienie nie oczywiście poszkodowanym, czy ich spadkobiercom – ale państwu Izrael i żydowskim liderom. Teraz ci zrobili to samo po raz drugi.

Na przykład dwóch Niemców – jeden Moses drugi Peter zginęli w czasie wojny i pozostawili jakąś własność w NRD. Własność Petera, jako własność Niemca nie pochodzenia żydowskiego, pozostaje własnością skarbu państwa do czasu zgłoszenia się prawowitych spadkobierców. Jeżeli spadkobiercy się nie zgłoszą, własność należy do skarbu państwa. Ale własność Moses’a, który był Żydem przechodzi w ręce panów Bronfmana i Burga, jako liderów i przedstawicieli, członków tzw. Konferencji d/s Odszkodowań. Niemcy przetransferowali bowiem całą własność Żydów w NRD w ręce Konferencji.

Sama Konferencja jest fikcyjnym ciałem, składająca sie z 44 członków, niektórzy z nich byli wysłani przez małe grupy o wielkich nazwach, jak np. angielsko –  żydowska Assocjacja – która ma zaledwie 50 członków, podczas gdy wielomilionową rzeszę Żydów w Izraelu reprezentują jedynie dwie osoby. Komisja ma znaleźć prawowitych spadkobierców Mosesa i innych niemieckich Żydów.

Ale żydowscy przywódcy mają lepszy pomysł. Wiedząc, że i tak i tak wielu właścicieli nieruchomości nie zgłosi się nigdy i te nieruchomości będą ich, było im za mało. Za mało tym zachłannym, chytrym osobnikom, zatem wymyślili sobie datę, po której jakiekolwiek roszczenia spadkobierców nie będą rozpatrywane w ogóle, bez względu na zasadność roszczenia. To było pociągnięcie godne żydowskiego geniusza, jakieś 30 miliardów dolarów wartości nieruchomości stało się ich prawną własnością. Od dzisiaj mogą sobie powoli załatwiać bez końca roszczenia prawowitych spadkobierców, a miliardy za czynsze z tych nieruchomości będą się odkładać na ich własnych kontach.

Amerykańskie organizacje ocalonych z Holokaustu rozpoczęły walkę z „własnymi” przywódcami. Domagają się oni od Konferencji ogłoszenia list publicznych zarówno nieruchomości, jak i uprawnionych do nich.

Zamierzają sądzić zarówno Niemcy, jak i Szwajcarię i Włochy, jak i inne kraje o to, że w jakiś tajemny sposób przyjęły ową średniowieczną ideę  żydowskiej własności. Mówią oni, że własność może być tylko przynależna indywidualnej osobie, a nie jakiejś „Własności Żydostwa”. Jak pokazałem wam tutaj, takie bowiem podejście jest oczywiście wygodne, ale tylko dla żydowskich liderów, gdyż pozwala im żyć w stylu do jakiego zdążyli przywyknąć, ale dla normalnych prostych ludzi żydowskiego pochodzenia przyszedł najwyższy czas, aby pozbyć się kosztownych iluzji o żydowskiej solidarności.

                                                  Autor Izrael Szamir

Dokumenty, źródła, cytaty:

http://www.israelshamir.net/Polish/Polish1.htm

„Głos Polski” Toronto nr 34 18 – 24 sierpień 2010 r. tłum: RomanKafel

 

TAJEMNICE SZWAJCARSKICH KONT

 

Don’t even try to out-Jew me, Ed! – krzyknęła podczas przedwyborczej debaty kongresmenka Bella Abzug z Nowego Jorku i jej powiedzenie, które można przetłumaczyć „Edek, nawet nie próbuj być Żydem bardziej niż ja”, weszło na stałe do nowojorskiego słownika politycznego.

W ćwierć wieku później multimiliarder Edgar Bronfman podjął próbę bycia Żydem bardziej niż ktokolwiek inny. W zasadzie mu się to udało. „Bronfman jest najpotężniejszym Żydem na świecie – mówi Abraham Foxman, prezes walczącej ze zniesławianiem Żydów  żydowskiej  loży masońskiej  B’nai B’rith.  Bronfman jest spełnieniem snów każdego Żyda … i snów każdego antysemity.

Rezultatem jest polityczna awantura spinająca dwa kontynenty i budząca wśród wiekowych ofiar Holokaustu nadmierne nadzieje na odszkodowania i odzyskanie nieraz mitycznych pieniędzy zdeponowanych w bankach szwajcarskich.

Edgar Bronfman jest prezesem Światowego Kongresu Żydów, organizacji mającej siedzibę na nowojorskiej Park Avenue w budynku koncernu Seagrams, która jest własnością rodziny Bronfmanów. Nie jest możliwe dokładne ustalenie jak liczną organizacją jest Światowy Kongres Żydów, który podaje posiadanie oddziałów i przedstawicielstw w 68 krajach i zrzeszających trzy miliony osób. Ponawiane telefonem i faxem zapytania o ilość rzeczywistych członków w USA i innych krajach Światowy Kongres Żydów pozostawia bez odpowiedzi..

Pewne jest natomiast, że jest organizacją bogatą, prężną i umiejącą docierać do środków przekazu. Wszczęta przed dwoma laty kampania przeciwko bankom szwajcarskim oskarżanym przez Kongres o zawłaszczenie 7 miliardów dolarów zdeponowanych przez europejskich Żydów, którzy następnie zginęli w hitlerowskich obozach śmierci, co kilka tygodni wybucha nowymi informacjami na łamach prasy amerykańskiej i europejskiej.

Banki szwajcarskie zostały przez kampanię Kongresu zmuszone do opublikowania list wszystkich możliwych do odnalezienia w archiwach nazwisk posiadaczy kont, które pozostają martwe od zakończenia II Wojny Światowej. Złożyły obietnicę, że wszyscy żyjący właściciele i spadkobiercy nieżyjących odzyskają swoje pieniądze z naliczonym za ostatnie kilkadziesiąt lat oprocentowaniem. Rząd Szwajcarii obiecał utworzenie wielomilionowego funduszu charytatywnego dla ofiar Holokaustu, dożywających swoich dni nieraz w warunkach bliskich nędzy. Międzynarodowa konferencja w grudniu ma podjąć decyzję, że ostatnie sześć ton złota hitlerowskiej III Rzeszy nie zostanie rozdzielone między rządy państw obrabowanych podczas wojny, ale przeznaczone na renty dla ofiar Holokaustu.

Wszystko to stało się możliwe z inicjatywy Edgara Bronfmana, urodzonego w Kanadzie syna ubogiego imigranta z Ukrainy, który jest prezesem największej na świecie firmy spirytualiów Seagrams. Aktywa jej są oceniane na 22 miliardy dolarów. Osobisty majątek Edgara Bronfmana szacuje się na 3 miliardy dolarów. Kiedy sączy się szklaneczkę szkockiej whisky Chivas Regal, smakuje koniak Martell, popija rum Captain Morgan czy kanadyjską żytniówkę Crown Royal lub wypija szklankę soku pomarańczowego Tropicana, wkłada się pieniądze do kieszeni Bronfmana, ponieważ Seagrams jest producentem wszystkich tych napojów.

Ojciec obecnego króla spirytualiów Samuel Bronfman zrobił gigantyczne pieniądze na prohibicji w USA. Był nazywany „piratem żydowskiego morza”, ponieważ załogi jego stateczków szmuglujących alkohol z Kanady do USA przez jezioro Erie dokonywały abordaży łodzi należących do konkurencynego gorzelnika i przemytnika Lewisa Rosenstiela. Sam Bronfman za wszelką cenę chciał wejść do kanadyjskiego establishmentu. Synowie nie otrzymali religijnego żydowskiego wychowania, Edgar skończył najbardziej ekskluzywną szkołę prezbiteriańską w Toronto.

Po przeniesieniu głównej siedziby koncernu do Nowego Jorku, frustracja towarzyska Bronfmanów jeszcze się pogłębiła.

W żydowskiej elicie amerykańskiej byli uważani za parweniuszy, zaś Edgar marzył o zyskaniu statusu równego rodzinom mającym „stare pieniądze”, Warburgom, Ochsom i Sultzbergerom. W roku 1981 nadarzyła się okazja.

Przewodniczącym założonego w roku 1936 Światowego Kongresu Żydowskiego był wielce zasłużony, ale nieco już zniedołężniały patriarcha Nahum Goldman. Otrzymawszy solenną obietnicę Bronfmana, że przy pomocy pieniędzy i wpływów zgalwanizuje Kongres, sędziwy działacz wyznaczył niespecjalnie dotąd znanego z działalności w organizacjach żydowskich multimilionera swoim następcą. Bronfman przyrzeczeń dotrzymał, w pewnej chwili ogłaszając że z własnych pieniędzy dołoży drugie tyle do każdego datku na Kongres nie przekraczającego 25 tysięcy dolarów.

W nowym wcieleniu Edgar Bronfman poczuł się znacznie pewniej. W wydanych przed rokiem swoich pamiętnikach opisuje jak z grupą żydowskich biznesmenów z USA podróżował po Bliskim Wschodzie i gdy autobus przejeżdżał po moście Allenby granicę Izraela na rzece Jordan, wydarł kierowcy mikrofon i obwieścił tryumfalnie „A teraz: goje na tył autobusu!”. Dla każdego Amerykanina, nauczonego już w szkole podstawowej jak za czasów segregacji rasowej Murzyni musieli jeździć z tyłu autobusu, obelga musi być oczywista.

W wywiadach prasowych Bronfman przyznaje, że bezpośredni impuls do walki z bankami szwajcarskimi dało mu przeczytanie w roku 1994 sensacyjnej powieści Paula Erdmana „Szwajcarskie konto” o zablokowaniu przez helwetyckich bankierów dostępu do przedwojennych kont prawowitym ich właścicielom. W niespełna rok później pojechał do Szwajcarii z zadaniem aby banki oddały Żydom ich wkłady, które Kongres Żydowski szacował na 7 miliardów dolarów. Do dzisiaj nie wiadomo skąd wzięła się ta liczba, ponieważ suma wszystkich wkładów, we wszystkich bankach Szwajcarii podczas wojny nie przekraczała 5 miliardów dolarów. Bronfman ocenia obecnie roszczenia żydowskie na 9,6 miliarda dolarów, gdyż dolicza należne oprocentowanie.

Szwajcarzy odpowiedzieli zimno, że po ofiarach Holokaustu i wszystkich innych osobach zaginionych podczas II Wojny Światowej pozostały zaledwie 43 miliony franków szwajcarskich, nieco ponad 31 milionów dolarów. Bronfman twierdzi w swoich pamiętnikach, że bankierzy przyjęli go na stojąco, w pokoju pozbawionym umeblowania, co odczuł jako zamierzone upokorzenie i bodziec do bardziej agresywnych działań. Szwajcarzy przeczą, twierdząc że spotkanie odbyło się w zwykłej salce konferencyjnej jednego z banków.

W Nowym Jorku zwerbował Bronfman potrzebnego sojusznika, republikańskiego senatora Alfonse D’Amato, przewodniczącego senackiej komisji bankowości, który jest bardzo silny w Waszyngtonie, ale był poważnie osłabiony we własnym stanie, w którym ubiegać się musi o ponowny wybór do Senatu już w przyszłym roku. Gdy Bronfman zaproponował współpracę, notowania popularności D’Amato były rozpaczliwie niskie. Wyniki jednej z ankiet wykazywały, że zamierza oddać na niego głosy zaledwie 21 procent wyborców. Ujrzawszy szansę na pozyskanie żydowskich wyborców w największym na świecie skupisku Żydów, senator włączył się do działań.

Aż trzykrotnie komisja senacka D’Amato przesłuchiwała jako świadków żydowskich imigrantów z Europy, święcie przekonanych, że ich rodzinne oszczędności zniknęły w skarbcach szwajcarskich banków.

Opowiadano jak szwajcarskie banki badały świadectwo zgonu właścicieli kont, którzy zostali wymordowani w gettach i w niemieckich obozach zagłady. Relacjonowano przypadki kiedy bankierzy w ogóle odmawiali rozmów bez przedstawienia książeczek bankowych lub innych dowodów na piśmie o posiadaniu konta.

Przesłuchaniom towarzyszyła atmosfera sensacji, która pogłębiła się jeszcze kiedy z niewykrytego do dziś źródła, do prasy przeciekł poufny raport ambasadora Szwajcarii w Waszyngtonie, informującego swój rząd, że Szwajcaria jest obiektem ataków porównywalnych do wypowiedzenia wojny. Prasa napisała, że ambasador nakłaniał swój rząd do wydania wojny żydowskim krytykom. Ambasador musiał podać się do dymisji. Powołano trzy międzynarodowe komisje dla zbadania sprawy kont, szwajcarskich transakcji złotem z III Rzeszą i historycznego przeanalizowania jak naprawdę było ze szwajcarską neutralnością podczas II Wojny Światowej. Banki szwajcarskie zaczęły naprawdę serio grzebać w swoich archiwach.

Tymczasem w Ameryce trwały poszukiwania spadkobierców ofiar Holokaustu. Na specjalnej stronie internetowej pojawiały się dziesiątki listów stwierdzających, że banki szwajcarskie muszą oddać wszystkie pieniądze do ostatniego centyma. Zgłoszeń z konkretnymi nazwiskami i danymi było jednak bardzo niewiele, na przykład tylko dwa od osób pochodzących z Polski. Jedno dotyczyło rodziny która z Wiednia przeniosła się do Lwowa, drugie od człowieka stwierdzającego, że jego stryj, sadownik spod Zakroczymia „mówił, że ma konto w Szwajcarii”.

Dwaj przedsiębiorczy adwokaci, Edward Fagan z Nowego Jorku i Michael Hausfeld z Waszyngtonu złożyli w nowojorskim sądzie pozew cywilny przeciwko bankom szwajcarskim, występując jako pełnomocnicy 18 tysięcy osób, które zginęły lub zaginęły podczas II Wojny Światowej. Prawnicy wystąpili z tzw. „class action” domagając się wypłacenia niesprecyzowanej na razie, ale bez wątpienia bardzo wielkiej sumy, która następnie miałaby zostać rozdzielona między poszkodowanych. Rozdzielona oczywiście po odciągnięciu udziału adwokatów, który zwyczajowo wynosi w USA od 15 do 40 procent sumy odszkodowań. Kiedy w końcu lipca sąd przystąpił do rozpatrywania sprawy, okazało się, że konkretnie na liście klientów Fagana i Hausfelda jest… sześć osób.

D’Amato i Bronfman wysunęli też oskarżenia, że kupowane przez Szwajcarię od hitlerowskich Niemiec sztaby złota zawierały kosztowności zabrane Żydom podczas selekcji w niemieckich obozach śmierci, a nawet złote plomby i koronki wyłuskane ze szczęk pomordowanych ofiar. Raport pełnomocnika rządu USA Stuarta Eisenstata stwierdza jednak po przebadaniu 15 milionów stron tajnych do tej pory dokumentów, że nawet jeśli Reichsbank dawał takie złoto do przetopienia na sztaby, szwajcarscy bankierzy nie mogli mieć świadomości, że kupują złoto zrabowane ofiarom III Rzeszy.

W lipcu banki szwajcarskie ogłosiły pierwszą listę prawie 1800 nazwisk posiadaczy „martwych kont”, którzy od 9 maja 1945 nie dali znaku życia. Nie mając możliwości ustalenia które konta należą do ofiar ludobójstwa, a które do innych osób Szwajcarzy włączyli na tę listę nawet sześciu hitlerowskich zbrodniarzy wojennych, w tym szefa RSHA – głównego urzędu bezpieczeństwa Rzeszy – Ernsta Kaltenbrunnera. Zbadanie listy przez ekspertów przyniosło dość zaskakujący wynik. Okazało się, że prawie połowa kont nie należy do Żydów, ale do obywateli francuskich spanikowanych w latach 1930-tych pogłoskami, że ówczesny rząd Frontu Ludowego znacjonalizuje banki. Wśród tuzina osób, które zakładając przed laty konta podały Polskę jako kraj zamieszkania, tylko połowa była Żydami. W budapeszteńskim oddziale firmy Ernst&Young, prowadzącej sprawy o odzyskanie kont, powiedziano mi przed tygodniem, że z Polski wpłynęły zaledwie 22 wnioski o zwrot pieniędzy z banków szwajcarskich.

Pod koniec października ogłoszono nową listę 3.687 nazwisk cudzoziemców, którzy mieli przed 1945 rokiem konta w Szwajcarii i nie zgłosili się po odbiór pieniędzy. Przeciętny stan tych kont wynosi nieco poniżej 1700 franków szwajcarskich. Trzecia wreszcie lista to nazwiska 74 tysięcy Szwajcarów, którzy od końca wojny nie zgłosili się po swoje pieniądze. Opublikowana została, ponieważ Światowy Kongres Żydów twierdzi, że większość europejskich, a szczególnie niemieckich Żydów zakładała w Szwajcarii konta na nazwiska zaufanych obywateli szwajcarskich.

Nieco zaskakujące wydać się może, iż liczne w USA tygodniki żydowskie piszą o sprawie szwajcarskich kont znacznie mniej niż amerykańska prasa „głównego nurtu”. Także wielkie organizacje żydowskie jak Amerykański Kongres Żydów, czy Amerykański Komitet Żydów w ogóle nie ustosunkowują się oficjalnie do kampanii Edgara Bronfmana. Działacze Amerykańskiego Komitetu Żydów mówią oficjalnie, że pierwszoplanową powinna być nie sprawa kont tylko pomocy dla starych Żydów w Europie Wschodniej, którzy są podwójnymi ofiarami, najpierw hitlerowskiego ludobójstwa, potem odmowy zachodnich rządów wypłacenia rent osobom mieszkającym pod rządami komunistycznymi. Ludzie ci są najczęściej już po 80-tce, praktycznie wymierają i mogą nie doczekać się ani szeląga potrzebnej im pomocy.

Rabin Marvin Hier z Centrum im. Wiesenthala w Los Angeles twierdzi, że akcja Bronfmana jest obosieczną, ponieważ ożywić może stary stereotyp, że Żydom chodzi wyłącznie o pieniądze. Hier mówi, że jego centrum „nie szuka pieniędzy, tylko zbrodniarzy” i zwraca uwagę na możliwość odrodzenia się antysemityzmu nie tylko wśród Szwajcarów, z których wielu uważa swój kraj za niezasłużoną ofiarę propagandowej kampanii, ale nawet w Ameryce praktycznie nie znającej antysemityzmu od dziesięcioleci.

W połowie listopada zaczęto na Łotwie wypłacać pozostałym przy życiu sędziwym ofiarom Holokaustu pierwsze odszkodowania. Dostają tylko po czterysta dolarów, ponieważ tzw. Organizacja Restytucji będąca finansowym ramieniem Światowego Kongresu Żydów uznała, że na Żydów w Europie Wschodniej da się tylko 11 z 200 milionów dolarów funduszu humanitarnego utworzonego przez banki szwajcarskie. Na co ma pójść reszta – nie jest w tej chwili jasne. Ilość żyjących ofiar Holokaustu w Europie Wschodniej jest szacowana na 50 tysięcy.

Autor Jacek Kalabiński tłumaczenie Roman Kafel

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

http://www.nacjonalista.pl/2011/01/12/jacek-kalabinski-tajemnice-szwajcarskich-kont/

 

ŻYDOWSCY MORDERCY POLAKÓW

$
0
0

Z kolaboracji z Gestapo przeszli do współpracy z bezpieką, po ucieczce Niemców z Polski. Byli więc agentami Gestapo, NKWD i SB.

 

W Komunistycznej Partii Polski „aktyw” w większości składał się z osób pochodzenia żydowskiego, które na przykład w tzw. technice – łączność kurierska, drukarnie itp. stanowiły ok. 75 procent członków – Żydów. Wyraźna nadaktywność osób pochodzenia żydowskiego w ruchu komunistycznym, często wyolbrzymiana i wkomponowana w rozmaite przesądy, legła u podstaw dość powszechnego mitu żydokomuny, jako jednego z najważniejszych zagrożeń dla Polski. Stereotypy uległy dość znacznemu wzmocnieniu w czasie okupacji sowieckiej w latach 1939 – 1941. Wśród Żydów Polacy widzieli tych, którzy poparli Sowietów i skorzystali na sowieckich porządkach, agitatorów i milicjantów, zdrajców i kolaborantów. Kiedy w 1944 r. komuniści przystąpili do budowy nowego systemu, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) musiało się znaleźć pod pełną kontrolą zaufanych komunistów. Zdecydowana większość pochodziła z KPP, toteż w kierownictwie bezpieki znalazło się wielu Żydów. Tę większość historycy określili jako nadreprezentację Żydów w bezpiece PRL. Byli oni izolowani od reszty społeczeństwa, znienawidzeni, do tego obcy etnicznie, skazani zawodowo i życiowo na aparat w którym pracowali.

Wielu z nich urosło do symboli stalinowskiego systemu represji i zbrodni. Należeli do nich Mieczysław Mietkowski ( Mojżesz Bobrowicki)  wiceminister MBP, Salomon Morel funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa w PRL, oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, Roman Romkowski (Natan Grynszpan – Kikiel) oprawca rotmistrza Witolda Pileckiego, Józef Różański (Golderg) , także Jacek Różański, pierwotnie Józef Goldberg (ur. 13 lipca 1907 w Warszawie, zm. 21 sierpnia 1981 tamże) – polski prawnik, oficer NKWD i MBP, poseł na Sejm Ustawodawczy, zbrodniarz stalinowski, Julia Brystygier („Krwawa Luna”), zbrodniarka, pułkownik NKWD. Jej specjalnością było przesłuchiwanie młodych mężczyzn, wsadzanie im genitaliów do szuflady i gwałtowne jej zatrzaskiwanie. Jednym z najbrutalniejszych morderców, którzy w latach 50. pacyfikowali białostockich chłopów był pułkownik Józef Czaplicki właściwie Izydor Kurc (ur. 31 sierpnia 1911 w Łodzi, zm. 26 czerwca 1985 w Warszawie) – funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa Polski Ludowej, oficer (pułkownik) Ludowego Wojska Polskiego, członek Państwowej Komisji Bezpieczeństwa. Ze względu na prześladowanie żołnierzy AK otrzymał pseudonim „Akower”. Ruchem komunistycznym zajmował się Departament X MBP, kierowany prze Anatola Fejgina. Jego zastępcą był słynny uciekinier na Zachód, płk Józef Światło (przed wojną szewc i działacz komunistyczny Izaak Fleischfarb). W Komitecie Centralnym  PPR/PZPR kluczową postacią odpowiedzialną za aparat przymusu był Jakub Berman. Po latach opowiadał Teresie Torańskiej – „zdawałem sobie sprawę z tego, że najwyższych stanowisk jako Żyd nie powinienem albo nie mógłbym (…). Faktycznie posiadanie władzy nie musi  wcale iść w parze z eksponowaniem własnej osoby. Zależało mi, aby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym skomplikowanym tworze władzy jaki się kształtował ale bez eksponowania siebie. Wymagało to oczywiście zręczności”.

Berman rzeczywiście odcisnął swoje piętno na nowym systemie. Osobiście reżyserował procesy w których dochodziło do mordów sądowych niewinnych ludzi. Żydzi pojawiali się też na wysokich stanowiskach państwowych, w aparacie gospodarczym, w wojsku. Paradoks polegał na tym, że miało to miejsce po wymordowaniu społeczności żydowskiej w Polsce. Dla przeciętnego obywatela Żydzi zniknęli z okolicy, za to masowo pojawili się w strukturach nowej władzy, zwłaszcza w bezpiece, co znów wzmacniało stereotyp żydokomuny, przybierający postać „żydobezpieki”. Żydzi stawali się wszechobecni i wszechpotężni, rządzili Polską. W latach 40. na warszawskiej ulicy, na pytanie: – jaka jest najważniejsza partia w Polsce? – Padała odpowiedź:” Bermanówna”. Raporty polskiego podziemia niepodległościowego i artykuły konspiracyjnej prasy były już mniej zabawne. Opisywały katastroficzny obraz Polski niszczonej przez komunizm i Sowietów. Jednym z najważniejszych narzędzi realizacji tej zbrodniczej polityki byli Żydzi rządzący Polską. W latach 40. i 50. sprawa obecności Żydów w aparacie bezpieki była publicznym tabu. Sytuacja zmieniła się po 1956 roku, kiedy sekretarzem partii został ponownie Władysław Gomułka. Po raz pierwszy rządził w latach 1944 – 1948 i był wówczas wyczulony na to, aby w strukturach  kierowniczych partii nie istniała przewaga Żydów. Nie czynił tego bynajmniej z powodów antysemickich, chciał aby PPR uzyskała jak największe poparcie społeczne.

W liście do Stalina pisał: „(…) mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że żydowscy towarzysze nie czują się zupełnie związani z narodem polskim, a więc i z polską klasą robotniczą żadnymi nićmi, zajmujący stanowisko, które można określić jako nihilizm narodowy(…)”.

Wraz z Gomułką do władzy powrócili Mieczysław Moczar – agent wywiadu GRU, czy Stefan Kilanowicz vel „Grzegorz” Korczyński, organizujący pogromy Żydów, egzekucje „zdrajców”, organizator masakry na Wybrzeżu w 1970 r.

Po powrocie Gomułki nienawiść do Żydów eksplodowała. Publicznie, rytualnie wymieniano nazwiska żydowskich komunistów, którzy w latach 1944 – 1954 pełnili wysokie funkcje publiczne i w organach bezpieczeństwa.

W czasie nagonki antyżydowskiej w 1968 roku mit „żydoubecji”  był już elementem składowym oficjalnej komunistycznej propagandy.

Pierwszym, bardzo rzeczowym głosem był referat prof. Andrzeja Paczkowskiego, który m.in. stwierdził, że w centrali bezpieki na 447 osób pełniących funkcje było 131 Żydów, czyli ok. 30 procent zatrudnionych. Najbardziej interesujące dane podał w biuletynie IPN  w 2005 r. prof. Krzysztof Szwagrzyk, który ustalił, że z 450 osób pełniących najwyższe funkcje w aparacie  bezpieczeństwa – od naczelnika wzwyż było 167 Żydów, czyli ok. 37 procent.

Negowanie znaczenia roli Żydów w służbie NKWD jest sprzeczne z podstawowymi faktami ustalonymi przez historyków. Prof. Andrzej Paczkowski sformułował tę tezę jako „nadreprezentację Żydów w UB”. Jednoznacznie pisze o „nadreprezentatywności Żydów w UB” inny czołowy historyk IPN-owski dr hab. Jan Żaryn w swym opracowaniu „Wokół pogromu kieleckiego” (Warszawa 2006, s. 86).

O bardzo niefortunnych dysproporcjach, wynikających z nadmiernej liczebności Żydów w UB, pisali również niejednokrotnie dużo rzetelniejsi od Grossa autorzy żydowscy, np. Michael Chęciński, były funkcjonariusz informacji wojskowej LWP, w wydanej w 1982 r. w Nowym Jorku książce „Poland. Communism, Nationalism, Anti-semitism” (s. 63-64).

Żydowski autor wydanej w Paryżu w 1984 r. książki „Les Juifs en Pologne et Solidarność” („Żydzi w Polsce i Solidarność”) Michel Wiewiórka pisał na s. 122: „Ministerstwo spraw wewnętrznych, zwłaszcza za wyjątkiem samego ministra, było kierowane w różnych departamentach przez Żydów, podczas gdy doradcy sowieccy zapewniali kontrolę jego działalności”.

Na szeregu stronach „Strachu” Gross stara się całkowicie zanegować wobec amerykańskich czytelników jakiekolwiek znaczenie roli Żydów w UB. Równocześnie jednak ten sam Gross całkowicie przemilcza istotne wpływy, wręcz dominację żydowskich komunistów w innych sferach władzy, takich jak sądownictwo, propaganda czygospodarka. W ponad 50-stronicowej części książki poświęconej „żydokomunie” nawet jednym zdaniem nie wspomina o tym amerykańskim czytelnikom, cynicznie utrzymując ich w totalnej nieświadomości na ten temat.

Rola Żydów w bezpiece, jej wyjątkowość polegała nie tylko na nadmiernej liczebności, lecz także na splamieniu się przez bardzo wielu żydowskich funkcjonariuszy UB przykładami ogromnego okrucieństwa, brakiem jakichkolwiek skrupułów i brutalnym łamaniem prawa wobec polskich więźniów politycznych. Rzecz znamienna – złowieszcza rola żydowskich funkcjonariuszy jest widoczna w każdej bardziej znaczącej zbrodni UB, od ludobójczych mordów w obozie w Świętochłowicach począwszy, poprzez sądowe mordy na generale Fieldorfie „Nilu” i rotmistrzu Pileckim, po proces gen. Tatara i współoskarżonych wyższych wojskowych.

Główni winowajcy zabójstwa tego polskiego bohatera to w przeważającej części żydowscy komuniści. Była wśród nich czerwona prokurator Helena Wolińska (Fajga Mindla-Danielak), która zadecydowała o bezprawnym aresztowaniu gen. Fieldorfa, a później równie bezprawnie przedłużała czas jego aresztowania. Wyrok śmierci na generała w sfabrykowanym procesie wydała sędzia komunistka żydowskiego pochodzenia Maria Gurowska z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einseman.

Dodajmy do tego żydowskie pochodzenie trzech z czterech osób wchodzących w skład kolegium Sądu Najwyższego, które zatwierdziły wyrok śmierci na polskiego bohatera (sędziego dr. Emila Merza, sędziego Gustawa Auscalera i prokurator Pauliny Kern). Cała trójka później dożywała ostatnich lat swego życia w Izraelu. Przypomnijmy również, że wcześniej w rozprawie pierwszej instancji oskarżał gen. „Nila” jeden z najbezwzględniejszych prokuratorów żydowskiego pochodzenia, Benjamin Wajsblech. Dodajmy, że prawdopodobnie sam Józef Różański (Goldberg) wręczał przesłuchującemu gen. Fieldorfa porucznikowi Kazimierzowi Górskiemu tzw. pytajniki, tj. odpowiednio spisane zestawy pytań, które miał zadawać więźniowi (wg P. Lipiński, Temat życia: wina, Magazyn „Gazety Wyborczej”, 18 listopada 1994 r.).

Warto przypomnieć w tym kontekście fragment rozmowy Sławomira Bilaka z Marią Fieldorf-Czarską, córką zamordowanego generała.

Powiedziała ona m.in.: „Pytam się dlaczego nikt nie mówi, że w sprawie mojego ojca występowali wyłącznie sami Żydzi? Nie wiem, dlaczego w Polsce wobec obywatela polskiego oskarżali i sądzili Żydzi” (cyt. za: Temida oczy ma zamknięte. Nikt nie odpowie za śmierć mojego ojca, „Nasza Polska”, 24 lutego 1999 r.).

 

 

 

Przypomnijmy teraz jakże haniebną sprawę wydania wyroku śmierci na jednego z największych polskich bohaterów, rotmistrza Witolda Pileckiego, i stracenia go w 1948 roku. Człowieka, który dobrowolnie dał się aresztować, aby trafić do Oświęcimia i zbadać prawdę o sytuacji w obozie, a później stał się tam twórcą pierwszej obozowej konspiracji. Oficera, którego wybitny angielski historyk Michael Foot nazwał „sumieniem walczącej przeciw hitlerowcom Europy” i jedną z kilku najwybitniejszych i najodważniejszych postaci europejskiego Ruchu Oporu. Otóż – jak pisał na temat sprawy rotmistrza Pileckiego i współoskarżonych z nim w procesie Tadeusz M. Płużański:

„Wyroki zapadły już wcześniej – wydał je dyrektor departamentu śledczego MBP Józef Goldberg Różański. Podczas jednego z przesłuchań powiedział Płużańskiemu: „Ciebie nic nie uratuje. Masz u mnie dwa wyroki śmierci. Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb, i to będzie taka zwykła ludzka śmierć” (por. T.M. Płużański, Prokurator zadań specjalnych, „Najwyższy Czas”, 5 października 2002 r.).

Warto przy okazji stwierdzić, że jednym z członków kolegium Najwyższego Sądu Wojskowego, który 3 maja 1948 r. zatwierdził wyrok śmierci na Pileckim, wykonany 25 maja 1948 r., był sędzia Leo Hochberg, syn Saula Szoela (wg T.M. Płużański, Prawnicy II RP, komunistyczni zbrodniarze, „Najwyższy Czas”, 27 października 2001 r.).

Pominę tu szersze relacjonowanie jednej z najczęściej przypominanych zbrodni – ludobójczego wymordowania około 1650 niewinnych więźniów w ciągu niecałego roku przez Salomona Morela i podległych mu żydowskich oprawców z UB (zob. na ten temat szerzej książkę autora jakże rzetelnego żydowskiego samo-rozrachunku Johna Sacka „Oko za oko”, Gliwice 1995).

Przypomnę tu tylko jedną z ulubionych „zabaw” ludobójczego „kata ze Świętochłowic” S. Morela, polegającą na ustawianiu piramid z ludzi, którym kazał się kłaść czwórkami jedni na drugich. Gdy stos ciał był już dostatecznie duży, wskakiwał na nich, by jeszcze zwiększyć ciężar. Po takich „zabawach” ludzie z górnych części stosu wychodzili wnajlepszym wypadku z połamanymi żebrami, natomiast dolna czwórka lądowała w kostnicy.

Dużo mniej znane są późniejsze zbrodnie popełnione przez Morela na młodocianych polskich więźniach politycznych „reedukowanych” w obozie w Jaworznie. Morel zastąpił tam na stanowisku komendanta kapitana NKWD Iwana Mordasowa. W książce Marka J. Chodakiewicza, „Żydzi i Polacy 1918-1945” (Warszawa 2000, s. 410), czytamy:

„Między 1945 a 1949 rokiem w obozie w Jaworznie zmarło około 10 tysięcy więźniów”. Te aż tak przerażające dane liczbowe brzmią wprost niewiarygodnie i wymagają gruntownego sprawdzenia, choć Chodakiewicz przytacza je za źródłową pracą M. Wyrwicha, („Łagier Jaworzno”, Warszawa 1995).

Różne relacje potwierdzają w każdym razie wyjątkowe okrucieństwo okazywane wobec młodocianych polskich więźniów przez komendanta Morela. Począwszy od witania przez niego kolejnych transportów młodocianych więźniów typowym dlań powitaniem:

„Popatrzcie na słońce, bo niektórzy widzą je po raz ostatni!”. Czy słowami: „Jesteście bandytami, pokażemy wam tutaj, co znaczy wojowanie przeciwko władzy ludowej”.

(Oba cytaty za tekstem napisanego przez Mieczysława Wiełę „Listu otwartego do premiera rządu RP” („Jaworzniacy” nr 2/29 z lutego 1999 r.).

Poza katuszami fizycznymi Morel lubił zadawać swoim ofiarom różne udręki psychiczne. Na przykład kazał pisać po tysiąc razy: „Nienawidzę Piłsudskiego” (wg M. Wyrwich, „Łagier Jaworzno”, Warszawa 1995, s. 90).

Ludobójczy zbrodniarz S. Morel otrzymywał polską rentę – mniej więcej 5 tys. zł.

Czołowy historyk IPN dr hab. Jan Żaryn pisał niedawno:

”Doświadczenia z lat 1944-1945 jedynie utrwalały stereotyp żydokomuny”. „NKWD przy pomocy pozostałych Żydów urządza krwawe orgie’ – meldował Władysław Liniarski „Mścisław”, komendant Okręgu AK w Białymstoku w styczniu 1945 r. do „polskiego Londynu” (…).

 

Polacy po wojnie, używając hasła „żydokomuna”, posługiwali się zatem stereotypem wytworzonym przez samych Żydów komunistów. Żydzi stawali się zatem współodpowiedzialnymi za cierpienia Polaków, w tym za utratę – po raz kolejny – niepodległości państwowej.

Do rodzin docierały szczegóły tortur, jakim byli poddawani w ubeckich kazamatach ich najbliżsi – często żołnierze podziemia niepodległościowego. „Gdy wyszedłem z karceru, zaraz wzięli mnie na górę i enkawudzista Faber [Samuel Faber – przypis J. Żaryna], (kto on był, nie wiem, czy to Polak, czy Rosjanin, na pewno Żyd) (…) kazał mnie związać. Zawiązali mi usta szmatą i między ręce i nogi wsadzili mi kij, na którym mnie zawiesili, po czym do nosa zaczęli mi wlewać chyba ropę. Po jakimś czasie przestali. Przytomności nie straciłem, więc wszystko do końca czułem. Dostałem od tego krwotoku (…)’ – wspominał Jakub Górski „Jurand”, żołnierz AK” (…).

Inny działacz podziemia niepodległościowego, Mieczysław Grygorcewicz, tak zapamiętał pierwsze dni pobytu w areszcie NKWD i UB w Warszawie:

„(…) Na pytania zadawane przez Józefa Światłę – szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa początkowo nie odpowiadałem, byłem obojętny na wszystkie groźby i krzyki, opanowała mnie apatia, przede mną stanęła wizja śmierci. Przecież jestem w rękach wroga, i to w rękach żydowskich, których w UB nie brakowało. Poczułem do nich ogromny wstręt, przecież miałem do czynienia z szumowiną społeczną, przeważnie wychowaną w rynsztoku nalewkowskim”.

„Józef Światło – Żyd z pochodzenia, mając pistolet w ręku, oświadczył mi, że jeżeli nie podam swego miejsca zamieszkania, strzeli mi w łeb (…)”.

Światło przyprowadził Halickiego, kierownika sekcji śledczej, który również był Żydem, i ten rozpoczął śledztwo wstępne (…). Oficerowie ubowscy zmieniali się często (…). Szczególnie jeden z nich brutalnie i ordynarnie do mnie się odzywał, groził karą śmierci bez sądu. Jak się później dowiedziałem od śledczego porucznika Łojki – był to sam Józef Różański (Józef Goldberg), zastępca Radkiewicza, ministra bezpieczeństwa.

W takiej sytuacji i wśród tej zgrai ubeckiej byłem przygotowany na najgorsze, nawet na rozstrzelanie (…)”. (cyt. za J. Żaryn, Hierarchia Kościoła katolickiego wobec relacji polsko-żydowskich w latach 1945-1947, we: „Wokół pogromu kieleckiego”, Warszawa 2006, s. 86-88)”.

Przypomnijmy, że wymieniony tu Józef Różański (Goldberg), dyrektor Departamentu Śledczego w MBP zyskał sobie zasłużoną sławę najokrutniejszego kata bezpieki. Od byłego oficera AK Kazimierza Moczarskiego, który był jedną z ofiar „piekielnego śledztwa” prowadzonego pod nadzorem Różańskiego, wiemy, jakie były metody katowania więźniów przesłuchiwanych w MBP. Spośród 49 rodzajów maltretowania i tortur, którym go poddawano, Moczarski wymienił m.in.:

 

„1. bicie pałką gumową specjalnie uczulonych miejsc ciała (np. nasady nosa, podbródka i gruczołów śluzowych, wystających części łopatek itp.);

 

– bicie batem, obciągniętym w tzw. lepką gumę, wierzchniej części nagich stóp – szczególnie bolesna operacja torturowa;

 

– bicie pałką gumową w pięty (seria po 10 uderzeń na piętę – kilka razy dziennie);

 – wyrywanie włosów ze skroni i karku (tzw. podskubywanie gęsi), z brody, z piersi oraz z krocza i narządów płciowych;

 

– miażdżenie palców między trzema ołówkami (…);

 

– przypalanie rozżarzonym papierosem okolicy ust i oczu; (…)

 

– zmuszanie do niespania przez okres 7-9 dni (…)” (cyt. za K. Moczarski, Piekielne śledztwo, „Odrodzenie”, 21 stycznia 1989 r.).

 

Dygnitarz MBP – Józef Światło nadzorował tajne więzienie w Miedzeszynie, gdzie do metod wydobywania zeznań należało m.in. skazywanie na klęczenie na podłodze z cegieł z podniesionymi do góry rękami przez 5 godzin, przepędzanie nago korytarzami z jednoczesnym chłostaniem stalowymi prętami, bicie pałką splecioną ze stalowych drutów (wg T. Grotowicz, Józef Światło, „Nasza Polska”, 22 lipca 1998 r.).

O tych wszystkich okrucieństwach i zbrodniach żydowskich katów z UB nie znajdziemy nawet jednego zdania informacji w książkach J. T. Grossa, tak chętnie i obszernie rozpisującego się o zbrodniach popełnionych przez Polaków na Żydach.

Warto przypomnieć, że Różański (Goldberg) był odpowiedzialny za działanie tajnej grupy ubeckich morderców, którzy na jego polecenie potajemnie mordowali w lesie wybranych żołnierzy AK i porywanych z ulicy ludzi. Tak zamordowano m.in. formalnie zwolnionego z aresztu ks. Antoniego Dąbrowskiego, byłego kapelana 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej (27 DP AK) – wielkiej jednostki piechoty Armii Krajowej utworzonej z sił Okręgu Wołyń w ramach akcji „Burza”. W marcu 1944 27 DP AK liczyła około 6000 żołnierzy.

Wśród skrytobójczo zamordowanych po wywiezieniu z więzienia do lasu był m.in. pułkownik AK Aleksander Bielecki, na którym bezpiece nie udało się wymusić oczekiwanych zeznań, oraz jego żona.

Warto przypomnieć, że żydowski komunista Leon Kasman, przez wiele lat redaktor naczelny organu KC PZPR „Trybuny Ludu”, był tym działaczem, który najgwałtowniej nawoływał do zaostrzenia represji wobec przeciwników politycznych podczas obrad Biura Politycznego KC PPR w październiku 1944 roku.

„Wsławił się” wówczas powiedzeniem: „Przerażenie ogarnia, że w tej Polsce, w której partia jest hegemonem, nie spadła nawet jedna głowa” (cyt. za P. Lipiński, Bolesław Niejasny, Magazyn „Gazety Wyborczej”, 3 maja 2000 r.).

I głowy polskich patriotów, głównie AK-owców, zaczęły spadać w przyspieszonym tempie na skutek rozpętanej wówczas pierwszej wielkiej fali terroru przeciw Narodowi.

I tak np. w grudniu 1944 r. doszło do rozstrzelania pięciu AK-owców w piwnicy domu przed Zamkiem Lubelskim. Ich sprawę prowadził prokurator wojskowy narodowości żydowskiej (wg. mgr Marek Kolasiński, sędzia Sądu Apelacyjnego w Lublinie, „Raport o sądowych morderstwach”, Warszawa 1994, s. 108).

Jaskrawe przykłady okrucieństwa żydowskich śledczych wobec przesłuchiwanych polskich oficerów znajdujemy w tzw. sprawie bydgoskiej.

Jerzy Poksiński opisał np., jak to „kpt. Mateusz Frydman chwytał przesłuchiwanych oficerów za gardło i tłukł ich głową o ściany, powiedział do majora Krzysika:

„Zastrzelę cię, a grób zaorzę, aby ci Anders nie mógł pomnika wystawić” (por. J. Poksiński, „TUN. Tatar – Utnik – Nowicki”, Warszawa 1992, s. 38).

W sprawie bydgoskiej zmarł zamęczony płk Józef de Meksz. W toku innej sfabrykowanej sprawy niewinnych oficerów, tzw. sprawy zamojsko-bydgoskiej, zmarł zamęczony w więzieniu płk Julian Załęski. Stracił on życie jako ofiara okrutnych tortur nakazanych przez jednego z najbezwzględniejszych żydowskich oprawców – szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk. Stefana Kuhla, zwanego „krwawym Kuhlem” (por. A.K. Kunert – J. Poksiński, Płk Stefan Kuhl, „Życie Warszawy”, 24 lutego 1993 r.).

Dyrektor departamentu V MBP żydowską komunistkę Lunę Brystygierową, wyspecjalizowaną w prześladowaniu Kościoła katolickiego i inteligencji patriotycznej, nazywano „Krwawą Luną” z powodu wyjątkowej bezwzględności, z jaką przesłuchiwała więźniów. Żołnierz AK i były więzień polityczny Anna Rószkiewicz-Litwinowiczowa pisała w swych wspomnieniach, iż:

„Julia Brystygierowa („Krwawa Luna”) słynęła z sadystycznych tortur zadawanych młodym więźniom. W czasie przesłuchań we Lwowie wsadzała więźniom genitalia do szuflady, gwałtownie ją zatrzaskując. Była zboczona na punkcie seksualnym, i tu miała pole do popisu” (por. A. Rószkiewicz – Litwinowiczowa, Trudne decyzje. Kontrwywiad Okręgu Warszawa AK 1943-1944. Więzienie 1949-1954, Warszawa 1991, s. 106).

 

Do najhaniebniejszych spraw należało aresztowanie w 1947 r. na podstawie sfabrykowanych oskarżeń majora Mieczysława Słabego, byłego lekarza westerplatczyków, najsłynniejszej bohaterskiej formacji polskiej wojny obronnej 1939 roku.

Major Słaby już po kilku miesiącach przesłuchań zmarł w wieku zaledwie 42 lat na skutek ran odniesionych podczas śledztwa. Jego sprawę prowadził wiceprokurator mjr S.D. Mojsezon (Mojżeszowicz), Żyd z pochodzenia.

On to napisał własnoręczne rzekome „zeznania” mjr. Słabego, przyznającego się w nich do tego, jakoby „działał na szkodę państwa polskiego”. Majora Słabego nakłoniono zaś odpowiednimi metodami do podpisania sformułowanych przez prokuratora Mojsezona zeznań. Skatowany major umarł przed skazaniem i wyrokiem.

Na wyjaśnienie ciągle czeka po dwukrotnych umorzeniach śledztwa (w 1993 i 1995 r.) sprawa kulisów śmierci w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego jednego z bohaterów książki Aleksandra Kamińskiego z batalionu „Zośka” – Jana Rodowicza ps. „Anoda”.

Był jedną z postaci słynnych z niewiarygodnej wręcz odwagi, poświęcenia i zdolności do ryzyka. Za swe wojenne zasługi był odznaczony Krzyżem Walecznych (dwukrotnie) i Krzyżem Virtuti Militari.

Wszechstronnie uzdolniony, studiował na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, gdy padł ofiarą represji. Aresztowano go w wigilię Bożego Narodzenia 1948 r. i zabrano do ubeckiej katowni. Jego przesłuchiwaniami kierował naczelnik V Departamentu MBP major żydowskiego pochodzenia Wiktor Herer (później profesor ekonomii).

Zaledwie w dwa tygodnie po aresztowaniu legendarny „Anoda” zginął w gmachu MBP. Z informacji złożonych w prokuraturze przez innego członka batalionu „Zośka”, uwięzionego w tym samym czasie, co „Anoda”, Rodowicz został zastrzelony przez Bronisława K. z MBP.

Były naczelnik w MBP Wiktor Herer zaprzeczył wersji o zamordowaniu „Anody”. Podtrzymał starą oficjalną wersję, jakoby „Anoda” popełnił samobójstwo, skacząc na parapet otwartego okna i wyskakując z czwartego piętra.

Wersja ta wydaje się dość nieprawdopodobna, choćby ze względu na to, że był wówczas środek zimy – 7 stycznia 1949 r. Jak więc wytłumaczyć twierdzenie, że w takim czasie w budynku MBP na czwartym piętrze było otwarte okno?

Generalnie ciągle za mało znane są liczne zbrodnie popełnione w różnych województwach na polecenie i pod dowództwem miejscowych żydowskich ubeków. Typowym przykładem pod tym względem jest sprawa zbrodni na 16 Polakach – zdemobilizowanych żołnierzach AK i NSZ dokonanej w Siedlcach 12 i 13 kwietnia 1945 roku.

W toku postępowania prokuratorskiego w latach 90. bezspornie udowodniono, że mordu dokonali pracownicy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Siedlcach. W czasie zbrodni szefem ówczesnego UB w Siedlcach był por. Edward Słowik, oficer narodowości żydowskiej, mający za „doradcę” oficera NKWD – majora Timoszenkę.

W momencie zbrodni w całym ówczesnym siedleckim UB na około 50 pracowników, około 20 było narodowości żydowskiej. Według historyka Marka J. Chodakiewicza, większość uczestników porwań i zabójstw 16 byłych żołnierzy podziemia niepodległościowego w Siedlcach, a wśród nich Braun (Bronek) Blumsztajn i Hersz Blumsztajn, została przeniesiona służbowo do innych miejscowości (por. M.J. Chodakiewicz, op. cit., s. 466).

Spośród zbrodniczych oficerów śledczych żydowskiego pochodzenia warto osobno wymienić majora (Izaaka) Ignacego Maciechowskiego, zastępcę szefa Wydziału IV GZI w latach 1949-1951. Według raportu komisji Mazura prowadził on śledztwo wymierzone przeciw gen. Tatarowi, płk. Uziębło, płk. Sidorskiemu, płk. Barbasiewiczowi, płk. Jurkowskiemu i mjr. Wackowi przy użyciu bardzo brutalnych metod przesłuchań. Kilku z torturowanych przez Maciechowskiego oficerów po przyznaniu się do „win” zostało skazanych przez stalinowskie sądy na karę śmierci, płk Ścibor, płk Barbasiewicz i płk Sidorski (por. T. Grotowicz, Ignacy Maciechowski, „Nasza Polska” z 10 lutego 1999).

Osobny obszerny temat, który tu przedstawiam bardzo skrótowo, to sprawa rozlicznych odpowiedzialnych sędziów żydowskiego pochodzenia typu wspomnianej już prokurator Heleny Wolińskiej (Fajgi Mindla-Danielak) czy sędzi Marii Gurowskiej.

Wymieńmy tu m.in. takie osoby, jak zastępcę prokuratora generalnego PRL Henryka Podlaskiego, zastępcę szefa Najwyższego Sądu Wojskowego i szefa Zarządu Wojskowego Oskara Szyję Karlinera (doprowadził on do takiego opanowania stanowisk w tym zarządzie przez oficerów żydowskiego pochodzenia, że instytucję tę złośliwie nazywano „Naczelnym Rabinatem Wojska Polskiego”), szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk. Stefana Kuhla, prokuratora Benjamina Wajsblecha, sędziego Stefana Michnika, ppłk. Filipa Barskiego (Badnera), kpt. Franciszka Kapczuka (Nataniela Trau), prokuratora Henryka Holdera, sędziego Najwyższego Sądu Wojskowego Marcina Danziga, sędziego płk. Zygmunta Wizelberga, sędziego Aleksandra Wareckiego (Weishaupta), prokuratora płk. Kazimierza Graffa, sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana Lityńskiego, płk. Mariana Frenkla, płk. Nauma Lewandowskiego, prokuratorów w Prokuraturze Generalnej: Benedykta Jodelisa, Paulinę Kern, płk. Feliksa Aspisa, płk. Eugeniusza Landsberga.

Dość przypomnieć, że tylko w 1968 r. wyjechało około 1000 osób z dawnego aparatu władzy, skompromitowanych udziałem w służbach specjalnych UB, etc. (według informacji podanej 12 marca 1993 r. w audycji telewizyjnej przez wybitnego badacza najnowszej historii płk. J. Poksińskiego).

A przypomnijmy, że część żydowskich ubeków i morderców sądowych, najbardziej skompromitowanych działaniami w aparacie terroru, opuściła Polskę już wcześniej, w pierwszych latach po 1956 r. Porównajmy te dane ze skrajnie próbującym pomniejszyć rolę Żydów w aparacie represji J.T. Grossem, wypisującym  uwagi o „paru tuzinach Żydów” , „działających jako pachołki Stalina”.

Wspomnę tu tylko bardzo skrótowo o kilku mało świetlanych postaciach z kręgu sądownictwa. Do najbardziej bezwzględnych prokuratorów żydowskiego pochodzenia należał Kazimierz Graff, syn kupca Maurycego Graffa i nauczycielki Gustawy Simoberg, były przewodniczący Warszawskiego Akademickiego Komitetu Antygettowego w latach 1937-1938.

26 lutego 1946 r. jako wiceprokurator Wydziału do Spraw Doraźnych Sądu Okręgowego w Siedlcach podczas sesji wyjazdowej w Sokołowie Podlaskim doprowadził do skazania na karę śmierci 10 żołnierzy AK.

Już następnego dnia Graff wydał rozkaz rozstrzelania skazanych AK-owców, „aby nie zdążyli złożyć przysługującej im z mocy prawa prośby o ułaskawienie” (wg: T.M. Płużański, „Przypadek prokuratora Graffa”, „Najwyższy Czas”, 6 lipca 2002 r.).

Dzięki swej bezwzględności po serii mordów sądowych Graff szybko awansował do rangi zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego w randze pułkownika. Był głównym oskarżycielem w sprawie Konspiracyjnego Wojska Polskiego dowodzonego przez kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, doprowadzając do wydania wyroków śmierci na „Warszyca” i szereg innych współoskarżonych.

Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ustaliła, że w sprawie tej „miało miejsce morderstwo sądowe” (por. tamże). Graff „zasłynął” m.in. jako współautor aktu oskarżenia w sfabrykowanym procesie gen. S. Tatara i innych wyższych wojskowych, mającym wykryć „spisek w wojsku” (por. tamże).

Opracowany przezeń akt oskarżenia uznany został jednak za zawierający wiele oskarżeń „zbyt naiwnych i musieli go przerabiać dwaj dużo bardziej doświadczeni od Graffa spece od stalinowskich śledztw – A. Fejgin i J. Różański.

 

Morderca sądowy Stefan Michnik, brat obecnego redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Adama Michnika, błyskawicznie awansował w wieku zaledwie 27 lat do rangi kapitana, mimo że nie posiadał matury.

„Zasłużył się” tak swą gorliwością w sfabrykowanych procesach politycznych. Już jako podporucznik był sędzią wydającym wyroki w sfabrykowanych procesach mjr. Zefiryna Machalli, płk. Maksymiliana Chojeckiego, mjr. Jerzego Lewandowskiego, płk. Stanisława Weckiego, mjr. Zenona Tarasiewicza, ppłk. Romualda Sidorskiego, ppłk. Aleksandra Kowalskiego.

10 stycznia 1952 r. stracono w wieku 37 lat skazanego na śmierć przez Stefana. Michnika mjr. Z. Machallę (został zrehabilitowany pośmiertnie 4 maja 1956 r.).

8 grudnia 1954 r. zmarł w niecały miesiąc po udzieleniu mu przerwy w wykonaniu kary więzienia skazany przez Michnika na karę 13 lat więzienia płk Stanisław Wecki. Na szczęście nie wykonano wyroków śmierci na skazanych przez S. Michnika na śmierć płk. M. Chojeckim i mjr. J. Lewandowskim.

W 1951 r. został stracony z wyroku S. Michnika mjr Karol Sęk (w procesie podlaskiego NSZ – zbrodnia całkowicie nieznana.

Tak Stefan Michnik skazywał żołnierzy NSZ na śmierć.

Karol Sęk to jedna z piękniejszych kart patriotycznych. W wieku 16 lat zerwał godło niemieckie, później uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. W czasie II wojny światowej więzień Majdanka, żołnierz NOW i NSZ. Życie dla Polski zostało przerwane 7 czerwca 1952 r. decyzją Stefana Michnika, brata Adama Michnika. Karol Sęk zginął zamordowany w więzieniu.

W tym samym procesie podlaskiego NSZ Stefan Michnik wydał jeszcze dwa wyroki śmierci: jeden wykonano (na Stanisławie Okunińskim), inny (na Tadeuszu Moniuszce) złagodzono na dożywocie. W „Życiu” z 11 lutego 1999 r. podano, że według informacji redakcji S. Michnik wydał około 20 wyroków śmierci w procesach politycznych.

Prof. Witold Kulesza, ówczesny szef pionu śledczego IPN, szumnie zapowiadał, że Instytut Pamięci Narodowej będzie się domagał ekstradycji Stefana Michnika.

Ciekawe, jakie to względy (czyżby troska o to, żeby nie osłabiać „autorytetu” Adama Michnika?) zdecydowały o wycofaniu się z tej zapowiedzi? Warto przy tym zapytać, dlaczego kieresowskim władzom IPN zabrakło elementarnej uczciwości i odwagi do publicznego poinformowania o motywach wycofania się z zapowiedzianych żądań ekstradycji S. Michnika?

Wśród innych morderców sądowych warto wspomnieć m.in. o przypadku szefa Prokuratury Wojskowej w Warszawie płk. Eugeniusza Landsberga. Został on uratowany przez Polaków w czasie wojny dzięki schronieniu danym mu przy kościele katolickim. Odpłacił się za nie licznymi wyrokami śmierci na polskich patriotów w sfabrykowanych procesach politycznych.

Obsadzenie bardzo wielu wpływowych stanowisk w UB, prokuraturze i sądach osobami żydowskiego pochodzenia, niezwiązanymi z polskością, z polskimi tradycjami narodowymi i patriotyzmem, stawało się dla sterujących sprawami w Polsce stalinowskich dygnitarzy sowieckich najlepszą gwarancją zdecydowania w walce z polskimi patriotami z podziemia niepodległościowego. I pod tym względem się nie zawiedziono.

Spośród ubeków, sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia wywodziła się szczególnie duża liczba najbardziej nieubłaganych „pogromców” polskiego AK-owskiego podziemia gotowych do konstruowania przeciw niemu najbardziej absurdalnych oskarżeń.

Typowy pod tym względem był sędzia Dawid Rozenfeld, który uzasadniał wyrok skazujący tylko na dożywocie agentkę gestapo winną zadenuncjowania i śmierci wielu żołnierzy i oficerów AK, współwinną wydania gestapo gen. Stefana Roweckiego „Grota”. Jako okoliczność łagodzącą sędzia Rozenfeld uznał w przypadku tej agentki to, iż:

 

„Zdaniem Sądu Wojewódzkiego oskarżona jest ofiarą zbrodniczej działalności kierownictwa AK, które jak wiemy obecnie, współpracowało z Gestapo, było na usługach Gestapo i wraz z Gestapo walczyło przeciw większej części Narodu Polskiego w jego walce o narodowe i społeczne wyzwolenie” (cyt. za: J. Piłek, Stalinowcy są wśród nas, w: „Gazeta Polska”, 4 sierpnia 1994).

 

ADWO – KACI

 

Dodajmy do powyższych opisów jeszcze rolę niektórych adwokatów pochodzenia żydowskiego. Szczególny typ „obrońcy” w procesach politycznych reprezentował np. adwokat żydowskiego pochodzenia Mieczysław (Mojżesz) Maślanko. Tak „bronił” swych podopiecznych, że porównał grupę Moczarskiego do Gestapo i Abwehry twierdząc, że „wszystkie te instytucje zostały powołane przez klasy posiadające, które chcą zatrzymać koło historii” (wg: T.M. Płużański, Adwo-kaci, w: „Najwyższy Czas”, 26 stycznia 2003 r.).

W podobny sposób Maślanko „bronił” – oskarżając szefa II Zarządu Głównego WiN płk. Franciszka Niepokólczyckiego, słynnego „Łupaszkę”, czyli mjr. Zygmunta Szendzielarza, dowódcę V Wileńskiej Brygady AK, narodowca Adama Doboszyńskeigo, rotmistrza Witolda Pileckiego i współoskarżonych, gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila” (Maślanko zgodził się z większością rzekomych dowodów „winy” gen. „Nila”).

Według ostatniego delegata Rządu w Londynie na Kraj Stefana Korbońskiego, w sprawie Pileckiego i współoskarżonych „Różański postawił sprawę jasno: obowiązkiem rady obrońców (której przewodniczył Maślanko – przypis T.M. Płużańskiego) jest gromadzenie dowodów przeciw oskarżonym” (por. tamże).

Niegodne zachowanie M. Maślanki, robiącego wszystko, by pogrążyć oskarżonych, których miał bronić, było tym bardziej oburzające, że on sam został uratowany od śmierci w Oświęcimiu przez słynnego narodowca Jana Mosdorfa.

Podobnym do Maślanki „obrońcą”, a raczej „adwo-katem” w sprawach politycznych był inny adwokat żydowskiego pochodzenia, pracujący we wspólnej kancelarii z Maślanką –Edward Rettinger.

„Bronił” on Moczarskiego i jego kolegów słowami: „(…) to było bajoro zbrodni, którego miazmaty dziś nam trują jeszcze duszę.

To było bajoro zbrodni, gdzie zastygła krew lepi się jeszcze do rąk” (por. tamże). Innym tego typu pseudoobrońcą był Marian Rozenblitt, który działał już w sądownictwie polskiej armii w ZSRS.

W Krakowie działali konfidenci Gestapo i SB, jak żydowscy adwokaci Maurycy Wiener i Karol Buczyński. Prokuratorem wojewódzkim w Krakowie był Rek, a jego zastępcami Gołda, Józef Skwierawski, Krystyna Pałkówna. Działali wspólnie i w porozumieniu z adwokatami Wienerem i Buczyńskim, za grube pieniądze umarzając śledztwa pospolitych bandytów. Bogatych bandziorów „rekomendował” Bruno Miecugow, tatuś Grzegorza Miecugowa dziennikarza TVN. Bruno Miecugow jako sygnatariusz haniebnej listy 53 literatów w sprawie wyroków śmierci w procesie „Kurii krakowskiej” wysłał przy pomocy lekarki Żydówki M. Orwid  (psychiatria) do krakowskiego Kobierzyna (szpital psychiatryczny) wielkiego polskiego architekta i patriotę Wiesława Zgrzebnickiego („Zgrzesia”) za publiczne potępienie w krakowskim Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką” podpisu Brunona Miecugowa w owej hańbie 53 krakowskich literatów. Hańbę „53” podpisali jeszcze m.in. Wisława Szymborska i Sławomir Mrożek, z decyzji kard. Stanisława Dziwisza pochowany w Panteonie Narodowym w krypcie pod kościołem św. Piotra i Pawła w Krakowie.

Wiesław Zgrzebnicki zadręczony przez krakowską ubecką kobierzyńską psychuszkę zmarł w wieku 40 lat.

Do pomocy Brunonowi Miecugowowi wyznaczono krakowską lekarkę Ewę Hołowiecką, sekretarza POP PZPR w krakowskiej Akademii Medycznej.

 

Należy przypomnieć zbrodnie wojenne:

 

Zbrodnia w Nalibokach – masakra polskich mieszkańców wsi Naliboki dokonana przez oddziały sowieckich i żydowskich partyzantów 8 maja 1943 roku pod dowództwem Pawła Gulewicza z Brygady im. Stalina, w tym grupa składająca się z osób narodowości żydowskiej (trwa ustalanie czy była to część oddziału pod dowództwem Tewje Bielskiego czy Szolema Zorina).http://www.bibula.com/?p=2061

Tewje Bielski lub Tuwia Bielski i Anatol Bielski (ur. 8 maja 1906 w Stankiewiczach koło Nowogródka, zm. 1987 w Nowym Jorku) – polscy Żydzi, twórcy (wraz z trójką braci) i dowódcy żydowskiego oddziału partyzanckiego w lasach Puszczy Nalibockiej podczas II wojny światowej.

Spalono kościół, szkołę, pocztę, remizę i część domów mieszkalnych, resztę osady ograbiono. Zginęło także kilku napastników. W sowieckich źródłach szacowano liczbę zabitych Polaków na 250 osób, 6 sierpnia 1943 roku wieś została ponownie spacyfikowana, tym razem przez oddziały niemieckie, w ramach tzw. „Akcji Hermann”, a jej mieszkańców wywieziono w głąb Rzeszy na roboty przymusowe.

Zbrodnia w Koniuchach – zbiorowe morderstwo co najmniej 38 polskich mieszkańców (mężczyzn, kobiety i dzieci; najmłodsze miało 2 lata) wsi Koniuchy (dziś na terenie państwa litewskiego, dawniej w II Rzeczypospolitej w województwie nowogródzkim w powiecie lidzkim) dokonane 29 stycznia 1944 przez partyzantów sowieckich (Rosjan i Litwinów) i żydowskich.

W czasie pogromu we wsi spalono większość domów, oprócz zamordowanych co najmniej kilkunastu mieszkańców zostało rannych, a przynajmniej jedna osoba z nich zmarła następnie z ran. Przed atakiem wieś zamieszkana była przez około 300 polskich mieszkańców, istniało w niej około 60 zabudowań. Partyzanci sowieccy wcześniej często rekwirowali mieszkańcom wsi żywność, ubrania i bydło, dlatego też tutejsi mieszkańcy powołali niewielki ochotniczy oddział samoobrony.

W sprawie masakry w Koniuchach prowadzone jest śledztwo IPN. Dotychczas ustalono, że napadu dokonały sowieckie oddziały partyzanckie stacjonujące w Puszczy Rudnickiej: „Śmierć faszystom” i „Margirio”, wchodzące w skład Brygady Wileńskiej Litewskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego, oraz „Śmierć okupantowi”, wchodzący w skład Brygady Kowieńskiej.

Do oddziałów tych należeli Rosjanie i Litwini, większość oddziału „Śmierć okupantowi” tworzyli Żydzi i żołnierze Armii Czerwonej zbiegli z obozów jenieckich. Oddział żydowski liczył 50 ludzi, a oddziały rosyjsko-litewskie około 70 osób. Dowódcami byli Jakub Penner i Samuel Kaplinsky.

Według jednego z napastników, Chaima Lazara, celem operacji była zagłada całej ludności łącznie z dziećmi jako przykład służący zastraszeniu reszty wiosek. Według ustaleń Kongresu Polonii Kanadyjskiej, będących podstawą wszczęcia śledztwa, liczba zabitych była większa (ok. 130).

Atak na Koniuchy i wymordowanie tutejszej ludności cywilnej był największą z szeregu podobnych akcji prowadzonych w 1943 i 1944 przez oddziały partyzantki sowieckiej i żydowskiej w Puszczy Rudnickiej i Nalibockiej (np. masakra ludności w miasteczku Naliboki).

W maju 2004 w Koniuchach odsłonięto pomnik pamięci ofiar, zawierający 34 ustalone nazwiska ofiar.

W powojennych opracowaniach, na podstawie m.in. relacji żydowskich uczestników ataku na wieś (np. Izaaka Chaima i Chaima Lazara) często podawano informacje o zamordowaniu wszystkich 300 mieszkańców, a także o walkach z oddziałem niemieckich żołnierzy (w innych źródłach litewskiej policji).

Jednak późniejsze opracowania nie potwierdziły obecności Niemców czy policjantów w wiosce, a także zakwestionowały tezę, że zginęli wszyscy mieszkańcy wsi (część z mieszkańców uciekła z masakry i przeżyła wojnę). Informacja stwierdzająca, że wymordowani zostali wszyscy polscy mieszkańcy wsi Koniuchy pojawiała się także w ówczesnych meldunkach struktur Polskiego Państwa Podziemnego.

 

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621


DONOSICIELE I SZPICLE

$
0
0

 

Nasza telewizja też im sprzyja zatrudniając na czołowych prezenterskich posadkach postkomunistyczne persony błyszczące urodą i Sojuszem Lewicy Demokratycznej.

Polska lewica to komuna bis. Taką postacią jest Magdalena Ogórek. Umieszczam ją w poniższym poczcie.

 

ADAM BODNAR

 

Musimy pamiętać, że wiele narodów uczestniczyło w realizowaniu Holokaustu. W tym naród polski – stwierdził na antenie TVP w czerwcu 2017 roku rzecznik praw obywatelskich stając w obronie artykułu pomieszczonego w antypolskiej prasie niemieckiej „Frankfurter Rundschau”, w którym autor stwierdził , iż Polska chce przedstawić Holokaust jako czysto niemiecką zbrodnię, w której Polska nie miała udziału.

 

MICHAŁ BONI

 

Europoseł PO,  esbek TW „Znak”. B. mąż antypolskiej historyczki Barbary Engelking – Boni, autorki antypolskiego paszkwilu „Jest taki piękny słoneczny dzień” w stylu „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego, bezczelnego Żyda, któremu polscy chłopi uratowali życie, który usunięty z Pen Clubu popełnił samobójstwo nie mogąc dalej kłamać pozbawiony geszeftu.

W lipcu 2017 roku informował opinię publiczną, że Jarosław Kaczyński jest dyktatorem rządzącej partii PiS.

W Euro Parlamencie gratulował Fransowi Timmermansowi z tyułem człowieka roku żydowskiej gazety dla Polaków „:Gazety Wyborczej”, że dziękuje za „zaangażowanie się w sprawy polskie”. Jest jednym z sześciorga polskich europarlamentarzystów głosujących za przyjęciem rezolucji „w sprawie praworządności w Polsce”.

 

BORYS BUDKA

 

Jeden z czołowych polityków w sierpniu 2017 roku udzielił wywiadu niemieckiemu dziennikowi „Die Zeit” w którym stwierdził, że „Unia Europejska musi postawić Polsce ultimatum” oraz „pokazać bezwzględność”.

 

JANUSZ LEWANDOWSKI

 

Na konferencji prasowej w grudniu 2016 roku eurodeputowany Janusz Lewandowski powiedział:

„Dzisiaj Parlament Europejski patrzy na Aleppo, a powinien patrzeć na ulice Warszawy”.

Z zarzutów tej wypowiedzi tłumaczył się Grzegorz Schetyna, iż słowa Lewandowskiego zostały „źle zrozumiane i źle wpisane w kontekst całej wypowiedzi dotyczącej Warszawy”. Twierdził, że rozmawiał z Lewandowskim i że nie było to jego intencją porównywanie Aleppo do Warszawy.

A jednak w rok później w listopadzie 2017 Lewandowski swoją „złotą myśl” twórczo rozwinął podczas debaty PE w Strasburgu: „To co czuję dzisiaj wyrażę słowami mojego rodaka, który dokonał desperackiego aktu samospalenia w centrum Warszawy. Jego słowa brzmiały: „Wstydzę się, że znajomym z Zachodu muszę tłumaczyć, że Polska to nie to samo co polski rząd” i dodawał od siebie: „Ludzie nie wiedzieli, że głosują na deptanie ładu konstytucyjnego, niezawisłego sądownictwa, a nawet wycinanie ostatniej istniejącej puszczy na terenie Europy, a także ściganie pokojowych manifestacji , przy tolerancji dla tolerowania  przejawów ksenofobii, rasizmu i neofaszyzmu na naszych ulicach”. Wolny  świat, demokratyczny świat upomina się o Polskę jako członka własnej rodziny. Upomina się w imię zasad, w których kryje się mądrość zgromadzona w drodze prób i błędów. Mądrość jak zorganizować wolne społeczeństwo, by chronić swobody obywatelskiej przed dyktaturą. To jest nasza Unia Europejska, to jest nasz Parlament.

 

ADAM MICHNIK

 

Twierdzi, iż Polacy są jak Kościół rzymsko-katolicki uczący obłudy, zakłamania hipokryzji, konformizmu – w czasie promocji paszkwilu na Polskę „Strach” „drogiego Janka” Jana Tomasza Grossa//www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

„>//

//www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

https://

//www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

We wrześniu 2009 roku brał udział w Stanisławowie (Iwanofrankiwsk) na Ukrainie w konferencji prasowej, w której wypowiedział swoje marzenie – Polskę przyłączyć do Ukrainy i utworzyć jedno państwo o nazwie POL – UKR, lub UKR – POL z jednym rządem, jedną walutą i jednym hymnem. Czyli zlikwidować Polskę. Jego ojciec Ozjasz Szechter został skazany w Polsce przed 1939 rokiem za próbę przyłączenia Polski do ZSRS na 8 lat więzienia. Jego ojciec działał w imieniu nielegalnej w Polsce Komunistycznej Partii  Zachodniej Ukrainy (KPZU).

Dlaczego Adam Michnik tak nienawidzi polskości i prawicy? Dlaczego boi się rozliczeń komunistycznych bandytów?

Ojciec Adama Michnika Ozjasz Szechter był członkiem Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Stefan Michnik, to przyrodni brat Adama- stalinowski zbrodniarz, kat, o którym informuje nas nawet polskojęzyczna Wikipedia. Źródło (link is external) Matka Michnika Helena była komunistyczną działaczką, która wsławiła się pisaniem podręczników o tym jak najskuteczniej walczyć z religią katolicką. Poniżej przedstawiam źródła, gdzie o bandyckich działaniach Michnikowskiej rodziny pisze historyk IPNu- Piotr Gontarczyk, profesor Jerzy Robert Nowak, Wprost, Rzeczpospolita, Gazeta Polska I Wirtualna Polska.

Dzięki pracy w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie Stefan Michnik (link is external) przeszedł do historii. Nigdy nie ukończył studiów prawniczych, legitymując się jedynie dyplomem ukończenia ośmiomiesięcznego kursu w szkole im. Duracza, co jednak nie przeszkadzało mu w wysyłaniu ludzi na szafot. Działalność Michnika „po linii sądu” została dokładnie opisana w publikacjach historyka IPN (link is external) z Wrocławia Krzysztofa Szwagrzyka. Ustalił on, że już dwa tygodnie po przybyciu do sądu Michnik podpisał pierwszy wyrok – na żołnierza Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Stanisława Bronarskiego, który resztę życia miał spędzić w więzieniu. Potem Stefan Michnik wydał wiele wyroków w sfingowanych procesach oficerów Wojska Polskiego, nazywanych sprawą TUN – od nazwisk gen. Stanisława Tatara, płk Mariana Utnika i płk Stanisława Nowickiego.

22 grudnia 1951 r. podpisał wyrok dożywotniego więzienia dla członka Delegatury Rządu RP na powiat płocki Bolesława Jędrzejewskiego, pseudonim Koral. Potem wydawał wyroki śmierci na żołnierzy polskiego podziemia. Na drugi dzień po wykonaniu jednego z nich, w kwietniu 1952 roku, otrzymał awans na podporucznika. 10 października 1953 r. w mokotowskim więzieniu uczestniczył w egzekucji cichociemnego rotmistrza Andrzeja Czaykowskiego, ps. Garda.

W tym samym czasie w najlepsze trwała współpraca Michnika z Informacją Wojskową. Nie był już wówczas rezydentem, lecz szeregowym konfidentem dostarczającym informacje o kolegach z sądu. Jego oficerem prowadzącym był wówczas ppor. Piaskowski. Za swoje raporty Michnik dostał kolejne wynagrodzenie – 50 zł. W czerwcu 1953 r. współpracę z Kazimierczakiem przerwano, a jego teczkę przekazano do archiwum.” źródło (link is external)

…”Wpływ wychowawczy “wielkiego antykomunisty” Ozjasza Szechtera jakoś nie zaszkodził w PRL-owskiej karierze starszego brata Adama – mordercy sądowego Stefana Michnika. Należy on do grupy stalinowskich katów, którzy winni odpowiadać przed sądem Rzeczypospolitej za zbrodnie przeciwko Narodowi Polskiemu. Prezes Sądu Najwyższego Adam Strzembosz pisał na łamach “Rzeczpospolitej” (z 18 marca 1996 r.) o kapitanie Stefanie Michniku jako członku jednej z dwóch grup sędziów najbardziej odpowiedzialnych za mordercze wyroki. Był on bowiem członkiem grupy sędziów, którzy orzekali wyroki śmierci w sprawach, w których doszło później do pełnej pośmiertnej rehabilitacji osób skazanych na śmierć…”

…”Stefan Michnik “niewiele rozumiał, ale podpisywał wyroki śmierci i czuwał nad ich wykonaniem”. A były to wyroki godzące w najlepszych polskich patriotów….” źródło (link is external)

 

 MATKA ADAMA MICHNIKA

 

 „…Przy obrazie rodowodu Adama Michnika warto wspomnieć również o roli jego matki, zaangażowanej komunistki sprzed wojny – Heleny Michnik. Po wojnie wsławiła się głównie dogmatycznymi podręcznikami, zalecającymi m.in. jak najskuteczniej walczyć z religią katolicką. Oto przykładowy fragment jej zaleceń zamieszczony w “Komentarzu metodycznym dla klasy IX ogólnokształcącej szkoły korespondencyjnej stopnia licealnego” do podręczników: E. Kosiński “Historia wieków średnich”, A.W. Jefimow “Historia nowożytna”, S. Missalowa i J. Schoenbrenner “Historia Polski”, Warszawa 1953 r.: “(…) Nie wystarczy np. powiedzieć, że Kościół był główną podporą feudalizmu, lecz trzeba to udowodnić. Udowadniać będziecie w ten sposób: Kościół był główną podporą feudalizmu, ponieważ: 1) głosił, że władza królewska pochodzi od Boga, a więc poddanym nie wolno się buntować; 2) głosił wieczność feudalizmu i zasady nierówności społecznej; 3) stosował klątwę kościelną i karał wszystkich występujących przeciwko nierówności społecznej; 4) urządzał krucjaty przeciwko ruchom ludowym, np. przeciwko albigensom we Francji, husytom w Czechach itd.; 5) zwalczał postępową naukę, gdyż podważała ona panujący ustrój (np. potępienie nauki Kopernika, Galileusza itd.); 6) przez hasło ‘błogosławieni maluczcy duchem’ utrwalał ciemnotę i zacofanie mas ludowych; 7) głosząc, że ci, którzy cierpią na tym świecie, będą zbawieni po śmierci, rozbrajał rewolucyjną walkę mas ludowych” itd. Adam Michnik twierdził, że jego matka wywodziła się z “całkowicie spolonizowanej żydowskiej rodziny”, pisał o jej “całkowitej identyfikacji z polskością” (“Między panem…”, s. 46-47). Nie wyjaśnił tylko, jak pod opieką takich patriotycznych rodziców – ojca jakoby absolutnie “polskiego Polaka” i matki “całkowicie identyfikującej się z polskością” – on sam już w młodości stał się narodowym nihilistą (“Między panem…”, s. 91). Pisał sam o sobie, że był narodowym nihilistą i rzekomo przestał nim być po marcu 1968 r.

Komunistycznemu rodowodowi Michnika towarzyszyły odpowiednie splendory – wielkie, eleganckie mieszkanie w gęsto obsadzonej przez zaufanych towarzyszy z partyjnej i bezpieczniackiej elity Alei Przyjaciół w Warszawie, dokładnie w tym samym domu, w którym mieszkał były stalinowski minister bezpieczeństwa Stanisław Radkiewicz (por. “Wprost”, 22 listopada 1991 r.). […]”

 

Jerzy Robert Nowakźródło (link is external)

 

OJCIEC ADAMA  MICHNIKA OZJASZ SZECHTER

 

„…“absolutnie polski Polak” Ozjasz Szechter był starym, wypróbowanym agentem Moskwy w Polsce. I wchodził wraz z Brystygierową, Bermanem, Chajnem, Grosem, Kasmanem i innymi w skład wydzielonej komórki, bezpośrednio podporządkowanej Moskwie.

Według najlepszego jak dotąd opracowania dziejów przedwojennych komunistów pióra Jana Alfreda Reguły (Mitzenmachera), Szechter, bardzo znany działacz KPZU, został aresztowany wraz z grupą innych działaczy KPZU jesienią 1930 r. Jak pisze Reguła: “Oskarżeni sypali innych towarzyszy partyjnych (…). Przodowali w tym komuniści, zajmujący stanowiska kierownicze (…). Okazało się, że ci bohaterowie byli skończonymi tchórzami” (J.A. Reguła, Historia Komunistycznej Partii Polski, Warszawa 1934, s. 243). Michnik w wywiadzie z Danielem Cohn-Benditem stwierdził: “Mój ojciec był bardzo znanym działaczem komunistycznej partii przed wojną, siedział osiem lat w więzieniu….” źródło (link is external)

 

 //www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

„>https://

//www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

 

Redaktor naczelny żydowskiej gazety dla Polaków „Gazety Wyborczej”  już w 2013 roku atakował na zagranicznych lamach PiS, czyli ówczesną opozycję. W wywiadzie dla niemieckiego „Der Spiegel” mówił, że Jarosław Kaczyński pragnie „pełzającego zamachu stanu”, aby dojść do władzy. „Jego dojście do władzy „byłoby niebezpieczne”. Jarosława Kaczyńskiego porównywał do Adolfa Hitlera, Po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych trzech dzieniikarzy „Gazety Wyborczej” – Michał Kokot, Paweł Wroński, Roman Imielski – zostało „oddelegowanych” do szkalowania Polski na łamach „Die Zeit”. W rozmowie z „Der Spiegel „Michnik stwierdził,  że jego rodzice zginęli w Holokauście, chociaż ojciec zmarł w 1982 roku, a matka w 1962 r.

 

RÓŻA THUN

 

Jedna z sześciu eurotagowiczan, którzy stratowali Polskę w głosowaniu w UE, bratając się z III/IV Rzeszą Niemiecką.

Nie dla niej: „leży Wanda w naszej ziemi co nie chciała Niemca i wolała w Wisłę skoczyć, niż wziąć cudzoziemca”.

Dla niej: „Leży Wanda na kanapie i nóżkami fika, wykąpała się w łazience, czeka na Anglika”..

 

DONALD TUSK

 

Jego antypolskie zachowanie w UE jest znane ogólnie, nie ma co powtarzać truizmy.

Jego „polskość to nienormalność” też znana jest ogólnie. Warto tylko przypomnieć co powiedział w Moskwie Putinowi „nasz człowiek w Warszawie”.

Katyń? Nie należy to do polityków. A ukartowana śmierć Lecha Kaczyńskiego?

 

LECH WAŁĘSA

 

Konfident SB, dzisiejszy zajadły wróg Polski, zapowiadający użycie przemocy fizycznej w stosunku do polskiego rządu. To jest przestępstwo – groźby karalne. Kolaboruje w dalszym ciągu tym razem z III/IV Rzeszą Niemiecką wrogą Polsce, Polakom i polskości. W „Sueddeutsche  Zeitung” napisał: „Domagam się efektywnych działań łącznie z wykluczeniem Polski z Unii Europejskij”.

 

MAGDALENA OGÓREK

 

Postacią z innej bajki. chociaż równie czerwonej jest Magdalena Ogórek reprezentująca młode pokolenie lewicowych aktywistów, która obecnie przechodzi proces „nawrócenia” i aklimatyzacji w nowej rzeczywistości politycznej, chociaż doświadczenie uczy, iż przy dojściu do władzy lewicy postkomunistycznej zapewne uczestniczyłaby w tym ruchu. Obecnie wszczęła awanturę z Żydowskim Muzeum Polin. Jest to jednak placówka rządowa i taka awantura będzie jak graj Izraelowi i  światowemu antypolskiemu żydostwu. Pan Jacek Kurski powinien ją natychmiast odwołać z prezentowanych w publicznej TVP funkcji.

Procesowi jej przemiany ideowej i światopoglądowej towarzyszy rozwijająca się zadziwiająco szybko jej kariera medialna. Do wytrwałości w podążaniu nową ścieżką polityczną zachęcają ją również słowa podziwu dla jej urody wypowiadane często przez prawicowych pochlebców. Należy jednak zauważyć, iż ocenianie kogoś pod kątem  jego wyglądu zewnętrznego nacechowane jest dużą dozą subiektywizmu, wszak to co się nam podoba, nie podoba, jest wyłącznie kwestią gustu, natomiast nie ma nic wspólnego z poglądami społeczno politycznymi u Magdaleny Ogórek kameleonowymi.

Nasza „bohaterka” przypominająca trochę postać Markowej Panienki z pewnej czechosłowackiej bajki, zdołała nawet oczarować komunistę Leszka Millera kreowanego niegdyś na „rasowego” macho. Magdalena Ogórek ma zapewne dużą wprawę w trzepotaniu rzęsami, bo do tego stopnia omotała b. premiera postkomunistów, że ten wystawił jej kandydaturę na prezydenta RP.

Walory estetyczne nie były oczywiście decydującą przesłanką ,którą kierował się Miller przy podejmowaniu tej ryzykownej decyzji, próbując ją wykreować na nową „lwicę lewicy” czerwonej  hołoty, która miała tchnąć ożywczego ducha w rozkładające się truchło SLD.

Telewizja TVP-info wprowadziła Magdalenę Ogórek jako prezenterkę m.in. programu „Studio Polska”, w którym występują pokraczne typy w rodzaju Szejnfelda oraz „publicystów” portalu Onet w rodzaju Andrzeja Stankiewicza, wprowadzając nocne sobotnio – niedzielne awantury na ekranach telewizorów. Komu mają te ekscesy służyć? Już ta marna audycja wskazuje na tożsamość Ogórek, która w tym szwindlu politykierskim występuje w charakterze czerwonej gwiazdy, która nagle zmieniła kolor.

Magdalena Ogórek od wczesnej młodości zaangażowana w działalność obozu postkomunistycznego jest też typowym produktem lewicowej kuźni kadr. Odbywała staże w kancelarii tow.”Alka” vel Kwaśniewskiego, pracowała w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji za rządów SLD, a następnie zatrudniono ją w klubie poselskim tego ugrupowania.  Na kilka lat związała się z komuchem Grzegorzem Napieralskim, wspierając go aktywnie w wyborach prezydenckich, a w 2011 roku próbowała się dostać z tej listy do Sejmu. Wyszła też za mąż za wpływowego polityka SLD  Piotra Mochnaczewskiego, znanego z prowadzenia samochodu po pijanemu oraz mającego lepkie złodziejskie ręce, którymi ukradł m.in. sztućce za pół miliona złotych, zasiadając we władzach jednej z prywatnych uczelni. Jego nazwisko znalazło się na liście Antoniego Macierewicza tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa PRL. Magdalena Ogórek nie zaniedbywała żadnych sposobów na lewarowanie swojej politycznej kariery, czy to lewicowej, czy też prawicowej, wsio rawno.

Jej polityczny romans z Leszkiem Millerem przypomina perypetie bohaterów

z tandetnej opery mydlanej.

Kto się wróblem urodził, kanarkiem nie umrze.

 

                                              

                                               Aleksander Szumański „Głos” Toronto.

 

ŻYDOWSCY AGENCI GESTAPO I SB W KRAKOWIE

$
0
0

Do momentu utworzenia Generalnego Gubernatorstwa dla zajętych obszarów polskich (GG) w dniu 26 października 1939 roku, Kraków i jego mieszkańcy podporządkowani byli rygorom stanu wojennego i zarządu wprowadzonego przez okupacyjne władze wojskowe. Z chwilą przybycia do Krakowa Hansa Franka i objęcia przez niego urzędu Generalnego Gubernatora, Kraków zaczął pełnić funkcję stołecznego miasta w Generalnej Guberni oraz siedziby władz wojskowych i cywilnych. Frank miał z okupowanych ziem polskich uczynić prowincję, którą należało bezlitośnie wyeksploatować, czyniąc z niej rumowisko pod względem gospodarczym, społecznym, kulturalnym i politycznym. W myśl wytycznych Adolfa Hitlera GG miała stać się przede wszystkim rezerwuarem taniej siły roboczej. Tak wytyczone cele III Rzesza realizowała na okupowanych obszarach, a Frank i jego administracja szczególnie w Krakowie dążyli by stał się on godny miana „Uhr, deutsche Stadt Krakau”. W obronie narodowych imponderabiliów krakowianie prowadzili walkę wszelkimi możliwym sposobami i przy użyciu różnorodnych form. Zwalczano zatem Niemców i ich zarządzenia stosując bierny opór w ramach istniejących za zgodą władz niemieckich organizacji, podejmując czynną walkę w strukturach konspiracyjnych stworzonych przez Polskie Podziemie oraz w oparciu o spontaniczne patriotyczne zachowania krakowian, które nie mogą zostać ujęte w żadne ramy organizacyjne. Krakowianie, zrzeszeni w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego jak i niezrzeszeni, dokonywali różnych aktów samoobronnych, czy też sabotażowych wymierzonych w okupanta. Dla przykładu: zostało obrzucone granatami wnętrze krakowskiej kawiarni Cyganeria „nur für Deutsche” w wyniku czego zginęło wg. różnych szacunków od 7 do 10 niemieckich oficerów (w tej samej akcji uczestnicy rozwiesili flagi polskie na mostach i złożyli kwiaty pod pomnikiem Mickiewicza na krakowskim rynku).

Nieznana jest akcja Polskiego Podziemia na ul. Kopernika w Krakowie, gdzie został ostrzelany samochód Gestapo w wyniku którego zginęło kilku gestapowców, ale niestety zostało rannych trzech zamachowców, dwóch z nich ujęto i zastrzelono na miejscu, jeden uciekł, znany mi Kazimierz Dziadzic, syn bohaterskiej rodziny Dziadziców zamieszkałych przy ul. Zyblikiewicza 5 IV klatka schodowa (gmach PKO) w Krakowie. Dziadzicowie znani byli z udzielania schronienia Żydom.

Józefa Dziadzicowa z siostrą Genowefą i córką Lusią zostały wywiezione do niemieckiego obozu zagłady, ale przeżyły wojnę. Zamachowiec z ul. Kopernika Kazimierz Dziadzic był przechowywany i leczony na strychu ul. Zyblikiewicza 5 w Krakowie przez moją matkę. Po wojnie Kazimierz Dziadzic został skazany przez bierutowski sąd na 5 lat więzienia za nielegalne posiadanie broni i przynależność do AK. W Krakowie w latach 1939 – 1944 komendantem granatowej policji był major Franciszek Marian Erchardt, przedwojenny oficer lwowskiej „dwójki”(kontrwywiadu polskiego).

Erchardt piastował wysoką oficerską funkcję w AK. Mieszkał przy ul. św. Gertrudy 2 w Krakowie, współpracował w zamieszkałym tam Adamem Korpakiem i jego matką Heleną Korpakową. W mieszkaniu tym udzielali oni przejściowego schronienia Żydom, najczęściej zbiegłym z krakowskiego getta i współpracowali z „Żegotą” (Radą Pomocy Żydom). Oglądałem udostępnione mi przez moją matkę fałszywe kennkarty (niemieckie dowody osobiste), jak również autentyczne metryki chrztu rzym. – kat. wydawane przez polskich kapłanów z Krakowa i ze Lwowa „dopasowane” do fałszywych dowodów tożsamości. Pełna dokumentacja dla ukrywających się Żydów na „aryjskich papierach” wydawana była przez „Żegotę”, staraniem m.in. wspomnianego Erchardta, Adama Korpaka, Helenę Korpakową i  zbiegłego z krakowskiego getta bohaterskiego Żyda prof. Juliana Aleksandrowicza – „Dra Twardego”.

W okupowanym przez Niemców Krakowie ukazywał się dziennik „Goniec Krakowski”. Na początku 1943 roku na ostatniej stronie tej gazety ukazał się wiersz którego pierwsze litery następujących po sobie wersów stwarzały hasło: „Polacy Sikorski działa”. Nieznany jest autor utworu i pomysłu, ani nazwiska bohaterskich drukarzy z krakowskiego gmachu przy ul. Wielopole, natomiast wiem, iż pomysłodawcą tego druku był major granatowej policji Franciszek Marian Erchardt. Numer tej gazety znajduje się niewątpliwie w archiwum krakowskiego „Dziennika Polskiego”.

Podstawową formą walki z okupantem niemieckim podjętą przez społeczeństwo Krakowa była akcja czynna prowadzona przez podziemie. Już od pierwszych dni po wkroczeniu oddziałów niemieckich i pojawieniu się administracji okupanta, zaczęły powstawać organizacje konspiracyjne, stawiające sobie za cel walkę „z nowymi porządkami” wprowadzanymi przez agresorów. W Krakowie walkę prowadzono wszelkimi dostępnymi metodami: od sabotażu, bojkotu, poprzez propagandę, do walki zbrojnej włącznie. Kraków – przed wojną centrum polskiej kultury i nauki, siedziba Dowództwa Okręgu Korpusu – dysponował zarówno tradycjami wojskowymi i zapleczem intelektualnym zdolnym podjąć ciężar tworzenia, prowadzenia i kierowania konspiracyjnymi strukturami odradzającego się na emigracji i w podziemiu państwa polskiego. Tworzyły się zatem w Krakowie konspiracyjne organizacje wojskowe: powstające na bazie przedwojennych partii politycznych oraz pozostające poza tymi strukturami partyjnymi. Partie w oparciu o swe „wojskówki” obok walki zbrojnej z okupantem chciały w podziemiu realizować również cele partyjno-polityczne.

Do końca grudnia 1939 roku na terenie Krakowa podjęły działalność konspiracyjną, m.in.: Polska Organizacja Bojowa (POB), Tajna Armia Polska (TAP), Unia, Związek Czynu Zbrojnego (ZCZ), Wojskowa Organizacja Krakowa (WOK), „Racławice”. Wszystkie one włączyły się w struktury ZWZ bezpośrednio lub etapami, tak jak POB, która weszła najpierw w skład Wojskowej Organizacji Wolności „Znak”, by w styczniu 1943 roku ostatecznie podporządkować się AK. Hasłem do rozpoczęcia „podporządkowania” konspiracji w Krakowie były wytyczne gen. M. Karaszewicz-Tokarzewskiego i misja mjr Feliksa Ankersteina „Olgierda” (b. z-cy szefa Wydziału Specjalnego Oddziału II Sztabu Głównego WP) przybyłego 7 listopada 1939 roku do Krakowa. Przywiózł on ogólne wytyczne dla dywersji w Kraju, które stały się podstawą do procesu ujednolicenia organizacji konspiracyjnych i koordynowania działań przeciw okupantowi. Jednak wiele organizacji konspiracyjnych wojskowych znalazło się poza tym procesem mniej lub bardziej z własnego wyboru, tworząc kolejne struktury podziemne. Powstała w grudniu 1940 roku Komenda Obrońców Polski utworzyła inspektorat obejmujący działaniem obszar GG z czterema okręgami (krakowski, kielecki, lubelski i warszawski). Nie zdołała rozwinąć jednak szerszej działalności. Natomiast Wojskowa Grupa Nadwiślańska, założona w maju 1940 roku przez Tadeusza Fedorowicza „Ran” i Jana Kubina organizacyjnie podporządkowała się w lutym 1941 roku Wojskowej Służbie Ochrony Powstania (WSOP), zachowując jednak pełną autonomię. W 1942 roku formacja ta przekształciła się w Zbrojne Pogotowie Narodu (ZPN). Komendantem Okręgu Kraków ZPN po wcieleniu Wojskowej Grupy Nadwiślańskiej (WGW) został Jan Kubin „Jasio”. (dotychczasowy d-ca Wojskowej Grupy Nadwiślańskiej), natomiast, komendantem miasta Krakowa z ramienia ZPN, został kpt. „Orlik”.

 GESTAPO

 Kto pierwszy posłużył się nazwą: Gestapo?

Hans Berndt Gisevius, niedoszły szef tego urzędu w Prusach twierdzi, że uczynił to na początku lat trzydziestych urzędnik pocztowy w Berlinie. W celu ułatwienia sobie pracy nad korespondencją służbową dokonał praktycznego skrótu nazwy Ge/ heime / Sta / ats / po / lizei – Tajnej Policji Państwowej.

Nikt wtedy zapewne nie przeczuwał, że formacja ta ogarnie wkrótce Europę i stanie się najostrzejszym narzędziem hitlerowskiego ludobójstwa, a Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze, osądzający po wojnie hitlerowskich paladynów, uzna Gestapo za organizację zbrodniczą, rejestr jego zbrodni zaś określi słowami: „wygląda tak, jakby układała go ręka szatana”.

Kiedy Gestapo powstawało, w Niemczech naziści sięgali już po władzę, wkraczali na arenę dziejową Niemiec, swej „tysiącletniej Rzeszy”. Ale historia nazizmu niemieckiego zaczęła się już o wiele wcześniej, wraz z powstaniem partii NSDAP w 1919 roku, aby poprzez walkę, euforię zwycięstwa, zakończyć się klęską. I była równocześnie historią działalności jednego człowieka – Adolfa Hitlera. Był on Niemcem austriackim, człowiekiem pozbawionym perspektyw życiowych, jakby z marginesu społecznego – bez wykształcenia, majątku, na dodatek nie w pełni wiadomego pochodzenia. Jego ojciec Alois urodził się mianowicie jako nieślubne dziecko Marii Schicklgruber, która pracowała wówczas w domu wiedeńskiego Żyda Frankenbergera. Kim zatem naprawdę był dziadek Adolfa Hitlera?

Nazwisko – Hitler pojawiło się później, kiedy Maria Schiclgruber wyszła za mąż za Johanna Hitlera, który usynowił Aloisa. Alois Hitler dorósł, ożenił się i spłodził syna Adolfa. Człowieka, który miał wstrząsnąć światem.

Krakowskie struktury Gestapo były silnie rozbudowane. Dla konspiracji i Ruchu Oporu największe zagrożenie stawiała gestapowska agentura niezmiernie silnie rozbudowana i wielce pomocna krakowskiej siedzibie Gestapo przy ul. Pomorskiej.

 „TEODORA DUŻEGO” ŻYWOT KRAKOWSKI

 Rzadko się mówi i pisze o tym człowieku, pomimo że żyją w Krakowie ludzie, którzy znali go i pamiętają przejawy jego zdziczenia. Koledzy z Sicherheitspolizei nazwali go „Teodorem Dużym”. Jego prawdziwe nazwisko to Rudolf Körner. Zawodowy policjant drezdeńskiej Sicherheitspolizei przybył w 1939 roku do Krakowa z gronem kolegów dla spełnienia misji agenturalnej. Doświadczenie wyniesione w pracy w drezdeńskiej policji szybko zapewniło mu mocną gestapowską pozycję. Był wśród tych agentów którzy ściśle współpracowali z Pomorską. O jego agenturalnej działalności pisała Jadwiga K. B. z Nysy na początku 1945 roku.

 ŻYDOWSCY KOLABORANCI

 Autorka listu poznała Körnera w krakowskiej melinie jego żydowskich współpracowników. Wspomnienia Jadwigi K. B. są sugestywne. Zapamiętała Körnera jako rasowego Niemca. Wysoki, łysawy blondyn, oczy trochę bawole i torby pod oczami. Życie Körner miał urozmaicone, mieszkał w gmachu Gestapo, gdzie odbywały się jego spotkania z żydowskimi konfidentami oraz ich werbunki. Kiedyś, gorącym latem wypatrzył Körnera patrol Kedywu (Kierownictwo Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej) – wydzielony pion organizacyjny Armii Krajowej – gdy płynął kajakiem Wisłą od klasztoru Norbertanek w stronę Wawelu. Wówczas towarzyszyła mu piękna kobieta, ani żona, ani żadna ze znanych już podziemiu agentek. Czasami odwiedzała go w Krakowie jego żona, ale najczęściej odwiedzały go inne kobiety, najczęściej szły z nim do łóżka piękne młode Żydówki, agentki Gestapo. Do dzisiaj nie udało się precyzyjnie ustalić z kim Körner pracował w swoim tzw. podreferacie agenturalnym. Znane jest nazwisko m.in. Willi Rommelmanna z Weimaru. „Wsławił” się tam odrażającym postępkiem wprowadzając do swojego mieszkania młodą, piękną Żydówkę, którą zgwałcił i następnie zastrzelił.

Podziemie rzuciło dowódcom gestapowskiej agentury wyzwanie: wiemy o was wszystko!

 OTO NAJGŁOŚNIEJSZY DOKUMENT

 „Goniec Krakowski” numer 282 z 1 grudnia 1943 roku, drukowany w Wieliczce i sprzedawany na ulicach Krakowa po 25 groszy. W rubryce „Nauka i wychowanie” inserat: „Listę konfidentów Gestapo, wydanie II znacznie poszerzone wraz z życiorysami sławnych mężów z Pomorskiej 2 zaopatrzone w liczne ryciny, fotografie oraz podobizny autografów, dostarcza członkom organizacji podziemnej – Kierownictwo Walki Podziemnej”. Np. rejestr nazwisk na literę „S” wynosił aż 126 pozycji. Czy blady strach padł na Gestapo? Oczywiście nie. Ale strach padł i to potężny na istniejącą żydowską agenturę. Znane było wykonywanie wyroków śmierci na  konfidentów przez struktury Polski Podziemnej. Jednakże agenci, najczęściej młode Żydówki wyzbyte były moralnych zasad, stając się skrajnie niebezpieczną kategorią agentów. Niektóre Żydówki działały zuchwale, niemal półjawnie, jakby gardząc życiem. Ich nazwiska notowano w meldunkach podziemia, pojawiały się również w podziemnym „Gońcu Krakowskim” w formie ogłoszeń:

„Młode, przystojne Polki, z zawodu agentki Gestapo, pragną zawrzeć znajomość z członkami organizacji podziemnej”. Tu padają nazwiska nie polskie: Anna Fischer, Franciszka Eder, Elżbieta Buchholz, Irma Planicer, Helena Roth.

Inny tekst „Gońca Krakowskiego”: „cztery przystojne Polki, dobrze sytuowane, znające doskonale fach konfidencki, pragną poznać panów z przeszłością konspiracyjną: Maria Fiedler, Urszula Telekiel, Charlotta Norban i Karola Erdman”.

W kawiarni „Ziemiańska” w Krakowie przy ul. Mikołajskiej spotykała się grupka żydowskich kobiet i mężczyzn współpracujących z Gestapo, niemal oficjalnie. Dla Körnera w jesieni 1942 roku pracowało już ok. 25 żydowskich agentów, wśród których wybijały się takie postaci jak: Diamand, Burner, Spitz (ojciec), Stefa Brandstaetter, czy też Barbara  Schmeidel, ranna podczas zamachu w kawiarni „Ziemiańska”.

W jednej z teczek archiwum Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Krakowie znajduje się dokument zatytułowany:

 „SPRAWA REZYDENTURY ŻYDOWSKIEJ”.

 Pokój w którym mieli melinę żydowscy konfidenci był czymś pośrednim pomiędzy kawiarnią, a mieszkaniem. Ciężar rozpracowania niebezpiecznej agentury przejął kontrwywiad podziemia. Oto fragment raportu z dnia 3 lipca 1943 roku:

„W wyniku prowadzonych wywiadów ustalono, że przy ul. Sławkowskiej 6 czterech osobników zajmuje pokój nr 2 na I piętrze i nr 10 na III piętrze dwa pokoje. Wszyscy czterej są niemeldowani, a wywieszone wizytówki są fałszywe. Są to agenci Gestapo Żydzi: Julian Appel, Mieczysław Bilewski, lub Biełewski, Marian Diamand oraz Żydówka Stefania  Brandstaetter. Obok na marginesie dopisek ołówkiem: „wszyscy czworo (…) są czynnymi członkami Gestapo uzbrojeni stale. Ostatnio dołączył do nich piąty Żyd, nazwiska nie ustalono”.

Rezydentura żydowskich agentów działała do sierpnia 1944 roku. Wtedy nastąpiła ich likwidacja.

Agentami Gestapo byli również policjanci żydowscy w gettach. (Jüdischer Ordnungsdienst dosł. Żydowska Służba Porządkowa, potocznie policja żydowska albo tzw. odmani). Agentem Gestapo był krakowski adwokat Karol Buczyński żydowski policjant w getcie, po wojnie agent SB podobnie jak żydowski adwokat Maurycy Wiener. Współpracowali oni ściśle z prokuraturami wojewódzkimi w Krakowie, Gołdą, Rekiem, Skwierawskim, czy też z sędzią Sądu Wojewódzkiego Korbielem, za pieniądze umarzając rozmaite przestępstwa, donosząc również na opozycję.

Oto krótko spisana historia żydowsko – konfidenckiej grupy działającej w Krakowie w latach wojny, gdy Niemcy masowo uśmiercali Żydów. Tekst nie wyczerpuje wszystkich źródeł świadczących o ogromie zdrady i kolaboracji, które wystąpiły właśnie w Krakowie, obok starych synagog i świętych miejsc Żydów.

 KRAKOWSCY KONFIDENCI GESTAPO i SB

 Gmach przy ul. Pomorskiej 2 w Krakowie wybudowano w latach 1931 – 1936 z inicjatywy Towarzystwa Obrony Kresów Zachodnich jako siedzibę bursy i schroniska turystycznego dla młodzieży śląskiej studiującej i odwiedzającej Kraków (stąd nazwa Dom Śląski). W dniu 13 września 1939 roku budynek został zajęty przez Gestapo i do 17 stycznia 1945 roku pełnił funkcję Komendy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Dystrykcie Kraków. Po wojnie Dom Śląski przekazano w administrowanie Lidze Obrony Kraju, która z biegiem czasu stała się formalnym właścicielem obiektu.

Przy ulicy Pomorskiej 2 w Krakowie znajduje się obecnie wystawa stała  „Krakowianie wobec terroru 1939–1945–1956” Muzeum Historycznego m. Krakowa.

Dom Śląski przy ul. Pomorskiej 2 w Krakowie w latach 1939-1945 stał się siedzibą okupacyjnego Urzędu Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa dystryktu krakowskiego, którego wydział IV stanowiła tajna policja państwowa (Geheime Staatspolizei) – Gestapo, stanowiąca jedno z głównych narzędzi terroryzowania ludności i wyniszczania narodu, a zwłaszcza jego elit intelektualnych.

Budynek Domu Śląskiego był przez cały okres okupacji miejscem kaźni i męczeństwa tysięcy Polaków i osób innych narodowości (liczba więzionych nie jest dokładnie znana). Tutaj w pomieszczeniach I i II piętra odbywały się przesłuchania osób przywożonych najczęściej z więzienia przy ul. Montelupich w Krakowie. W części piwnic, zamienionych na cele, przetrzymywano aresztowanych będących w trakcie śledztwa. Funkcjonariusze Gestapo poddawali więźniów brutalnym torturom, które niejednokrotnie prowadziły do kalectwa lub śmierci przesłuchiwanych.

Na ścianach trzech pomieszczeń wykorzystywanych jako cele zachowały się autentyczne inskrypcje z lat 1943 – 1945 (łącznie ok. 600 napisów – według inwentaryzacji z lat 80. XX w.) pozostawione przez osoby zatrzymane i tu przesłuchiwane, świadczące o tym, co przeżyli ludzie wtrąceni do tych cel, zachowane do dzisiaj. Napisy te wykonane przez więźniów znajdują się na ścianach i drzwiach. Są to niekiedy ostatnie słowa ludzi skazanych na śmierć, ich ostatnie wołania przerażenia, buntu, rozpaczy i pożegnania. Obok napisów widnieją  różne rysunki, daty, kreski, kółka, inicjały i inne znaki zrozumiałe tylko dla ich autorów. Więźniowie nie znając dnia jutrzejszego, nie wiedząc co ich spotka za godzinę, chcieli zostawić po sobie jakiś ślad. Materiałem do pisania był ołówek, kredka, kawałek ostrego przedmiotu, paznokieć, a nawet suchy chleb. 

Oto kilka dramatycznych napisów:

– Mira Czesiek nie rozpacza bo zginie za Ojczyznę. W inskrypcji godło Państwa. (4. I. 45),

– Jezu bądź miłościw grzesznej duszy mojej !

– Bóg modlitwy zawsze wysłucha, Sroka

– Wiem w ostatnich chwilach życia, że cię kocham Lila, Jerzy

– Matko (…) Częstochowska miej mnie i Zdzisia w swojej opiece

– Nowicki Włodzimierz Kądzielowski Jerzy dnia 15. X. 44 Kraków godz. 13 niewinni.

Relacja Heleny Pająkowej (maszynopis w zbiorach Muzeum Historycznego m. Krakowa):

(…)nie szczędzono mi tortur wszelkich jakie tylko zdołało wymyślić bestialstwo faszystów. Na Pomorskiej zakładano mi maskę z gazem duszącym. Bito mnie, bestialsko kopano wszędzie, targano za włosy. Wiązano mi nogi sznurem, kazano wchodzić na stół, z którego ściągano na podłogę i znowu bito i kopano. Wieszano na drzwiach – ręce w tyle przymocowane do sznurów zawieszonych na hakach. Jak długo tak wisiałam nie pamiętam, bo straciłam przytomność. Obudziłam się na podłodze, kiedy polewano mnie wodą (…).

Więźniami byli ludzie ze wszystkich warstw społecznych, o różnych przekonaniach politycznych, aresztowani z różnych powodów za czyny wymierzone w niemieckie „dzieło odbudowy Generalnego Gubernatorstwa”. Przetrzymywano tutaj nie tylko Polaków, ale również osoby innych narodowości, o czym świadczą napisy w języku niemieckim, czeskim, rosyjskim i francuskim.

Hitlerowski aparat represji w okupowanej Polsce nie mógłby działać sprawnie, gdyby nie donosiciele. Tylko w samej „stolicy” Generalnego Gubernatorstwa Krakowie, Niemcy mieli na swoich usługach setki konfidentów. Do budowy takiej siatki informatorów  okupant przestąpił już wczesną jesienią 1939 roku. Motywy ludzi decydujących się na zostanie szpiclami były różne. Jedni spodziewali się korzyści materialnych, innych zmuszono do tego szantażem. W Krakowie gestapowcy z Pomorskiej mogli stale liczyć – przez całą wojnę – na pomoc od około 800 do 1000 agentów i współpracowników.  Na liście zestawionej przez krakowski kontrwywiad Armii Krajowej  z września 1944 roku znalazło się 686 agentów. Później rozszyfrowano jeszcze kolejnych – łącznie 803. Listę rozpoczynała bufetowa z krakowskiego Dworca Głównego. Czyli na 300 mieszkańców – 1 konfident.

Agenci i konfidenci rekrutowali się właściwie ze wszystkich warstw społecznych oraz narodowości zamieszkujących miasto. Byli to Polacy, Niemcy, Ukraińcy oraz liczni Żydzi. W ich szeregach można było znaleźć prawdziwych zawodowców, takich jak chociażby Danko Redlich, przedwojenny komunistyczny agent, który po  współpracy z Gestapo pracował dla Urzędu Bezpieczeństwa.

Jednym z nich był szesnastoletni harcerz Sławomir Mądrala „Pirat”, który pod wpływem tortur i za namową matki, chcącej ratować syna, zdecydował się na współpracę z Gestapo. W jej wyniku zostali aresztowani niemal wszyscy jego koledzy z drużyny. Za zdradę został skazany przez podziemny Wojskowy Sąd Specjalny na śmierć. Wyrok wykonano 31 marca 1944 roku. Zabito również matkę „Pirata”. Też była konfidentką.

Karzącego ramienia Państwa Podziemnego uniknął za to Henryk Wojciech Koppel. Ten, dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych, przedwojenny kapitan Wojska Polskiego, aresztowany w marcu 1941 roku pod wpływem brutalnego śledztwa zdecydował się na współpracę agenturalną.

Regularnie przekazywał informacje oficerom prowadzącym – Kurtowi Heinemayerowi i Rudolfowi Körnerowi. W wyniku konfidenckiej działalności Koppla wiele osób zostało wywiezionych do obozów koncentracyjnych, skąd już nigdy nie powróciło. Koppel dwukrotnie zadenuncjował inżyniera Jana Gołąbka – najpierw Gestapo, a po wojnie Urzędowi Bezpieczeństwa.

Informacje przekazane Niemcom przez przedwojennego kapitana Wojska Polskiego Henryka Koppla były przyczyną wysłania do obozów koncentracyjnych wielu Krakowian. Po wojnie Koppel pracował dla Urzędu Bezpieczeństwa.

Innym wojskowym na usługach Niemców był żołnierz kampanii wrześniowej Roman Słonia. Jego siatka, poza pracą dla okupanta, zajmowała się również działalnością przestępczą. Grupa dobrze uzbrojona przez Gestapo czuła się bezkarna, gdyż opiekunowie spod znaku trupiej główki przymykali oko na aktywność kryminalną Słoni i jego kompanów, wyciągając ich natychmiast z aresztu. W końcu jednak miarka się przebrała i AK zdecydowała się interweniować, wykorzystując przy tym podstęp.

Wiosną 1944 roku funkcjonariusze Kripo (niemiecka policja kryminalna) zatrzymali pod pretekstem awantury ulicznej jednego z członków siatki Słoni. W krakowskim Kripo pracowali żołnierze AK, którzy szybko przejęli sprawę. Funkcjonariusz Kripo ppor. Stanisław Szczepanek „Janusz”, żołnierz AK, poinformował swojego niemieckiego zwierzchnika […], że zatrzymał bandytę, który w czasie śledztwa ujawnił lokal konspiracyjny.

Duży odsetek  konfidentów stanowili krakowscy Żydzi, wywodzący się najczęściej z inteligencji. Byli to adwokaci, lekarze, inżynierowie, nawet pedagodzy. Nie tylko ratowali się szpiclowaniem przed obozem w Płaszowie, a wcześniej krakowskim gettem. Brali za donosicielstwo pieniądze.

Niektórzy z nich pracowali również w policji żydowskiej (Ordnungsdienst) w różnych gettach, w zmieniających  się lokalizacjach. Pałowali niemiłosiernie swoich pobratymców w getcie, szantażowali ich i ograbiali. Zrabowanymi pieniędzmi dzielili się z Judenratem  (Rada Żydowska, Żydowska Rada Starszych). Oficjalnie nie posiadali broni palnej, niektórzy mieli legitymacje gestapowskie, policyjne pozwolenie na broń i poruszali się dowolnie po całym GG (Generalne Gubernatorstwo). Generalny Gubernator Hans Frank (skazany na śmierć w procesie norymberskim) akceptował tę działalność i ją finansował. W owej służbie działały również kobiety i te były najniebezpieczniejsze i najbardziej uzdolnione w szpiclowaniu.  Żydowscy konfidenci docierali do Polaków ukrywających Żydów i wszystkich wydawali w ręce Gestapo. Konfidenci docierali również do podziemnych struktur konspiracyjnych AK. Niejednokrotnie ujawniani i skazywani na śmierć przez służby Polskiego Państwa Podziemnego.

Podwójną działalnością policyjną w żydowskiej policji (Ordnungsdienst) i w Gestapo zajmowali się również  znani krakowscy adwokaci.

Po zmianie okupantów niektórzy ściśle współpracowali ze Służbą Bezpieczeństwa, sądami , prokuraturą wojewódzką i z Wydziałem Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mówiono o nich, że za pieniądze  uwolnią największego przestępcę i mordercę. Była to prawda, za duże pieniądze krakowski prokurator wojewódzki ze swoim zastępcą  umorzyli każde śledztwo, a współpracujący z SB sędziowie  nie skazywali takich oskarżonych , lecz również umarzali postępowania.   

Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego z czasów PRL-u ma swoją niechlubną tradycję. Po wielkim luminarzu nauk prawniczych prof. Władysławie Wolterze kierownictwo katedry objął Kazimierz Buchała wysoko oceniany w archiwach Służby Bezpieczeństwa – Tajny Współpracownik /TW/ o pseudonimie „Magister”, promujący swoich ulubieńców Andrzeja Zolla i Zbigniewa Ćwiąkalskiego, a potępiający Władysława Mąciora, pracownika naukowego katedry, znanego opozycjonisty.

Oprócz Buchały, Zolla i Ćwiąkalskiego działali tam jeszcze w tym okresie, Marek Waldenberg, kierujący katedrą Podstaw Marksizmu-Leninizmu, sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR, piszący prace naukowe o wielkości jakiegoś Karla Kautskiego marksistowskiego sekciarza.

Do pocztu bezprawników tego okresu dołączył prof. Julian Polan-Harashin b. prokurator w Lublinie, ścigający tam żołnierzy AK i NSZ, skąd musiał uciekać, bo podziemie wydało na niego wyrok śmierci.

Prof. Julian-Polan Harashin, szwagier kardynała Franciszka Macharskiego, jako wiceszef  sądu wojskowego wydał kilkadziesiąt wyroków śmierci na żołnierzy AK i NSZ. Był najkrwawszym sędzią PRL-u i skorumpowanym łapówkarzem. Jako dziekan studium zaocznego Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego wydał kilkaset „łapówkarskich” dyplomów magistrów praw. Gdy jeden z dyplomowanych partyjnych i ubeckich „magistrów” skompromitował się swoją „prawniczą wiedzą” i sprawa nabrała rozgłosu prof. Julian Polan-Harashin podpalił dokumenty w dziekanacie, otrzymał wyrok, lecz szybko został uwolniony i skrupulatnie donosił nadal, jako agent SB, o wszystkim co usłyszał o krakowskim Kościele od żony i szwagra.

Niebagatelną rolę w służbie SB odegrał prof. UJ Tadeusz Hanausek, mąż milicjantki, współpracujący z prokuraturą wojewódzką w Krakowie, sądami oraz z Wydziałem Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Wydaje się, iż dzisiejsza opiniotwórczość katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego mająca niebagatelny wpływ na stosowanie prawa w Polsce i kształtowanie opinii publicznej, korporacyjność urzędującej palestry, wyrokowanie „niezależnych” sądów i Trybunału Konstytucyjnego, niekiedy budząca sprzeciw społeczny, ma swoje korzenie w zhańbieniu i zbezszczeszczeniu Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w okresie PRL-u.

Prokuratura i sądy sterowane były przez służbę bezpieczeństwa i od niej ściśle uzależnione. Konfidentem SB był znany krakowski adwokat, Żyd, Maurycy Wiener, działający wspólnie i w porozumieniu z innymi adwokatami, SB, prokuratorem wojewódzkim, jego zastępcą, sędziami i Wydziałem Prawa UJ, osobiście również z profesorami Buchałą i Hanauskiem. 

Bruno Miecugow, krakowski dziennikarz, ojciec Grzegorza Miecugowa (audycja  TVN „Szkło kontaktowe”) przy pomocy Żydówki prof. Marii Orwid  psychiatry, pracownicy naukowej Katedry Psychiatrii Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, pośredniczył i inicjował zamknięcie w „psychuszcze” (krakowski szpital psychiatryczny w Kobierzynie) Wiesława Zgrzebnickiego, wybitnego polskiego architekta, patrioty, który publicznie skrytykował Brunona Miecugowa sygnatariusza rezolucji „53” z 1953 roku w tzw. procesie kurii krakowskiej, w którym księża i osoby świeckie zostały skazane na karę śmierci. Wiesław Zgrzebnicki „Zgrześ” zmarł w Kobierzynie w czasie  eksperymentów medycznych.

Największym postrachem Żydów ukrywających się przed Niemcami podczas II wojny światowej byli ludzie, którzy w zamian za pieniądze zajmowali się ich tropieniem i wydawaniem na pewną śmierć. W Berlinie najbardziej osławionym Greiferem („łapaczem”) wcale nie był fanatyczny nazista ani nawet Niemiec, lecz… Żydówka – Stella Kübler. Wydała na śmierć setki Żydów. Wzięła za to pieniądze. Sama była Żydówką.

 Stella Goldschlag – bo tak brzmiało jej panieńskie nazwisko – urodziła się w lipcu 1922 roku w rodzinnie zasymilowanych berlińskich Żydów. Miała to szczęście, że natura obdarowała ją wybitnie „aryjskim” wyglądem. Była wysoką, szczupłą blondynką o niebieskich oczach, co w żadnym razie nie wskazywało na jej semickie korzenie. Jednak i ją w nazistowskich Niemczech dotknęły szykany związane z coraz bardziej restrykcyjnym prawem antyżydowskim. Żydówka jak każda inna?

  Początkowo historia Stelli nie różniła się niczym od losów tysięcy niemieckich Żydów zmuszonych do noszenia  żółtej gwiazdy Dawida i niemal niewolniczej pracy dla dobra „tysiącletniej Rzeszy”. Stella znalazła zatrudnienie w jednej z berlińskich fabryk zbrojeniowych, a w 1940 roku wzięła ślub z muzykiem Manfredem Küblerem.

Sytuacja uległa zmianie w wyniku tak zwanej Fabrikaktion (akcja „Fabryka”) z 27 lutego 1943 roku, będącej ostateczną łapanką berlińskich Żydów. W jej wyniku – jak pisze w swej książce „Stolica Hitlera. Życie i śmierć w wojennym Berlinie” Roger Moorhouse – funkcjonariusze Gestapo i SS przeprowadzili naloty na wiele stołecznych zakładów przemysłowych i zatrzymali tamtejszych żydowskich robotników.

Co prawda Stelli i jej rodzinie udało się chwilowo uniknąć schwytania, jednak musieli oni rozpocząć życie w ukryciu i ciągłym strachu. Zostali tak zwanymi „U-Bootami”, określanymi również mianem „nurków” (Taucher). Z początku wszystko układało się dobrze.

 „Aryjski” wygląd Stelli oraz „papiery” załatwione u świetnego fałszerza Guenthera Rogoffa, pozwalały spoglądać z optymizmem w przyszłość. Wszelako były to tylko pozory, bowiem Stella znalazła się na celowniku jednego z „łapaczy”. Zaowocowało to jej aresztowaniem 2 lipca 1943 roku. Kilka tygodni później w łapy oprawców z Gestapo wpadli również jej rodzice (jej mąż już wiosną trafił do Auschwitz, skąd nigdy nie wrócił). Podczas przesłuchań poddano ją brutalnym torturom. Liczono przede wszystkim na to, że uda się z niej wyciągnąć informacje na temat miejsca pobytu Rogoffa. W tym wypadku gestapowcy jednak się przeliczyli; Stella po prostu nie wiedziała gdzie przebywa interesujący ich fałszerz.

Jednocześnie dotkliwe bicie oraz dwie nieudane próby ucieczki w ostateczności ją złamały i zgodziła się na propozycję zostania „łapaczem”. Nie bez znaczenia była również obietnica, że dzięki współpracy z Gestapo Stella uratuje życie rodzicom.

„Blond trutka”.

 Jak podaje w swojej książce Roger Moorhouse: Stella szybko stała się wzorowym „łapaczem”. Funkcjonariusze byli już wcześniej pod wrażeniem jej pomysłowości […]. Kiedy już zaczęła dla nich pracować, absolutnie nie zawiodła – miała doskonałą pamięć do nazwisk, dat i adresów, a jej niewymuszona kokieteria stanowiła prawdziwą broń masowego rażenia.

Dzięki nieprzeciętnej „skuteczności” bardzo szybko zyskała sobie w środowisku berlińskich „nurków” miano „blond trutki”, stając się ich prawdziwym postrachem. Doszło do tego, że jej zdjęcie krążyło wśród zbiegów jako forma ostrzeżenia. Kiedy tylko wchodziła do jakiejś restauracji czy kawiarni, każdy Żyd rzucał się do ucieczki. Podobno była w stanie w ciągu jednego weekendu schwytać nawet ponad 60 Żydów. Za każdego dostawała 200 marek. Dokładnej liczby jej ofiar zapewne już nigdy nie poznamy, ale szacuje się, że skazała na pewną śmierć od kilkuset do nawet kilku tysięcy osób!

Pomimo przejawianej gorliwości Stelli nie udało się uratować rodziców, którzy trafili do Auschwitz, gdzie zginęli. Kobieta i tak pozostała aktywnym „łapaczem” do końca wojny. W 1945 roku została aresztowana przez Sowietów i skazana na 10 lat ciężkich robót. Później wyszła jednak na wolność i tak naprawdę nigdy nie odpowiedziała za swoje zbrodnie. W 1994 roku popełniła samobójstwo w wieku siedemdziesięciu dwóch lat. Czyżby to ciężar popełnionych czynów prześladował ją do ostatnich dni życia?

Opracowanie  Aleksander Szumański , świadek historii – dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 – 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant – Osoba Represjonowana – zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

Tekst opublikowany w „Warszawskiej Gazecie” 25 marca 2013 r.

 Dokumenty, źródła, cytaty:

 – „Okupacyjny Kraków w latach 1939-1945” profesor Andrzej Chwalba,

 – Roger Moorhouse, „Stolica Hitlera. Życie i śmierć w wojennym Berlinie” Znak, 2011,

 – Diana Tovar, Stella: „The Story of Stella Goldschlag”

 http://ciekawostkihistoryczne.pl/2012/07/31/donosiciel-najlepszy-przyjaciel-gestapo/

 http://upadeknarodu.cba.pl/zydowska-policja.html

 http://www.bibula.com/?p=40858

 http://aleszum.salon24.pl/325086,psychiatryczny-archipelag-gulag

 http://www.rodaknet.com/rp_szumanski_9.htm

 http://www.kedyw.info/wiki/Andrzej_Kuler,_Konspiracja_krakowska_w_latach_1939-1945

 http://ipn.gov.pl/publikacje/ksiazki/studia-nad-wywiadem-i-kontrwywiadem-polski-w-xx-wieku

 – Józef Bratko „Gestapowcy” KAW Kraków 1985

UKRAIŃSKIE, SOWIECKIE I NIEMIECKIE GWAŁTY NA POLKACH

$
0
0

 

Czyje metody gwałtów były okrutniejsze, Ukraińców, Rosjan. czy Niemców? Jedno jest pewne, że ta dzicz działała wspólnie i w porozumieniu. Przełożeni tych gwałcicieli nie reagowali, sami zapewne też pragnęli dołączyć do tych ludzkich bestii.

Rosjanie boją się przyznać, że ofiarami Armii Czerwonej padło kilkadziesiąt tysięcy naszych Rodaczek. Dawno już nic tak nie rozwścieczyło Rosjan jak rzeźba studenta Akademii Sztuk Pięknych Jerzego Bohdana Szumczyka.

Instalacja prezentuje sowieckiego sołdata gwałcącego ciężarną Polkę. Gwałciciel bolszewicki jedną ręką trzyma swoją ofiarę za włosy, a drugą wciska jej pistolet w usta.

Szumczyk rzeźbę zatytułował „Dawaj kobieto” i ustawił nocą obok czolgu T-134 stojącego w gdańskiej Alei Zwycięzca. Natomiast po udostępnieniu rzeźby się zagotowało.”To przejaw chuligaństwa o charakterze otwarcie bluźnierczym” – zagrzmiał ambasador Rosji w Polsce Aleksander Aleksiejew. Według niego Szumczyk „znieważył pamięć ponad 600 tysięcy żołnierzy sowieckich poległych w walce o niepodległość Polski” z gwałtami polskich kobiet w tle. O sprawie z oburzeniem pisały sowieckie media. Deputowany Partii Jednej Rosji Franc Klincewicz zażądał przeprosin od polskiego Parlamentu.

 

TRWOGA POLSKICH WŁADZ ANNO DOMINI 2013

 

Trzęsący pludrami rządzący Polską Tusk et consortes zachowali się bojaźliwie. Pomnik został w ekspresowym tempie usunięty przy pomocy dźwigu, a sprawą zajęła się politycznie poprawna prokuratura. Rozważała ona czy młodego artystę oskarżyć o…sianie nienawiści na tle różnic narodowościowych. Głos zabrał rzecznik MSZ, nijaki i nijaki Marcin Wojciechowski pseudo Polak – „Przykro mi z powodu incydentu wokół pomnika żołnierzy radzieckich w Gdańsku”. Swoje oburzenie wykazał również prezydent Gdańska  – przestępca – Paweł Adamowicz. W ów „skandal” wmieszała się również HGW warszawska prezydent aferzystka.

A praca artystyczna Bohdana Szumczyka wywołała oburzenie bolszewickie i przypomniała prawdę o gwałtach ukraińskich i bolszewickich na Polkach. I za to mu chwała!!! A więc powiedział prawdę o jednej z najbardziej ukrywanych zbrodni bolszewickich i ukraińskich, a także niemieckich ludobójców.

Wbrew obiegowej opinii przemoc seksualna przez bolszewików stosowana była nie tylko wobec Polek. Ofiarą gwałtów padły Czeszki, Słowaczki, Węgierki, Litwinki, Łotyszki, Estonki czy Rumunki. A nawet kobiety sowieckie wywiezione na roboty do Rzeszy lub przetrzymywane w niemieckich obozach koncentracyjnych. Losu tego nie uniknęły również dziesiątki tysięcy Polek.

To sprawa bardzo słabo znana nie tylko społeczeństwu, ale także historykom, co pachnie skandalem!

Nie zachowało się za wiele źródeł. Polki na ogół niechętnie mówiły o dokonanych na nich gwałtach, uznając je za coś wstydliwego. Olbrzymia część podobnych incydentów nie została nigdzie zgłoszona. Pionierskie badania na ten temat przeprowadził dopiero w ostatnich latach historyk Marcin Zaremba. To, co ustalił, jest szokujące. W artykule opublikowanym w zbiorze IPN „W objęciach Wielkiego Brata. Sowieci w Polsce 1944–1993” oraz w książce „Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys” przytoczył on szereg wstrząsających relacji, które ukazują prawdziwe oblicze wkroczenia bolszewików do Polski.

Pewna Polka z Gdańska pisała w liście: „Kobiety po 15 razy gwałcono, przestraszyłam się bardzo i poszłam z powrotem. Tej nocy zostałam zgwałcona, ta hańba odbyła się na oczach mojego ojca. Mnie zgwałcono 7 razy, to było straszne”.

Gdy w pobliżu znajdowali się czerwonoarmiści żadna kobieta nie mogła czuć się bezpieczna. Polski, Niemki, Rosjanki, Rumunki czy Węgierki były ofiarami gwałtów dokonanych przez żołnierzy Armii Czerwonej. Pisaliśmy już o bestialskich gwałtach, jakich dopuszczali się sowieccy żołnierze na Niemkach w końcowej fazie drugiej wojny światowej. Ofiarami czerwonoarmistów padły jednak również tysiące kobiet innych narodowości. Polki nie były wyjątkiem.

Polska znalazła się w innej sytuacji niż Niemcy, Rumunia czy Węgry, gdyż formalnie była sojusznikiem ZSRS. W takim przypadku zemsta nie wchodziła w grę. Pomimo to żołnierze sowieccy stwierdzili w czasie pewnego incydentu, że: „walczą trzeci rok o Polskę, więc mają prawo do wszystkich Polek”. Jak się okazało, nie było to podejście odosobnione.

Niezwykle trudno jest określić skalę przemocy seksualnej czerwonoarmistów względem polskich kobiet. Brakuje przede wszystkim relacji ofiar bądź bezpośrednich świadków tych wydarzeń. Głównym źródłem informacji są raporty milicyjne, prywatne listy przechwycone przez cenzurę, czy poufna korespondencja urzędowa między różnymi organami nowej władzy.

 

DIEWOCZKA, TY PRIMA SORT!

 

Także Polki, obok Niemek, stały się w Prusach obiektem napaści seksualnej ze strony pijanych sołdatów. Antony Beevor przedstawił w książce „Berlin 1945. Upadek” taką oto sytuację:

 

„Gdy alkohol rozgrzał żołnierską duszę i ciało, narodowość ofiar nie miała już najmniejszego znaczenia. Lew Kopielew opisał wydarzenie z Olsztyna, gdy usłyszał „straszny krzyk” i zobaczył dziewczynę „z długimi blond włosami w nieładzie, w podartej sukience”, która przerażająco krzyczała: „Jestem Polką! Jezus, Maria! Jestem Polką!”. Dziewczynę goniło dwóch pijanych czołgistów, a wszystko to rozgrywało się na oczach innych żołnierzy i oficerów”.

Wydaje się, że do pierwszych gwałtów na terenie Polski doszło już w styczniu 1945 r. zaraz po zajęciu Krakowa. W Poznaniu były przypadki Polek podstępnie zwabionych przez czerwonoarmistów prośbami o pomoc w opatrywaniu rannych, a następnie brutalnie zgwałconych. Do podobnych zdarzeń dochodziło w Gdańsku, gdzie polskie kobiety pracujące w sowieckim garnizonie „po 15 razy gwałcono”.

 

BESTIE W SOWIECKICH MUNDURACH

 

Takie sytuacje powtarzały się praktycznie w całym kraju. Po wsiach i miasteczkach krążyły hordy pijanego żołdactwa i urządzały regularne obławy na kobiety. Dochodziło nawet do pacyfikacji całych wsi. Stało się tak w okolicach Łodzi, gdzie 3 lipca 1945 r. sowieccy żołnierze zaatakowali wsie Zalesie, Olechów, Feliksin i Hutę Szklaną, rabując domostwa i gwałcąc kobiety, co w efekcie doprowadziło do panicznej ucieczki wszystkich mieszkańców.

 

CZERWONA ZARAZA

 

Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie?

Sowieci obiecywali wolność i bezpieczeństwo. Zdruzgotany brutalną okupacją niemiecką Naród witał ich z nadzieją i kwiatami.

Zamiast wybawicieli nadeszli jednak bezwzględni zbrodniarze i złoczyńcy. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny w zetknięciu z czerwoną szarańczą. Żołdacy Stalina zamordowali dziesiątki tysięcy Polaków. Patriotów zaciągali do enkawudowskich katowni. Nawet małe dzieci zamykali za drutami obozów. Kobiety nie były dla nich ludźmi, ale wyłącznie łupem. Nie sposób zliczyć ile Polek padło ofiarą chorej żądzy czerwonoarmistów. Na pewno zbyt wiele.

Do porwań dochodziło nawet w biały dzień w centrach miast. Szczególnie niebezpieczne były okolice dworców kolejowych. Zdarzały się również napady na pociągi. Polska nauczycielka pisała:

„W dniu 8 stycznia 1946 r. o godz. 1-ej w czasie powrotu mego z ferii świątecznych z Radomia do Szprotawy, między Legnicą a Szprotawą do wagonu, w którym jechałam, jak również do innych wagonów wkroczyły masy bolszewików, zaczęli torturować i bić mężczyzn, rabować walizki i gwałcić kobiety, z których ani jedna nie uszła tej hańby i gwałtu.

Wkraczający do Polski czerwonoarmiści szybko pokazali, że dla kobiet stanowią nawet większe zagrożenie niż żołnierze Wehrmachtu.

Nawet kilkuletnie dziewczynki stały się obiektem przemocy seksualnej. Jakże wymowny jest ten raport milicyjny z czerwca 1945 r:

„W nocy 25 VI br. o godz. 2-ej do mieszkania K. Wincentego w pow. krakowskim wtargnęło dwóch żołnierzy sowieckich, którzy dopuścili się gwałtu na 4-letniej dziewczynce, a potem zrabowali garderobę”.

 

ZBRODNIE NA MAZURACH

 

Od lutego 1945 r. na tzw. „ziemiach odzyskanych” na Mazurach i Pomorzu zaczęły się instalować zręby polskiej administracji. Stopniowo rozpoczął się również napływ osadników, zajmujących gospodarstwa opuszczone przez Niemców.

Polacy szybko stali się obiektem agresji ze strony żołnierzy wciąż licznie tu stacjonujących jednostek armii sowieckiej. W ówczesnym Okręgu Mazurskim, starosta powiatowy w Szczytnie, Walter Późny, raportował w sierpniu 1945 r:

„Ze strony polskiej napływają stale skargi o kradzieżach, rabunkach i gwałtach dokonywanych przez znajdujące się w powiecie oddziały wojskowe. Zdarzały się ostatnio wypadki, że osadnicy broniąc swego mienia zostali zastrzeleni, oraz że w obecności rodziców wojskowi gwałcili ich córki”

Do podobnych wypadków dochodziło we wszystkich powiatach Warmii i Mazur. Doprowadziło to do masowego odpływu polskiej ludności, dopiero co zasiedlającej te ziemie. Starosta reszelski Stanisław Watras we wrześniu 1945 r. alarmował:

„Wobec braku należytej ochrony i gwałtownego pogorszenia się stosunków bezpieczeństwa, a więc masowych wypadków grabieży, rabunków i gwałcenia kobiet przez żołnierzy sowieckich, ludność osadnicza masowo opuszcza gospodarstwa wiejskie i powraca do centrum kraju. W niektórych okręgach ucieczka ta objęła do 60% osadników”.

W styczniu 1946 r. Sowieci uprowadzili pracownicę „Kolumny Przeciw Epidemiologicznej” w Bartoszycach, która została obrabowana z pieniędzy i ubrania, pobita, oraz zgwałcona przez około 30 żołnierzy. W tym samym czasie, w pod olsztyńskiej wsi Likusy czerwonoarmiści pobili i zgwałcili 73-letnią staruszkę.

Nigdy chyba nie dowiemy się, ile polskich kobiet padło ofiarą sowieckich żołnierzy. W odniesieniu do Czechosłowacji przyjmuje się, że zgwałconych zostało 10–20 tys. kobiet. W Polsce, przez którą przebiegała główna oś natarcia sowieckich armii na Berlin, musiało ich być znacznie więcej.

Tuż po wojnie, w latach 1945–1947, zaobserwowano gwałtowny wzrost zachorowań na choroby weneryczne, który przybrał rozmiary prawdziwej pandemii. Roczna liczba nowych zakażeń kiłą wynosiła ok. 100 tys., a na rzeżączkę 150 tys. Ile z nich było efektem gwałtu, nie wiadomo.

W czasach komunizmu był to temat tabu i władzom zwyczajnie nie zależało na przeprowadzeniu jakichkolwiek wiarygodnych badań w tej kwestii. Wydaje się, że również po 1989 r. zagadnienie to nie funkcjonuje dostatecznie w świadomości społecznej, a oprawców sowieckich w dalszym ciągu nazywa się wyzwolicielami.

 

 

 

ŻOŁNIERZE WEHRMACHTU GWAŁCILI POLSKI

 

Niemcy bezkarnie gwałcili Polki. Ofiary trafiały do obozów, zmuszano je do prostytucji

W czasie okupacji Polki nie mogły czuć się bezpiecznie. Niemieccy gwałciciele zazwyczaj pozostawali bezkarni. Polskie ofiary gwałtów trafiały do obozów lub zmuszano je do prostytucji. – Szczególnie groźne były Einsatzgruppen, czyli specjalne grupy operacyjne, które na zapleczu frontu mordowały lub wtrącały do więzień Żydów i prawdziwych lub domniemanych polskich wrogów politycznych III Rzeszy. Gdy ich członkowie dopuszczali się przemocy seksualnej wobec Polek i Żydówek, ich przełożeni przymykali na to oko. Einsatzgruppen miały odgórne przyzwolenie na stosowanie różnych rodzajów przemocy i przemoc seksualna była tolerowana – mówi niemiecka historyk Maren Röger.

Historycy szacują, że żołnierze Armii Czerwonej zgwałcili w Niemczech około 2 mln kobiet. Temat gwałtów, których dopuścili się czerwonoarmiści na Niemkach, jest dobrze opracowany. Powstały nawet filmy fabularne, które o nich opowiadają. Tymczasem o gwałtach dokonywanych przez Niemców na Polkach wciąż wiadomo bardzo niewiele. Podobnie jak opinia publiczna do dzisiaj nic nie wie, albo niewiele o istnieniu niemieckiego  obozu koncentracyjnego dla nieletnich Polaków i Polek w wieku od 2 – 16 lat w  getcie w Łodzi (Litzmanstadt ghetto).

W Niemczech bardzo długo utrzymywało się silne przekonanie, że żołnierze Wehrmachtu nie dopuszczali się w okupowanych krajach przemocy wobec kobiet ani zbrodni w ogóle. Mimo, że historycy już wcześniej rozprawili się z mitem „czystego Wehrmachtu”, dopiero od niedawna wzięli na warsztat zbrodnie na tle seksualnym. Badania są jednak utrudnione ze względu na źródła, którymi dysponujemy, a prowadzenie wywiadów z ofiarami przemocy seksualnej jest równoznaczne z rozdrapywaniem starych ran i wyciąganiem informacji, o których kobiety chciałyby zapomnieć.

Czy skala przemocy seksualnej czerwonoarmistów w Niemczech i niemieckich sił okupacyjnych w Polsce jest porównywalna?

Przede wszystkim trzeba podkreślić, że liczba 2 mln zgwałconych Niemek jest przedmiotem ożywionej dyskusji. Oszacowano ją na podstawie liczby aborcji przeprowadzonych po zakończeniu wojny. Są to szacunki bardzo nieprecyzyjne i te 2 mln należy raczej traktować jako ocenę rzędu wielkości, niż dokładną liczbę zgwałconych kobiet. Bardzo trudno oszacować dziś, ile kobiet zostało zgwałconych przez niemieckich żołnierzy i przedstawicieli okupacyjnej administracji w okupowanej Polsce, ale skala przemocy seksualnej była na pewno mniejsza niż w Niemczech pod koniec wojny.

W 1939 r. Polskę najechało 1,5 mln niemieckich żołnierzy, więc siłą rzeczy nie mogli oni dopuścić się aż tylu gwałtów. Poza tym, choć Niemcy od samego początku wojny zaczęli popełniać w Polsce zbrodnie skierowane przeciwko ludności cywilnej, były to zbrodnie prowadzone planowo. Tymczasem przyzwolenia na gwałty wśród niemieckich dowódców nie było, a dyscyplina w Wehrmachcie była znacznie większa niż wśród czerwonoarmistów. Nie znaczy to oczywiście, że nie dochodziło do gwałtów. Z całą pewnością możemy stwierdzić, że w czasie wojny polsko-niemieckiej i na początku okupacji mieliśmy do czynienia ze znacznie zwiększoną skalą niemieckiej  przemocy seksualnej.

We wrześniu 1939 r. nikt w Polsce nie przypuszczał, że niemiecka okupacja będzie aż tak brutalna, a niemieccy żołnierze nie mieli jeszcze fatalnej reputacji, którą wyrobili sobie później. Jednak polskie i żydowskie kobiety były narażone na niebezpieczeństwo.

Szczególnie groźne były dla nich Einsatzgruppen, czyli specjalne grupy operacyjne, które na zapleczu frontu mordowały lub wtrącały do więzień Żydów i prawdziwych lub domniemanych polskich wrogów politycznych III Rzeszy.

Gdy ich członkowie dopuszczali się przemocy seksualnej wobec Polek i Żydówek, ich przełożeni przymykali na to oko. Einsatzgruppen miały odgórne przyzwolenie na stosowanie różnych rodzajów przemocy i przemoc seksualna była tolerowana.

Rasizm miał duże znaczenie. Zakaz nawiązywania romansów z Polkami i Żydówkami miał podłoże rasistowskie. Zakaz gwałcenia kobiet miał natomiast na celu utrzymanie dyscypliny. W niektórych dokumentach wojskowych można się natknąć również na inne wytłumaczenie, które z perspektywy późniejszych realiów okupacyjnych wydaje się kuriozalne. Mianowicie dowódcy niemieckich oddziałów obawiali się, że przemoc seksualna ze strony żołnierzy spowoduje spadek zaufania polskiej ludności cywilnej do niemieckich władz okupacyjnych.

Wielu badaczy konfliktów zbrojnych uważa, że przyzwolenie na przemoc jest często jednym z narzędzi prowadzenia wojny, które ma dodatkowo sterroryzować i upokorzyć podbite społeczeństwo.

W przypadku niemieckiej okupacji w Polsce tak nie było. Cywili terroryzowano, ale innymi metodami.

Czy Polka zgwałcona przez niemieckiego żołnierza miała jakiekolwiek szanse na dojście sprawiedliwości? I czy była szansa, że gwałciciel poniesie karę?

W czasie wojny niemiecko-polskiej i na początku okupacji panował chaos, w którym mało kto zaprzątał sobie takimi sprawami głowę. Później jednak zdarzało się, że niemieccy żołnierze i przedstawiciele władz okupacyjnych byli skazywani za gwałty na Polkach. Takich spraw było jednak bardzo mało. Niemcy popełniali w Polsce brutalne zbrodnie i mało któremu Polakowi przychodziło do głowy, żeby zgłaszać je na policję. Dotyczyło to również gwałtów. Polscy lekarze często nie chcieli przeprowadzać obdukcji, bo bali się, że jeśli zostaną one użyte jako dowód w sądzie, to będzie im grozić niebezpieczeństwo. Stąd wynikają trudności z oszacowaniem skali przemocy seksualnej w okupowanej Polsce. Zachowały się akta procesowe, ale wiemy, że do sądów trafiał znikomy odsetek takich przypadków.

 

Jakie wyroki zapadały w sprawach o gwałt, gdy trafiały one do sądu?

 

Bardzo różne. Czasem sądy uniewinniały oskarżonych, jako powód podając to, że w czasie popełniania gwałtu byli oni pijani i nie mogli odpowiadać za własne czyny. Natknęłam się na uzasadnienie wyroku w sprawie o gwałt, w którym sędzia pisał, że oskarżony przebywa w Generalnym Gubernatorstwie od niedawna i że w związku z tym nie wiedział, jaki wpływ wywrze na niego wódka. Dostał bardzo łagodny wyrok. Czasem jednak gwałcicieli skazywano na więzienie albo zsyłano ich do obozów koncentracyjnych. Zdarzało się, że sądy orzekały karę śmierci. Dotyczyło to spraw o gwałty, które były demonstracjami przemocy.

Chodzi o gwałty dokonane przy przypadkowych świadkach. Zdarzało się, że niemieccy urzędnicy, żołnierze albo członkowie jakichś innych formacji, wracając na przykład z jakiegoś zakrapianego przyjęcia, gwałcili kobiety na ulicy. Świadkowie bali się oczywiście zareagować. Za tego typu przestępstwa sądy wymierzały karę śmierci. Wielu urzędników niemieckich władz okupacyjnych obawiało się, że jeśli kary za takie przestępstwa nie będą surowe, to zostanie to wykorzystane przez propagandę aliantów.

Przecież w tym samym czasie Niemcy dokonywali mnóstwa innych masowych zbrodni skierowanych przeciwko polskim cywilom, trwał Holokaust żydowski i polski.

Tak, te wytłumaczenia wydają się dziś zupełnie niezrozumiałe. Dlaczego wyroki były tak zróżnicowane?

Obecnie często przyjmuje się, że niemiecka władza okupacyjna była jednolita i konsekwentna, bo funkcjonowała niczym perfekcyjnie skonstruowana, zbrodnicza machina. Tak nie było. Trwał konflikt między Einsatzgruppen, a niektórymi dowódcami Wehrmachtu, którzy protestowali przeciwko ich zbrodniczej działalności.

 

Jednak duża część tych paradoksów wynikała po prostu z tego, że wśród 1,5-milionowej armii, która najechała na Polskę, i wśród dziesiątek tysięcy niemieckich urzędników byli bardzo różni ludzie. Pochodzili z przeróżnych środowisk, byli bardziej lub mniej religijni, bardziej lub mniej praworządni. Niemiecka administracja jako całość była odpowiedzialna za brutalne zbrodnie i masowe mordy, ale konkretni ludzie często starali się postępować zgodnie z własnymi przekonaniami. Wielu z nich poczuło, że ma władzę nad innymi ludźmi, i w pełni to wykorzystywali, inni byli zagorzałymi nazistami i postępowali w myśl zbrodniczej ideologii. Zdarzali się jednak i tacy, którzy kierowali się tradycyjnym kodeksem moralnym. Dotyczyło to również sędziów. Stąd brały się tak duże różnice w karach zasądzanych za akty przemocy seksualnej i dziwaczne z dzisiejszej perspektywy uzasadnienia niektórych działań.

Skoro zgwałcone Polki bały się iść na policję, to jak w ogóle dochodziło do procesów?

Na ogół zawiadomienie składały osoby trzecie, inni Niemcy, którzy usłyszeli gdzieś o gwałcie, albo tłumacze, którzy dla nich pracowali.

Był jeszcze jeden wybuch przemocy na tle seksualnym. W czasie Powstania Warszawskiego Niemcy i żołnierze z jednostek kolaboracyjnych dopuszczali się w Warszawie masowych gwałtów. Jeśli natomiast chodzi o rok 1939, to powód był prozaiczny. Gdy zakończyły się działania zbrojne, z kraju wyjechała większość niemieckich żołnierzy. Jednak w pierwszym okresie okupacji częstsza była nie tylko przemoc seksualna, ale także dobrowolne kontakty seksualne między Niemcami a Polkami. Kobiety dość często wchodziły w przelotne związki z niemieckimi żołnierzami. Ze wspomnień z tego okresu wynika, że zarówno Niemcy, jak i Polki traktowali to jak coś w rodzaju przygody.

To prawda, ale na początku wojny nie była ona jeszcze aż tak silna jak później, gdy zaczęły się rozchodzić informacje o niemieckich zbrodniach. W bardzo wielu niemieckich raportach wojskowych z kampanii wrześniowej i pierwszego okresu okupacji oraz w późniejszych meldunkach polskiego podziemia przestrzegano przed fraternizacją oraz apelowano o trzymanie dystansu. Sam fakt, że obydwie strony zwracały na to tak dużą uwagę, świadczy o tym, że zjawisko było dość powszechne. Potwierdzają to wspomnienia z tamtego okresu.

Większość Polek, które były skłonne do wdawania się w romanse z Niemcami, szybko zmieniła nastawienie, gdy rozpoczęła się brutalna okupacja. Znacznie wzrosła również niechęć polskiego społeczeństwa, które stanowczo potępiało i piętnowało kobiety zadające się z Niemcami. Mówi o tym nawet jedna ze zwrotek znanej okupacyjnej piosenki „Siekiera, motyka, bimber, szklanka”: „Idzie sobie panna/Ze szwabem pod rękę/Bardzo z tego dumna/Z getta ma sukienkę/Za taką córeczkę/Jak ci nie wstyd ojcze?/Nie wstyd, bo jak córka/Stałeś się folksdojczem”. Większość Polaków uważała, że kobiety wiążące się Niemcami są po prostu zdrajczyniami albo prostytutkami.

Związki Niemców z Polkami w czasie okupacji były bardzo specyficzne. Na ogół nie były to ani przypadki prostytucji, ani romantycznej miłości. Zazwyczaj był to po prostu swoisty układ. W okupowanej Polsce panowała nędza. Wielu mężczyzn zginęło, siedziało w obozach jenieckich i koncentracyjnych albo zostało wysłanych na przymusowe roboty do Niemiec. Kobiety zostawały bez środków do życia, często z dziećmi na utrzymaniu. Niemcy tymczasem mieli władzę. Mogli zapewnić im pieniądze, jedzenie i ubrania, które, tak jak sukienka w okupacyjnej piosence, często były własnością zamordowanych Żydów. Mogli też szantażować je groźbą utraty pracy. Dlatego przy piętnowaniu Polek, które decydowały się na nawiązanie relacji z Niemcami, trzeba być bardzo ostrożnym.

Znowu bardzo trudno o jakiekolwiek szacunki. Jednak skala zjawiska z pewnością była duża. Stałe, ale oczywiście nieformalne związki Niemców z Polkami czy Rosjankami były tak częste, że wśród urzędników Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy dorobiły się nawet specjalnego określenia „Ostehe”, czyli „wschodnie małżeństwo”. Wśród Niemców w Polsce takie „wschodnie małżeństwa” były na porządku dziennym.

Nie znaczy to oczywiście, że Niemcy wyrzekali się swoich rasistowskich poglądów. Po prostu chcieli sobie wygodnie urządzić życie w okupowanym kraju.

 

JAK NA TO REAGOWAŁO POLSKIE PODZIEMIE?

 

Reakcje nie tylko podziemia, ile całego społeczeństwa były ostre. W mniejszych miejscowościach drukowano imienne listy kobiet zadających się z Niemcami. Zdarzało się golenie głów. Niekiedy podziemne sądy orzekały karę śmierci, ale działo się to tylko wówczas, gdy Polka nie tylko wiązała się z Niemcem, ale także kolaborowała, wydając okupantom Polaków lub Żydów.

Skoro tego typu relacje polsko-niemieckie były dość powszechne, to czy oznacza to, że niemiecki zakaz nawiązywania kontaktów seksualnych z Polkami był martwy?

Większość tych związków była tajemnicą poliszynela, ale przepis nie był całkiem martwy. Czasem wszczynano w tych sprawach dochodzenia, które często były wynikiem donosu. To był dobry sposób na pozbycie się wrogów i konkurentów.

Jeśli dochodziło do procesów, to sądy na ogół karnie wysyłały Niemców na front. Dużo gorszy los spotykał jednak Polki. Najłagodniejszą karą było wyrzucenie z pracy. Często zsyłano je jednak do obozów koncentracyjnych. Najstraszniejszą karą była przymusowa prostytucja.

 

NIEMCKIE SĄDY SKAZYWAŁY POLKI NA PRZYMUSOWĄ PROSTYTUCJĘ.

CO SIĘ DZIAŁO Z DZIEĆMI NIEMCÓW I POLEK.

 

Znamy takie przypadki z Kraju Warty. Jego niemiecki namiestnik Arthur Greiser wydał rozporządzenie, w myśl którego Polki skazane za nawiązanie relacji z Niemcami musiały pracować w domach publicznych dla niemieckich żołnierzy.

W innych krajach często się zdarzało, że dzieci z takich związków spotykały się z aktami agresji. W Polsce jednak raczej się to nie zdarzało, być może dlatego, że w powojennym chaosie bardzo wiele kobiet zmieniło miejsce zamieszkania. Nikomu nie opowiadały o swojej przeszłości. To bardzo bolesne sprawy. Znam przypadki ludzi z takich związków, którzy do dziś ukrywają przed otoczeniem to, że ich ojcowie byli Niemcami.

 

UKRAIŃSKIE GWAŁTY NA POLKACH TEMAT ZAKAZANY

 

We wrześniu 2009 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ  przyjęła rezolucję, która stwierdziła, że gwałt może być ścigany jako zbrodnia wojenna, a nawet jako czyn mieszczący się w definicji ludobójstwa. Od tego czasu w polskich mediach pojawiło się kilka publikacji dotyczących gwałtów dokonanych przez Niemców na Polkach, oraz kilkanaście publikacji dotyczących gwałtów dokonanych przez Sowietów na Niemkach, Polkach i Węgierkach.
W artykule „Rosjanie, gwałty kobiet i milczenie salonu” (www.niezależna.pl
20.10.2013) napisano:
„Sowieci gwałcili kilkuletnie dziewczynki i siedemdziesięcioparoletnie babcie. Być może była to forma nagrody (!) dla fatalnie odżywionego żołnierza, ale też może i metoda zastraszenia miejscowej społeczności. Brytyjscy historycy podają konkretne dane:
100 tysięcy zgwałconych Polek, 2 miliony zgwałconych Niemek”.

Fruzsina Skrabski w rozmowie z Piotrem Włoczykiem („Sowieckie gwałty na Węgierkach”, w: Historia „Do Rzeczy” z marca 2014) oceniła, że ofiarami gwałtów mogło być nawet 800 tysięcy Węgierek.
Do tej pory nikt jednak nie podniósł tematu gwałtów dokonanych przez Ukraińców na Polkach w latach 1939 – 1948. A były one masowe, przerażające w swoim okrucieństwie i kończyły się niemal w każdym przypadku śmiercią ofiary.

 

Często torturowane i gwałcone były wszystkie kobiety polskie w napadniętym domu, zarówno 6-letnie wnuczki, ich matki jak i ponad 60-letnie babcie. Podczas napadu na wieś były to gwałty publiczne, dokonywane w miejscu, w którym ofiarę dopadnięto. Towarzyszyło im barbarzyńskie okaleczanie ofiar.
Już  12 września  1939 roku we wsi Smerdyń pow. Łuck, uzbrojona grupa Ukraińców w pobliskim lesie dokonała zbiorowego gwałtu na 9 kobietach w wieku 20 – 35 lat oraz 2 dziewczynkach w wieku 11 – 13 lat, a następnie je zamordowała  (poza nimi zamordowali wówczas małżeństwo staruszków w wieku po ok. 80 lat, 5 chłopców w wieku 10 – 14 lat oraz 4 dzieci w wielu przedszkolnym  (Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko „Ludobókstwo”…, s. 654).
17 września w lasach Nadleśnictwa Karpiłówka pow. Sarny banda chłopów ukraińskich napadła na gajówkę: postrzelili gajowego Józefa Kałamarza, przywiązali do ławy i przerżnęli w poprzek brzucha; jego żonę Otylię zawlekli do stodoły, gdzie ją zbiorowo zgwałcili i zamordowali; podpalili gajówkę i w ogień wrzucili ich trójkę małych dzieci (j.w.Siemaszko…, s. 809).
Nocą z 18 na 19 września we wsi Szumlany pow. Podhajce: „W liście wysłanym 17 grudnia 1941 r. przez polskiego rządcę z dworu w Szumlanach Jana Serafina do Polskiego Komitetu Pomocy w Brzeżanach, pisał on:
„We wrześniu 1939 r. Ukraińcy zamordowali w Sławentynie miejscową nauczycielkę p. Zdebową, z domu Małaczyńską.
Mordowali ją w sposób wyrafinowany. Egzekucja trwała w mieszkaniu nauczycielki od zmroku do świtu. Powodem mordu był fakt, że Zdebowa była Polką”   („Antypolska akcja nacjonalistów ukraińskich w Małopolsce Wschodniej w świetle dokumentów Rady Głównej Opiekuńczej 1943 – 1944”,
wstęp i opracowanie L. Kulińska i A. Roliński, Kraków 2003, s. 12 – 14).
Kilku Ukraińców  przez całą noc morduje „w sposób wyrafinowany” bezbronną kobietę,  polską nauczycielkę. Trudno przypuszczać, aby ten „wyrafinowany sposób” nie składał się głównie ze zbiorowego gwałcenia ofiary.
Są setki relacji świadków, którzy w przypadkach torturowanych i zabijanych polskich dziewcząt używają sformułowań typu:
„zamordowana po okrutnych torturach”, „zamęczona na śmierć”. Zwłoki dziewcząt i kobiet były często tak zmasakrowane,  że tylko można było domyślać się, iż wcześniej były gwałcone”.
Zbrodniarze ukraińscy najczęściej, zanim uśmiercili ofiarę, stosowali wobec niej kilku wymyślnych sposobów tortur. Świadkowie często pomijali masowość dokonywanych gwałtów na dziewczętach i kobietach, ze względu na cześć ofiar. Nie jest tak łatwo ujawniać, że matka, żona, siostra czy córka były w potworny sposób zbiorowo gwałcone przed zamordowaniem.
Bezkarność, przyzwolenie, a nawet wręcz zachęta, pozwalały wyzwalać każdą formę zboczenia, w tym pedofilię. Trudno jest chociażby stwierdzić, czy dzieci nasadzone na kołki w płocie były wcześniej gwałcone.
Franciszek Sikorski w książce „Lwa zielona” na s. 123 wspomina: „/…/  czterdziestego drugiego roku /…/ zobaczyłem w Kadłubiskach pomordowanych Polaków w jeszcze bardziej bestialski sposób /…/, na przykład, kobiecie w ciąży rozpruto brzuch i nie narodzone jeszcze bliźniaki ułożono jedno przy jednej piersi matki, drugie – przy drugiej; siedmioletniej dziewczynce wepchnięto do pochwy odwrotną stroną sosnową szyszkę”.
Rzeź wsi Parośla pow. Sarny z 9 lutego 1943 r. uznana została przez historyków za początek ludobójczego szlaku OUN-UPA.
Zbrodnia w Parośli  – zbrodnia dokonana przez sotnię Ukraińskiej Powstańczej Armii pod dowództwem Hryhorija Perehijniaka „Dowbeszki-Korobki” (według Władysława Filara dowodził Korziuk Fedir ps. Kora w dniu 9 lutego 1943 na ludności polskiej we wsi Parośla w gminie Antonówka, w powiecie sarneńskim województwa wołyńskiego. Liczba ofiar szacowana jest w granicach od 149 do 173 zamordowanych Polaków.

 

 

Antoni Przybysz w książce „Wspomnienia z umęczonego Wołynia” na s. 62 pisze: „W południe Ukraińcy przyprowadzili do domu Bronisława Stągowskiego z sąsiednich domów kilka panienek i młodych mężatek i urządzili zabawę.
Jeden z bandytów grał na harmonii, a pozostali – trzydziestu mężczyzn tańczyli na zmianę z tymi kobietami. Wszyscy byli pijani i wobec panienek i mężatek zachowywali się brutalnie i wyrażali się wulgarnie. O godzinie czternastej wyprowadzili z domu starszych ludzi i dokonali zbiorowego gwałtu na kobietach.
Kobietom opierającym się przykładali noże do gardeł, względnie lufy karabinów lub naganów do głów i w ten sposób zmuszali je do uległości”.
Od 1943 roku coraz częściej ofiarą  padały uprowadzane z domów młode dziewczęta, z  których większość zaginęła bez śladu.  Ciała tych odnalezionych były zmasakrowane, zwykle miały obcięte piersi, wyłupane oczy i rozprute brzuchy od narządów rodnych aż po szyję.
25  lutego 1943 roku we wsi Skurcze pow. Łuck upowcy zamordowali 25-letnią Zofię Szpaczek. W lutym 1943 roku we wsi Białokrynica pow. Krzemieniec 23-letnią Polkę Annę Monastyrską, 13 marca w osadzie Chrobrów pow. Łuck 23-letnią Janinę Hetmańczuk.
Polskie dziewczęta były mordowane m.in.  w kol. Grobelki pow. Łuck, w kol. Gruszwica pow. Łuck, w osadzie wojskowej Hallerówka pow. Równe, w kol. Lubomirka Stara pow. Równe (lat 20 – 25, zamordowana przez Ukraińców z Kamiennej Góry), w kol. Łamane pow. Łuck, w kol. Kopytów pow. Równe.
16 marca 1943 roku we wsi Rudniki pow. Łuck zamordowany został leśniczy z 19-letnią córką, w majątku Charłupy 18-letnia dziewczyna została zgwałcona.
Od marca 1943 r. z powierzchni ziemi zaczęły znikać całe polskie wioski, których ludność zostawała wymordowana, dobytek  rozgrabiony zarówno przez banderowców, jak i okoliczną ludność ukraińską, która najczęściej brała udział w zbrodni.
Po relacjach cudem ocalałych świadków można tylko domyślać się niebywałej tragedii, dramatu torturowanych rodzin i ogromu cierpienia ofiar. Istotą tego ludobójstwa było okrucieństwo sprawców i ból bestialsko torturowanych ofiar.
Podczas wyrzynania polskiej ludności prawie w każdej miejscowości zarówno na Wołyniu jak i w Małopolsce Wschodniej dochodziło do zbiorowych gwałtów na dziewczynkach i kobietach polskich, niezależnie od wieku.
Zbrodni dokonywali zarówno „partyzanci ukraińscy” z UPA i Służby Bezpieki OUN, jak też ukraińscy chłopi z tej samej wsi i wiosek sąsiednich. Na ponad dwieście tysięcy zamordowanych mamy  około dwudziestu tysięcy dokładnych  relacji opisujących sposoby torturowania i uśmiercania ofiary z podaniem jej nazwiska.
Do tych wspomnień często nie chcą wracać ci, którym udało się przeżyć. Jest to wciąż dla nich ogromnym traumatycznym przeżyciem. Trudno zresztą relacjonować oglądane z ukrycia i przy pełnej bezradności okaleczanie, gwałcenie i uśmiercanie swojej matki, żony, siostry  czy córki. Jest to zrozumiałe, ale daje przewagę mordercom oraz ich poplecznikom, którzy chcą zrobić z kata ofiarę a z sadystycznych zbrodniarzy bohaterów narodowych.
22 kwietnia 1943 r. (Wielki Czwartek) we wsi Dźwinogród pow. Borszczów banderowcy uprowadzili do młyna 3-osobową rodzinę polską Sypnickich.
„Tam na oczach rodziców oprawcy zgwałcili ich 17-letnią córkę Janinę, a następnie całą trójkę zamordowali” (Komański…, s. 35). „W Wielki Piątek 23 kwietnia. w kol. Augustów pow. Horochów zarąbali siekierami rodzinę młynarza liczącą 10 osób.
Zginęli: 55-letni Jan Romanowski, jego 18-letni syn Aleksander, 16-letnia córka Leokadia, 13-letnia córka Aleksandra, 10-letnia córka Krystyna, 8-letnia córka Jadwiga, zamężna 30-letnia córka Anna Dziadura i jej 3-letnia córka Ewa, 80-letnia Anna Romanowska (matka Jana) oraz 17-letnia kuzynka Feliksa Kicuń; „córki młynarza przed zamordowaniem były zgwałcone”.

 

Żona młynarza, z pochodzenia Niemka, z ukrycia obserwowała rzeź całej rodziny i rozpoznała 2 zabójców, a po spaleniu młyna uciekła do Włodzimierza Wołyńskiego (Siemaszko j.w.…, s. 149).
W kwietniu 1943 r. pomiędzy wsią Podłużne a osadą Janowa Dolina pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 10-letniego Tadeusza Gołębiowskiego, którego udusili drutem oraz 18-letnią Zofię Bartosiewicz, którą zgwałcili i obcięli jej piersi (Siemaszko j.w.…, s. 322).
Na drodze do Łucka zamordowali 48-letniego inż. Władysława Krzanowskiego z 26-letnią córką Janiną Krzanowską, nauczycielką, którą przed śmiercią zgwałcili; ciała ofiar wrzucili do studni.
W kolonii Teresin pow. Włodzimierz Wołyński w marcu lub kwietniu 1943 r.: „Ukraińcy weszli do domu Brzezickich i na oczach Jana zgwałcili jego żonę!
Potem ich powiązali i zabrali ze sobą na wóz. W tym samym czasie, Ukraińcy z tej samej grupy, zabrali także ze sobą Antoniego Bojko oraz jego żonę Jadwigę. Od tej chwili, wszelki słuch po nich zaginął, jestem prawie pewien, że zostali wtedy nieludzko zamordowani. /…/
Tymczasem niedługo później Ukraińcy z Lasu Świnarzyńskiego, znów przyjechali do naszej wsi i tym razem zajechali na podwórko rodziny Kukułka. Gospodarz miał na imię chyba Stanisław lat około 45, który miał żonę lat około 42 oraz jednego syna Antoniego lat około 18 i jedną córkę, chyba miała na imię Zosia, lat około 23.
Po odjeździe banderowców, po naszej kolonii rozpoczęto sobie opowiadać, co stało się z rodziną Kukułków. Ludzie mówili tak:
„Banderowcy weszli do domu rodziny Kukułka, zgwałcili Zosię, a potem wszystkich zabrali ze sobą do lasu. Od tej pory wszelki słuch po nich zaginął. Pewnie ich w lesie bandziory pomordowali.”  (Eugeniusz Świstowski; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl wspomnienia spisane przez Sławomira Rocha).
„Około 12 V 1943 r. sotnia bulbowców otoczyła zamieszkaną przez Polaków kolonię Wielka Hłusza, leżącą około 25 km na północ od Kamienia Koszyrskiego.
Mieszkańców, w liczbie 15 osób dorosłych i kilkoro dzieci, zgromadzono w zabudowaniach Pileckiego i Łukaszewicza, po czym w obecności sterroryzowanych mężczyzn zgwałcono wszystkie niewiasty, a następnie wszystkim nie wyłączając dzieci, wyłupano oczy, obcięto języki, kobietom piersi, a mężczyznom genitalia, po czym zabudowania wraz ze znajdującymi się w środku okaleczonymi spalono” (Janusz Niewolański: „W poszukiwaniu zagubionych  „Żurawi Ibykusa”; w: Kresowy Serwis Informacyjny nr 7 / 2013).
 Nocą z 14 na 15 maja we wsi Kundziwoda pow. Dubno upowcy oraz Ukraińcy z sąsiednich wsi obrabowali i spalili  większość polskich zagród oraz zamordowali co najmniej 15 Polaków, w tym 60-letnią wdowę Samoszyńską i jej dwie córki lat 21 i 22 po wielokrotnym zgwałceniu (Siemaszko j.w.…, s. 56).
W maju 1943 r. w kol. Stryłki pow. Równe upowcy w nocy dokonali rzezi ludności polskiej. „Ofiary były mordowane w bestialski sposób: mężczyźni mieli odcięte genitalia, kobietom powpychano między wnętrzności butelki i kamienie, odcinano palce, języki, nosy, wbijano kołki w szyje i głowy” (Siemaszko j.w…., s. 726).
2 czerwca we wsi Hurby pow. Zdołbunów upowcy oraz chłopi ukraińscy z sąsiednich wsi otoczyli wieś i ze szczególnym okrucieństwem dokonali rzezi około 250 Polaków.
„Na 3 dzień (5 czerwca 1943 r.) po dokonaniu morderstwa przez Ukraińców byłem w tej wsi. /…/  Doszliśmy na miejsce: widok okropny, wieś częściowo spalona, bardzo dużo pomordowanych w najokropniejszy sposób, kobiety w pozycjach, które wskazywały, że gwałcono je przed zamordowaniem.
/…/  Nie wszystko widziałem – wieś była rozległa, nie udało się wszystkich przykryć ziemią, brak było łopat, wszystko zrabowane”  (Jan Filarowski; w: Siemaszko.j.w….., s. 1243).

 

18 czerwca we wsi Jarosławicze pow. Dubno wymordowali co najmniej 52 Polaków. M.in.: 18-letnią Stasię Jachimek „ukraińscy powstańcy” kilkakrotnie zgwałcili, przywiązali nagą sznurem za nogi do belki i zanurzyli głową w dół w studni.
18-letnią Lusię i 30-letnią Jadwigę Przewłockie przed śmiercią brutalnie wielokrotnie gwałcili na oczach kilku osób (w tym rodziców) czekających na śmierć  (Siemaszko.j.w…, s. 65; oraz Mieczysław Jankowski:” Zapomnieć nie mogę”; w: „Świadkowie mówią”, s. 10).
20 czerwca w kol. Dąbrowa pow. Łuck  zamordowali Anielę Rudnicką  z 3 dzieci oraz 17-letnią Wandę Stępień po dokonaniu zbiorowego gwałtu (Siemaszko j.w.…, s. 568).
W osadzie Szklińskie Budki pow. Łuck zakłuli nożami 40-letniego Wacława Podobińskiego, jego 38-letnią ciężarną żonę Zofię oraz uprowadzili ich 17-letnią córkę Alicję, po której ślad zaginął.
23 czerwca w kol. Andrzejówka pow. Łuck Ukraińcy z kolonii Krasny Sad zamordowali 10 Polaków, w tym 23-letnią Jadwigę Chmielewską, którą uprowadzili do lasu i tam przed śmiercią zgwałcili.
29 czerwca w kol. Fundum pow. Włodzimierz Wołyński upowcy poszukiwali młodych Polek. Postrzelili Feliksa Bulikowskiego i wrzucili do studni oraz ciężko pobili matkę i syna, bo nie chcieli zdradzić miejsca ukrycia córek (sióstr).
Następnie napadli na rodzinę Styczyńskich i pobili ciężko rodziców także poszukując ich córek. W czerwcu 1943 r. w kol. Budki Kudrańskie pow. Kostopol dokonali rabunków w polskich gospodarstwach oraz zgwałcili kilka nieletnich dziewcząt.
Jest to jeden z 4 znanych przypadków w historii tego ludobójstwa, gdy gwałty nie zakończyły się śmiercią  ofiar.
Koło wsi Chwojanka pow. Kostopol w pobliskim lesie zamęczyli na śmierć siostry Dąbrowskie, 19-letnią Władysławę i 21-letnią Genowefę, mieszkanki kol. Borek Kuty.
W kol. Grabina pow. Łuck postrzelili 15-letnią Polkę Helenę Karczewską, następnie zgwałcili ją i dobili strzałem w podbródek; świadkiem był ojciec ukryty nieopodal w lesie (Siemaszko j.w.…, s. 568).
We wsi Hać pow. Łuck zamordowali młodą dziewczynę, Kalabińską, nad którą znęcali się w okrutny sposób. W czerwcu 1943 r. majątku Woronów  pow. Sarny upowcy obrabowali i spalili majątek oraz zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, natomiast 30 z nich zbiorowo zgwałciło córkę zarządcy majątku (Siemaszko.j.w…., s. 722).
W kol. Zahadka pow. Włodzimierz Wołyński miejscowy Ukrainiec podjął się doprowadzenia do Włodzimierza młodej Polki Reginy Garczyńskiej, która odwiedziła rodzinę i wiozła z powrotem żywność. W okolicach wsi Mohylno wydał ją w ręce upowców, którzy przywiązali ją rozebraną do drzewa i gwałcili. Równocześnie rozpalili ognisko i następnie wkładali ofierze w narządy rodne rozpalone żelazo (Siemaszko j.w….., s. 949, 959).
We wsi Zastawie (Katarzynówka) pow. Horochów upowcy  uprowadzili do lasu 22-letnią Henrykę Tomal, gdzie przez 3 dni wielokrotnie ją gwałcili, potem zamordowali i wrzucili do suchej studni w lesie (Siemaszko j.w.…, s. 136).
To wszystko działo się jeszcze przed 11 lipcem 1943 roku, dniem nazwanym „Krwawą Niedzielą” , czyli przed apogeum ludobójstwa na Wołyniu. Potem nadeszły rzeczy tak  przerażające, że podczas słuchania o nich „siwiały młode dziewczęta”.
Przykładem takiego bestialstwa jest zagłada wsi Władysławówka pow. Włodzimierz Wołyński.  Przebieg tej zbrodni znany jest dzięki Ukraińcowi, który zrelacjonował ją swojemu polskiemu sąsiadowi.
Pod koniec sierpnia 1943 roku z Władysławówki przybiegł zakrwawiony mężczyzna krzycząc, że Ukraińcy mordują w tej wsi Polaków. Świadek, W. Malinowski ukrył się ze swoją rodziną w lesie.
Pomagał im sąsiad, Ukrainiec Józef Pawluk. Poszedł on do wsi sprawdzić, co się dzieje. Wrócił po około 3 godzinach i zdał relację.
„Prowidnyk ich powiedział, że taka rzeź jednocześnie jest przeprowadzana, odbywa się na całej Ukrainie, że jest nakaz wybicia wszystkich Lachiw – żeby nikt nie pozostał – komunistów i Żydów też.
Powiedział (Józef Pawluk – przyp. Stanisław Żurek), że we wsi Władysławówce wybili wszystkich, 40 rodzin – ogółem około 250 osób, leżą martwi, trupy.
Zapytany, jak to się stało, opowiedział, że rano napadli na kolonię, 50-ciu Ukraińców – UPA, uzbrojonych, otoczyło i „zdobyło” wieś, podczas „zdobywania” wsi zastrzelili kilku Polaków, którzy uciekali.
Pozostali bezbronni i sterroryzowani zostali oddani Ukraińcom, którzy oczekiwali w rejonie wsi przed jej „zdobyciem”.
Była to zbieranina ludzi bez broni palnej, ze 150 osób, między nimi były kobiety – wszyscy posiadali kosy, sierpy, siekiery, widły, noże, cepy, szpadle, grabie, kłonice, orczyki i inne narzędzia stosowane w rolnictwie.
Tak na znak dany przez uzbrojonych Ukraińców, rzucili się na Polaków. Rozpoczęła się straszna rzeź, w tym zamieszaniu pobili i swoich.
O tym opowiedział mi ojciec – mówił Pawluk, a sam widziałem koniec tego mordu – najgorzej znęcali się nad ostatnimi Polakami – rozszarpywali ludzi, ciągnęli za ręce i nogi, a inni ręce te odżynali nożami, przebijali widłami, ćwiartowali siekierami, wieszali żywych i już zabitych, rozcinali kosami, wydłubywali oczy, obcinali uszy, nos, języki, piersi kobiet i tak ofiary puszczali. Inni łapali je i dalej męczyli, aż do zabicia.
Przy końcu ofiara była otoczona grupą ryzunów – widziałem, jak jeszcze żyjącym ludziom rozpruwano brzuchy, wyciągano rękami wnętrzności – ciągnęli kiszki, a inni ofiarę trzymali; jak gwałcili kobiety, a później je zabijali, wbijali na kołki, stawiali żywe kobiety do góry nogami i siekierą rozcinali na dwie połowy, topili w studniach.
Powiedział Pawluk, że nigdy w życiu nie widział i nie słyszał o takiej rzezi, i nikt, kto tego nie widział, nigdy w to nie uwierzy, że jego pobratymcy tego dokonali. (…) Po wybiciu ofiar wszyscy rzucili się na dobytek – rabowali wszystko, nawet jedni drugim zabierali, były bratobójcze bójki (…).
Nie mogłem patrzeć się na dzieci z roztrzaskanymi głowami i mózgiem na ścianach, wszędzie trupy zmasakrowane, krew – aż czerwono..”. (Siemaszko j.w…., s. 1236 – 1237).
W podobny sposób jak Władysławówka, zarówno na Wołyniu jak i w Małopolsce Wschodniej zagładzie uległo kilkaset wsi polskich. W Augustowie ocalał świadek Kajetan Cis, ukryty w kopie zboża. Widział nieudaną próbę ucieczki rodziny Malinowskich liczącej 7 osób: rodziców, teściową i dzieci lat: 2. 3, 4 i 5.
„Rozjuszona banda, jeszcze okrwawiona i rozgrzana we Władysławówce – widłami, siekierami, sierpami i kosami – zabijała, maltretowała tę rodzinę; kobiety, żonę Malinowskiego i teściową, rozebrali do naga i gwałcili – chyba gwałcili już nieżywe kobiety, bo leżały bez ruchu i co raz jakiś rezun kładł się na nie, były całe we krwi.
Żywe dzieci podnosili na widłach do góry – straszny krzyk (…). Kilku rezunów poznałem – mieszkali w przyległych wioskach, sąsiedzi” (Siemaszko j.w…, , s. 1237).
We wsi Woronczyn pow. Horochów 15 lipca 1943 r.: „Kiedy my, przestraszeni siedzieliśmy w życie, we wsi rozpętało się piekło. /…/ Siedzieliśmy skuleni, aż tu nagle słychać rozmowę.
Powolutku podniosłam głowę. Zobaczyłam białego konia, na którym siedział Ukrainiec. Przez pierś miał przewieszony karabin. Prowadził przywiązaną do siodła kobietę.
Była to nasza sąsiadka Krzeszczykowa” (Stanisława Jędrzejczak; w: „Biuletyn Informacyjny 27 Dywizji Wołyńskiej AK”, nr 1 z 2000 r.). Losu uprowadzonej „w jasyr” polskiej kobiety można domyśleć się, był gorszy od branek tatarskich, a działo się to w połowie XX wieku.
25 lipca 1943 r. we wsi Gnojno pow. Włodzimierz „ukraińscy partyzanci” zamordowali 37-letnią Polkę z kol. Mikołajówka oraz jej sześcioro dzieci, a w dwa dni później Feliksę Dolecką ze wsi Swojczów.
Z posterunku policji ukraińskiej w Gnojnie przyjechało do domu Felicji w Swojczowie, dwóch znanych jej ukraińskich policjantów. Powiedzieli do Felicji tak:
„Zbieraj się odwieziem cię do Włodzimierza Wołyńskiego, bo tutaj Ukraińcy cię zabiją!”

Ona już w tym czasie wiedziała o tragedii jaka wydarzyła się niedawno w polskim Dominopolu.
Zaufała Ukraińcom, zebrała pospiesznie swoje rzeczy do walizek, wsiadła z nimi na furmankę i odjechali. Zamiast jednak do Włodzimierza Wołyńskiego pojechali w trójkę na posterunek policji ukraińskiej w Gnojnie.
Tam ją gwałcili, a w końcu zaciosali kołek i wbili jej ten pal w błonę poślizgową. Tak wbili ją na pal, zupełnie jak za okrutnych czasów ich bohatera narodowego Bohdana Chmielnickiego”  (Antonina i Kazimierz Sidorowic

www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl ).
W lipcu 1943 r. we wsi Niewirków pow. Równe podczas nocnego mordowania ludności polskiej upowcy w jednym domu zgwałcili dwie Polki: 20-letnią Hicewicz i 25-letnią Marię Błachowicz, a następnie zakłuli je, natomiast „tylko” śmiertelnie pokłuli ich matki.
W drugim domu to samo spotkało kolejne dwie Polki. We wsi Ozierany pow. Kowel zamordowali: siostry lat 18 – 20, chłopca lat 21 oraz Anielę Świder z mężem i dzieckiem, którą zgwałcili i przypiekali rozpalonym żelazem.
8 sierpnia 1943 r. w kol. Kadyszcze pow. Łuck dwie Polki, siostry mające po 17 – 18 lat, idące do kościoła, po zgwałceniu zostały bestialsko zamordowane przez kilkunastu chłopów ukraińskich.
15 sierpnia 1043 r. (święto Wniebowzięcia NMP) w kol. Ludmiłpol pow. Włodzimierz Wołyński bestialsko zamordowali siostry lat 18 i 20 uciekające furmanką ze wsi Turia do Włodzimierza Wołyńskiego – Jadwigę i Stanisławę Zymon.
28 sierpnia we wsi Beresk pow. Horochów zamordowali 3-osobową rodzinę polską kowala: 60-letniego Grzegorza Paluszyńskiego, jego 60-letnią żonę Aleksandrę oraz 20-letnią córkę Stanisławę, którą przed śmiercią zgwałcili.
29 sierpnia w  kol. Czmykos pow. Luboml upowcy razem z chłopami ukraińskimi z okolicznych wsi Czmykos, Sztuń, Radziechów, Olesk i Wydźgów wymordowali około 200 Polaków.
Napadem kierował sotnik Pokrowśkyj, syn duchownego prawosławnego ze wsi Sztuń.
Grupę dziewcząt i kobiet spędzono do szkoły, gdzie po zgwałceniu i zmaltretowaniu, zwłoki wrzucono do szkolnej ubikacji.
30 sierpnia we wsi Myślina pow. Kowel upowcy z okolicznych wsi, powracając z rzezi ludności polskiej w Rudnikach, zgwałcili 16-letnią Leokadię Czarny i spalili ją żywcem razem z 18-letnim bratem oraz 5-osobową rodziną Myślińskich.
31 sierpnia w  kol. Fiodorpol pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 69 Polaków; 20-letnią Genowefę Bałakowską oraz jej 22-letnią koleżankę o nazwisku Jączek najpierw zgwałcili, następnie przywiązali nagie do krzeseł, wydłubali im oczy i poderżnęli skórę wokół szyi.
W kol. Mikołajówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali co najmniej 31 Polaków. Rozalia Noworolska, lat 20, ponieważ broniła się przed gwałtem została zakopana żywcem w ziemi, zamordowali także jej 16-letnią siostrę Annę.
Podczas żniw w 1943 roku we wsi Wesołówka pow. Kowel upowcy przez 2 tygodnie torturowali Bronisławę Wesołowską.
„Ze wsi Dubiszcze w sierpniu 1943 r. do leśniczówki ordynacji radziwiłłowskiej – Grobelki oddalonej ok. 1 km od Kolonii Grobelki przyszło około 30 Ukraińców niby po wypłatę. Otoczyli budynek. Za pomocą siekier zamordowali rodzinę leśniczego Władysława Krepskiego, przy czym siostrę jego, ciężarną Janinę Krepską – Rodak znaleźli ukrytą w pasiece, najpierw zgwałcili,  następnie obcięli piersi i przybili do drzwi stajni (www.dziennik.pl forum dyskusyjne, 6.02.2009 http://www.panorama.media.pl/ (Panorama leszczyńska)
17 września 1943 r. we wsi i majątku Zabłoćce oraz we wsi Żdżary Duże pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i miejscowi chłopi ukraińscy wymordowali wszystkich Polaków z rodzin polsko-ukraińskich.
Mężczyzn, kobiety i dzieci mordowali na miejscu, dziewczęta w lesie po zgwałceniu – razem 116 osób.  

Jesienią  1943 r. w osadzie Łabędzianka pow. Dubno zamordowali po torturach rodzinę gajowego Midura; jego żonę z dziećmi, w tym 12-letnią córkę, którą przed śmiercią zgwałcili.
W listopadzie we wsi Krzywcza Górna pow. Borszczów uprowadzili z domów i zamordowali w pobliskim lesie 5 Polaków, w tym 18-letnią Julię Kamińską  i 21-letnią Marię Kamińską. Odnalezione zwłoki miały ślady tortur, liczne rany kłute, powyrywane paznokcie, poparzone ciała ogniem, obcięte piersi u kobiet, które przed torturami były gwałcone (Komański…, s. 44).
W Wigilię 1943 roku  we wsi Kotłów pow. Złoczów zamordowali 7 rodzin polskich podczas wieczerzy wigilijnej. „Tam były pomordowane młode dziewczęta i jakże okrutnie… jedną powieszono za włosy na drzwiach i rozpruto jej brzuch, a drugiej z kolei ręce przybito gwoździami do stołu, a stopy – do podłogi.
Albo ten maleńki chłopczyk… powieszony za genitalia  na klamce…” (Sikorski…,  s. 189 – 190 i  202).  We wsi Załoźce pow. Zborów: „1943 rok , przedmieścia malej kresowej mieściny Zalosce , b. woj. tarnopolskie.
Kilku członków Ukraińskiej Powstańczej Armii wkracza do małego gospodarstwa, mordują (walczą) stryja mojej śp. Babci, jego żonę, ich 3 – miesięczne dziecko, dwie córki w wieku 14 i 15 zostają zgwałcone i pocięte nożami, moja Babcia obserwuje wszystko ukryta w drewutni (lat 11), potem bohaterowie UPA podejmują heroiczna walkę z żywym inwentarzem, który biorą do niewoli.
Tak UPA walczyła …” (Lancaster, 26 grudzień 2012; w: http://forum.historia.org.pl/topic/8955-ukrainska-powstancza-armia-upa/p…
17 stycznia 1944 r. we wsi Suchowola pow. Brody banderowcy obrabowali i spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali 48 Polaków. „Stefania Molińska, bardzo ładna dziewczyna, wyjechała do Brodów, ale tego dnia przyjechała do domu w Zalesiu, aby zabrać trochę rzeczy.
Była gorącą patriotką i nieraz starła się z ukraińskimi nacjonalistami, którzy ja sobie dobrze zapamiętali. Tego dnia banderowcy złapali ją, zabrali do lasu, tam bili, w końcu odcięli jej ręce, wyrwali język i zakopali żywcem w ziemi.
W takim stanie, w cierpieniu, powoli umierała” (Cz. A. Świętojański i A. Wiśniewski, w: Komański…s. 601).
„Od Antoniego Morawskiego dowiedział się, że banderowcy byli bardzo okrutni. Wrzucali do płonących zabudowań żywych ludzi, innym podrzynali gardła, a jego siostrę Stefanię Molińską przed zamordowaniem zgwałcili, wyrwali język, odrąbali ręce, a potem do połowy zakopali w ziemi”  (Edward Gross; w: Komański…, s. 562).
Nocą z 19 na 20 stycznia 1944 r. we wsi Madziarki pow. Sokal upowcy zamordowali 8 Polaków, w tym 20-letnią Julię Bałajewicz oraz 14-letnią Eugenię Teterę.
„Kazik poszedł na strych, Julka schowała się w skrzyni. Kazika dopadli pierwszego. Dostał kulą rozrywającą i spadł z dachu. Julkę wyciągnęli ze skrzyni i zgwałcili.
Opowiadała macocha, że prosiła: „panowie zrobiliście coście chcieli, darujcie życie”. Padł strzał”  (Michał Bałajewicz; w: Siekierka…, s. 1035; lwowskie).
„W poprzek łóżka leżała w krótszej koszuli (nakryta chustką przez Marczewską) Gienia siostra lat 14. Twarz nienaruszona. Pościel na łóżku obłocona. Zgwałcono ją przed śmiercią.
Śmiertelna kula weszła w szyję i wyszła wierzchem głowy. Tak jakby na leżącą położono karabin i oddano strzał” (Józefa Paszkowska z d. Tetera; w: Siekierka…, s. 1069; lwowskie).
W lutym 1944 r. we wsi Majdan pow. Kopyczyńce „zamordowano Marysię Pełechatą, lat 24, córkę Anny i Mikołaja. Szła z koleżanką Marysią Dżumyk do Cortkowa.
Na drodze niedaleko starej leśniczówki, wyszło do nich kilku ukraińskich rezunów i zaprowadzili obie na Korczakową, do „domu katowni” mieszczącego się w polskiej zagrodzie Marii i Franciszka Czarneckich.
/…/ Kiedy przyprowadzono obie dziewczyny do jej domu, Marysię Dżumyk banderowcy zwolnili, bo jej matka była Ukrainką z Tudorowa, natomiast Marysię Pełechatą zatrzymano.
Kilku pijanych banderowców najpierw ją zgwałciło, a następnie torturowali ją, m.in. ucięli jej język, potem obie piersi i będącą w agonii dziewczynę za włosy zaciągnęli do pobliskiego głębokiego rowu i tam dobili” (Józef Ciemny; w: Komański…, s. 745 – 746).
We wsi Stawki Kraśnieńskie pow. Skałat zamordowali 3-osobową rodzinę polską, w tym 19-letnią córkę Janinę Karpińską uprowadzili do lasu, zborowo zgwałcili i z otwartą raną brzucha wrzucili do suchej leśnej studni, gdzie konała przez kilka dni.
7 i 8 marca 1944 roku we wsi Jamy pow. Lubartów, Ukraińcy na służbie niemieckiej zatrzymali się na kwaterach we wsi. Po posiłku z alkoholem wypędzili mężczyzn i napastowali kobiety i dziewczęta. Na drugi dzień zaczęli palić i mordować Polaków:
„Małe dzieci chwytali za nogi i żywcem wrzucali w płomienie. Kobiety i dziewczęta były najpierw gwałcone, zabijane, a ich zwłoki wrzucane do ognia”. Zamordowali około 200 Polaków (Jastrzębski…, s. 161, lubelskie).
W połowie marca 1944 r. w miasteczku Gołogóry pow. Złoczów banderowcy złapali młodą nauczycielkę, łączniczkę AK Lusię Szczerską, która zbierała pieniądze na wykupienie z więzienia we Lwowie księdza Antoniego Kamińskiego, aresztowanego po fałszywym zarzucie przez policje ukraińską.
„Została ona przywiązana drutem do drzewa, rozebrano ja do naga, miała wydłubane oczy, obcięty język, oskalpowaną głowę, ze skórą ściągniętą do tyłu, odcięto jej też piersi, a zdarte kawałki skóry z całego ciała położono na ziemi, przed wiszącym ciałem. Był to widok przerażający, pokazujący do czego zdolny jest ukraiński faszysta”  (Tadeusz Urbański; w: Komański…, s. 980).
„17 marca 1944 roku (we wsi Staje pow. Rawa Ruska – przyp. S.Ż.) liczna grupa wyrostków ukraińskich, w wieku od 15 do 18 lat napadła na polskie zagrody i wymordowała wszystkich napotkanych Polaków.
Zginęli wtedy: /…/ Maria Legażyńska (20 lat), wyprowadzona z domu, zgwałcona przez kilku napastników, następnie zamordowana, a zwłoki położone zostały pod stodołą”  (Aleksander Kijanowski; w: Siekierka…, s. 796; lwowskie).
25 marca w tej wsi upowcy spalili część zabudowań i kościół oraz zamordowali ponad 40 Polaków, w tym kobietę zbiorowo zgwałcili i dwóch Ukraińców o nazwisku Skopij zarąbało ją siekierami.
W marcu 1944 roku we wsi Bruckenthal pow. Rawa Ruska policjanci ukraińscy przebrani w mundury niemieckie, upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi wymordowali 230 osób.
Około 100 osób spalili w kościele. „W sukurs umundurowanym bandytom przyszły liczne zastępy mołojców z Domaszkowa, Sałaszy i Chlewczan. Ci byli uzbrojeni w widły, siekiery i noże.
Zaczęły płonąć pierwsze domy. Wśród zabudowań uwijali się podpalacze i gromady chłopów ukraińskich, grabiąc co się tylko dało. Ulicami, w stronę kościoła, szły tłumy ludzi, otoczone i popędzane przez gromadę żądnych krwi bandytów.
Inni buszowali po piwnicach i strychach wywlekając stamtąd ukrytych mieszkańców, pastwiąc się nad nimi i gwałcąc kobiety i dziewczęta. /…/
Zabijano więc w płonących domach, na podwórzach i ulicach, zarzynano dzieci i kobiety”  (ks. Michał Danowski; w: Siekierka…, s. 780 – 790; lwowskie).
W marcu 1944 r. między wsią Modryń a kol. Sahryń pow. Hrubieszów znaleziono zwłoki nagiej 14-letniej dziewczynki polskiej, wbitej na pal, pochodzącej z Sahrynia (Jastrzębski…, s. 115, lubelskie).
We wsi Perehińsko pow. Dolina uprowadzili do bunkra 25-letnią Eugenię Czanerlę i jej przyrodnią siostrę 19-letnią Józefę Raczyńską. Tam je trzymali przez kilka dni i gwałcili, a następnie zamordowali.
„Pewnego dnia do Alojzego Czanerle przyjechał znajomy Ukrainiec z Perehińska, który powiedział, że Eugenia Czanerle z córką Martą i Józefą Raczyńską zostały uprowadzone z domu i trzymane w bunkrze, tam gwałcone i grozi im śmierć.
Ta wiadomość się sprawdziła, obie kobiety z dzieckiem nigdy do domu nie powróciły. Zostały zamordowane”  (Maria Bolesława Gurska.; w; Siekierka…, s. 60 – 61 oraz podpis pod fotografią na s. 105; stanisławowskie).
We wsi Zawałów pow. Podhajce upowcy  uprowadzili z drogi, zgwałcili i zamordowali dwie dziewczyny polskie: 17-letnią Lidię Kordas  i 20-letnią Julię Niemiec. We wsi Zielencze pow. Trembowla  kilku „partyzantów ukraińskich” usiłowało uprowadzić z domu młodą Polkę, ale wobec jej oporu i oporu matki, pobili matkę a jej 16-letnią córkę Genowefę Malarczyk zakłuli bagnetami.
Nocą z 1 na 2 kwietnia 1944 r. we wsi Dołha Wojniłowska pow. Kałusz upowcy zamordowali co najmniej 95 Polaków, w tym na plebani spalili 38 Polaków (kilka rodzin) razem z ks. Błażejem Czubą.
„Jadwiga Marek i jej córka Iśka zostały w kilka dni potem również zamordowane, a przed śmiercią zbiorowo zgwałcone (Emilia Cytkowicz; w: Siekierka…, s. 193; stanisławowskie).
We wsi Zady pow. Drohobycz bojówkarze OUN spalili wszystkie 52 gospodarstwa polskie, szkołę, urząd wiejski i zamordowali 35 Polaków, oraz „nieznana liczba mężczyzn spaliła się w ogniu” (Motyka…. s. 387; Ukraińska partyzantka).
„Druga część tragedii rozegrała się z Marią Badecką i jej synkiem. Przyszli banderowcy i oboje zabrali. Zgwałcili ją, obcięli piersi i zastrzelili, a dziecko przywiązali do dwóch ugiętych drzew, które prostując się, rozerwały je.
Scenę tę oglądał z ukrycia parobek”  (Jadwiga Badecka; w: Siekierka…, s. 188. lwowskie).
Mord miał miejsce we wsi Łąka pow. Sambor, dokąd uciekła z synem z przysiółka Zady po rzezi 10/11 kwietnia 1944 r. 7 kwietnia 1944 r. we wsi Salówka pow. Czortków esesmani ukraińscy z SS „Galizien’ zgwałcili i zamordowali Marię Górską, żonę podoficera WP.
12 kwietnia 1944 r. we wsi Hucisko pow. Bóbrka upowcy oraz chłopi ukraińscy ze wsi okolicznych za pomocą siekier, kos, wideł, noży i innych narzędzi dokonali rzezi 118 Polaków.
Szlak „bohaterskich” oprawców UPA był znaczony gęsto usłanymi trupami niewinnych dzieci, starców, kobiet i mężczyzn.
A oto dalsze ofiary „Samostijnej Ukrainy” w wydaniu banderowskiej idei OUN-UPA:
/…/ – Jadwiga Błaszczyszyn, mężatka, matka małego dziecka, została przez kilku banderowców zgwałcona i zamordowana  /…/
– Karolina Bożykowska, córka Grzegorza, jedna z najładniejszych dziewcząt we wsi, 26 lat, zgwałcona i zakłuta nożami”.
Zofia Gryglewicz z córką Michaliną, mieszkające na stałe w Bóbrce, przyszły w odwiedziny do męża i ojca, członka AK, ukrywającego się w Hucisku. W drodze powrotnej do Bóbrki zostały zatrzymane przez banderowców, zgwałcone i zamordowane (Jan Buczkowski; w: Siekierka…, s. 19, 36 – 38; lwowskie).
10 i 13 kwietnia 1944 r. w mieście Kuty pow. Kosów Huculski upowcy wymordowali ponad 200 Polaków i Ormian. „W tym samym miesiącu w bestialski sposób zastała zamordowana cała rodzina naszego ojca. Jego brat Michał Chrzanowski z żoną Eugenią, oboje po 58 lat, dwóch synów: Tadeusz, lat 16 i Walenty, lat 11, oraz dwie córki: Wanda, lat 15 i Halina, lat 18, którą uprowadzono do lasu i po zbiorowym gwałcie zamordowano. Jej zwłoki znaleziono po kilku dniach powieszone na drzewie na skraju lasu” (Klara Augustynkiewica; w: Siekierka…, s. 319; stanisławowskie).
W kwietniu 1944 r. we wsi Lipowiec pow. Lubaczów 6 Polaków, w tym 4-osobową rodzinę Hawryszkiewiczów z 2 dzieci, z których 19-letnią córkę Stanisławę przed zamordowaniem zgwałcili.
W czerwcową niedzielę 1944 roku we wsi Germakówka pow. Borszczów  pięć młodych dziewcząt wybrało się na stację kolejową pożegnać chłopców, którzy odjechać mieli do Wojska Polskiego. Były to: 15-letnia Janina Bilińska, 15-letnia Stanisława Hygier, 15-letnia Paulina Piaseczna, 17-letnia siostra Stanisławy Hygier, 18-letnia Zofia Diaczyn.
„Nagle pojawiła się grupa wyrostków ukraińskich. Był wśród nich Dmytro Husak, znałem go ze szkoły. Podeszli do dziewcząt, wzięli je pod ramiona i poprowadzili w głąb wioski.

Po tym wydarzeniu nikt już tych dziewcząt nie widział i nie znaleziono ich ciał”.
Po wielu latach Ukrainka Nastia Burdajna, która była we wsi staniczną, opowiedziała o losie tych dziewcząt.
„Otóż zaprowadzono je do lasu i tam były gwałcone przez kilka dni, następnie spuszczono z nich krew i wbito kołki drewniane w narządy rodne. Pogrzebano je w okopach pod lasem na Glince” (Stanisław Leszczyński; w: Komański…, s. 543).
18 sierpnia 1944 r. we wsi Pałanykie pow. Rudki zamordowali 19-letnią Weronikę Suchocką. „Została we wsi Pałaniki zatrzymana przez banderowców, którzy zrobili z niej widowisko makabryczne. Rozebrali do naga, wycięli język, posadzili na wozie przystrojonym zielonymi gałęziami i wozili po wsi jako symbol konającej Polski.
To widowisko trwało przez pół dnia aż do zmroku. Pod wieczór dziewczynę zawieziono na tzw. okopisku, gdzie grzebano padłe zwierzęta, tam wykopano dół, do którego włożono ją w pozycji stojącej aż po szyję i tak konała w męczarniach przez kilka godzin” (Tadeusz Pańczyszyn; w: Siekierka…, s. 872).
”Podczas dnia, w sierpniu 1944 r., zabrano ze szkoły Marię Myczkowską – nauczycielkę, która pracowała we wsi Zalesie. Przyprowadzono ja do domu jej ciotki, u której mieszkała. Mordercy zamknęli się z nią w pokoju, kolejno gwałcili ją i bili.
Po kilku godzinach wyprowadzili ją z domu, a właściwie wyciągnęli, bo jak zeznają świadkowie, nie mogła już iść sama. Tak trwało przez dwa dni. Na trzeci lub czwarty dzień znaleziono jej zwłoki na brzegu Zbrucza. Jej ciało było zmasakrowane, ręce i nogi związane drutem kolczastym” (Danuta Kosowska; w: Komański…, s. 535).
We wsi Polanka pow. Lwów „partyzanci ukraińscy” zamordowali 3-osobową rodzinę polską: chorego ojca zamordowali w domu, do lasu uprowadzili 1-rocznego syna i 17-letnią córkę.
„ Dwa dni po napadzie banderowców, NKWD odnalazło w lesie ciało Natalki i jej braciszka. Natalka miała rozcięty brzuch, do którego był włożony martwy chłopczyk”  (Tadeusz Caliński – Cały; w: Siekierka…, s. 637 – 638; lwowskie).
29 września 1944 r. we wsi Jamelna pow. Gródek Jagielloński podczas trzeciego napadu upowcy spalili polskie gospodarstwa i wymordowali 74 Polaków.
„U rodziny Polichtów – Józefa (70 lat) i jego żony Wiktorii (60 lat), tej nocy nocował znajomy kolejarz z córką ze Lwowa. Wszyscy zginęli z rąk banderowców. Córkę kolejarza, młodą i ładną dziewczynę zabrali ze sobą banderowcy. Można się tylko domyśleć jej tragicznego losu” (Eugeniusz Koszała; w: Siekierka…, s. 236 – 237; lwowskie).
W październiku 1944 r. we wsi Krzywcze Dolne pow. Borszczów zamordowali 9 Polaków; wszystkie zwłoki nosiły ślady licznych tortur, ran kłutych, miały pozrywane paznokcie, ciała poparzone od ognia, obcięte piersi u kobiet, które były torturowane i gwałcone (Komański…, s. 44).
25 listopada w kol. Czyszczak pow. Kołomyja należącej do wsi Kamionka Wielka upowcy obrabowali i spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali 50 Polaków.
„Banderowcy mężczyzn zabijali strzałami w tył głowy i układali twarzą do podłogi, natomiast kobiety i dziewczęta mordowali w łóżkach, prawdopodobnie po uprzednim zgwałceniu. Nie mogłam oderwać ich ciał od pierzyn i piór z zastygłej krwi.
W innych polskich domach na Czyszczaku kilkoro małych dzieci miało nożem przybite języki do stołu. Kilku młodym dziewczętom napastnicy porozcinali usta od ucha do ucha. Śmiali się wtedy i mówili: „Masz Polskę szeroką od morza do morza” (Malwina Świątkowska; w: Siekierka…, s. 264; stanisławowskie).
W listopadzie 1944 r. we wsi Hordynia pow. Sambor banderowcy uprowadzili 7 Polaków: ciała 6 Polaków znaleziono po kilku dniach na polach, natomiast 19-letnia Alicja Beck zaginęła bez śladu (ciała jej rodziców znaleziono).
Jesienią 1944 r. we wsi Łukowiec Wiszniowski pow. Rohatyn zatrzymali koło miasta Stryj samochód, zamordowali młodą dziewczynę polską i kilku żołnierzy sowieckich oraz uprowadzili 4 młode dziewczyny polskie, po których ślad zaginął.
9 grudnia we wsi Gontawa pow. Zborów: „Dwóch morderców nas zauważyło, i zaczęli do nas strzelać. Któryś z nich trafił mamę w nogę, tak, że upadła na ziemię. Uciekając odwróciłam się, nad mamą stał jeden z bandytów. /…/ Ojciec znalazł zwłoki mamy, leżała na ziemi martwa, bez butów, które zabrali jej mordercy. Ojciec wziął mamę na ręce i wtedy zauważył, że z brzucha wypadły jej wnętrzności. Mordercy wbili jej też w krocze duży kołek. Tej nocy w podobnie męczeński sposób, zginęły jeszcze dwie inne kobiety (Józefa Olszewska; w: Komański…, s. 951).
„Byłam mieszkanką wsi Babińce k. Dźwinogrodu. Na początku lata 1944 r. władze sowieckie zabrały do wojska wielu mężczyzn, w tym mojego tatę Juliana Krzyżewskiego i męża Joanny Gonczowskiej. Tydzień po Bożym Narodzeniu 1944 r., kiedy spałam z mamą na piecu, banderowcy rozbili drzwi i weszli do naszej chaty. Było ich trzech. Ściągnęli moją mamę z pieca do sieni i tam ją kolejno gwałcili. Potem pobili ją tak mocno, że była cała posiniaczona.
Ja w tym czasie schowałam się pod poduszkę, a kiedy zaczęłam krzyczeć, jeden z banderowców uderzył mnie mocno pałką. Kiedy oprawcy opuścili naszą chatę mama powiedziała: „Uchodźmy z chaty, bo jak jeszcze raz przyjdą to nas zabiją”.
Wzięłyśmy pierzyny na siebie i poszłyśmy na strych do stajni. Do rana tam siedziałyśmy nie mogąc zasnąć. Słyszałyśmy, jak w nocy, drogą przez naszą wieś szli i jechali saniami i końmi bandyci – banderowcy.
Rano poszłyśmy do mieszkania. Przyszła wtedy do nas nasza sąsiadka, koleżanka mamy, Joanna Gonczowska. Opowiedziała nam, że u niej też byli banderowcy i też ją gwałcili przy dzieciach”  (Maria Krzyżewska – Krupnik; w: Komański…, s. 537 – 538). Po zabraniu mężczyzn do wojska we wsiach polskich pozostały bezbronne kobiety, dzieci i starcy, pozostawione na pastwę banderowców.
Po polskich domach bezkarnie grasowali banderowcy torturując, gwałcąc i zabijając dziewczęta i kobiety. We wsi Mogielnica pow. Trembowla zamordowali 42-letnią Bronisławę Janicką oraz jej 16-letnią córkę Nellę, którą zgwałcili i zakłuli nożami (Komański…, s. 406).
W mieście Trembowla woj. tarnopolskie uprowadzili 25-letnią Irenę Golańską  i na polu koło wsi Ostrowczyk po zbiorowym gwałcie i torturach zamordowali ją (Komański…, s. 418).
Pod koniec 1944 roku we wsi Germakowka pow. Borszczów małżeństwo polsko-ukraińskie zamierzało wyjechać do Polski. Safron Kifjak był Ukraińcem, jego żona Zofia z domu Konopska była Polką. Tuż przed wyjazdem jej mąż zaginał.
„Zaniepokojona Zosia pobiegła do leśniczówki i zobaczyła męża z uciętą głową. Przebywała tam liczna grupa pijanych banderowców. Oni zatrzymali Zosię, najpierw ją zbiorowo zgwałcili, następnie włożyli ja do dużego worka, położyli na ziemi, i zaczęli ćwiczyć rzucanie noży w worek.
Podobno zabawa trwała dość długo. Ofiara strasznie krzyczała i cierpiała, aż wreszcie skonała”  (Stanisław Leszczyński; w: Komański…, s. 545). Na masową skalę Polki były uprowadzane z domów i w większości ginęły bez śladu. Ciała odnalezionych były zmasakrowane.
Ale ginęły nie tylko pojedyncze kobiety. Np. we wsi Czarnokońce Wielkie pow. Kopyczyńce po zabraniu mężczyzn do Wojska Polskiego, banderowcy uprowadzili z tej wsi oraz ze wsi Czarnokoniecka Wola 40 Polek i zamordowali w pobliskim lesie. Nie sposób także ocenić, ile kobiet zgwałconych ten koszmar przeżyło, bo ze zrozumiałych względów takich zeznań nie składały.
Na początku stycznia 1945 roku we wsi Torskie pow. Zaleszczyki:
„Było tam siedem ciał. Babcia znajdowała się w pozycji kucznej, miała wiele ran na ciele, pięć innych ciał leżało w różnych pozycjach, z wieloma ranami kłutymi na ciele, natomiast nasza mama była zupełnie naga, z odciętą piersią, bez uszu, z bagnetem w kroczu i wieloma ranami kłutymi i postrzałowymi na ciele”  (Czesław Bednarski; w: Komański…, s. 889).
W styczniu 1945 roku we wsi Zazdrość pow. Trembowla uprowadzili z domów 3 Polki: Rozalię Podhajecką, Emilię Słowińską oraz Eugenię Wilk. Kobiety trzymali w piwnicy i gwałcili przez kilka dni, a następnie zamordowali (Komański…, s. 423). 8 marca 1945 r. we wsi Jezierzany pow. Borszczów wdarli się nocą do polskiego domu i wymordowali 6-osobową rodzinę Sorokowskich oraz sąsiadkę, koleżankę córki.
Zarówno 18-letnią sąsiadkę Janinę Tomaszewską jak i 19-letnią córkę Bronisławę przed zamordowaniem zborowo zgwałcili (Komański…, s. 41).
18 marca we wsi Dragonówka pow. Tarnopol dwaj banderowcy w mundurach NKWD wymordowali 7 osób z 2 rodzin braci Domaradzkich, w tym: małe dziecko, Kazię, utopili w cebrzyku z pomyjami oraz zabrali ze sobą 14-letnią córkę Ludwika Domaradzkiego, która zaginęła bez wieści (Komański…, s. 366).
„Teresa Pendyk przypomina o napadzie ukraińskiej bandy na rodzinę Dziubińskich. Po nim banderowcy uprowadzili ok. 13-letnią córkę Dziubińskich. Przetrzymywali ją w piwnicy w Podhorcach. Dziewczynka była bita i gwałcona. Zmarła”. (http://roztocze.net/arch.php/22746_Ukrai?cy_wystawi?_rachunek_.html
W marcu 1945 we wsi Leszczańce pow. Buczacz zamordowali 22 Polaków. Zwłoki 15-letniej Genowefy Gil znaleziono dopiero 3 maja nad brzegiem rzeki Strypa, natomiast zwłok uprowadzonej 17-letniej jej siostry  Heleny nie odnaleziono.
We wsi Karczunek pow. Tarnopol: „Szczególnie tragiczny był los dwóch młodych kobiet – Michaliny Kupyny, córki Błaszkiewicza, żony Ukraińca Piotra Kupyny oraz 16 letniej Czesławy Nakoniecznej. Obie pochodziły z Dobrowód leżących 7 km od Ihrowicy i były Polkami. /…/ Zabrali obie kobiety do domu Tracza, gdzie wielokrotnie rozbierano je i brutalnie gwałcono. Nie pomogły błagania Michaliny, że zostawiła dwoje małych dzieci, 6 letnią córeczkę i 2 letniego synka, a jej mąż Ukrainiec jest na wojnie. Michalinę zamordowano. Czesławę trzymano w strasznych warunkach jeszcze kilka dni, ale w końcu wypuszczono.
Wycieńczona gwałtami i głodem powoli wracała do oddalonych o 5 km Dobrowód. W tym czasie w siedzibie bandy pojawiła się niejaka Zahaluczka, prawdopodobnie żona Ołeksy. Kobieta przekonała banderowców, że pozostawienie przy życiu Czesi jest dla nich niebezpieczne, gdyż dziewczyna może zdradzić miejsce pobytu bandy.
Kiedy Czesia z trudem dochodziła do Dobrowód, dogonił ją na koniu banderowiec Horochowski, pochodzący z tej samej wsi. Obwiązał dziewczynę powrozem i przyprowadził z powrotem do domu Tracza. Tam dziewczynę zabito” (Jan Białowąs: „Krwawa Podolska Wigilia w Ihrowicy 1944 r.”; Lublin 2003, s. 65-67 oraz w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl
W kwietniu 1945 r. we wsi Strzałkowce pow. Borszczów znalezione zostały zwłoki Danuty Szynajewskiej, z 1-roczną córką. Kobieta była torturowana, miała też wyprute jelita, natomiast dziewczynka roztrzaskaną głowę.
Wiosną 1945 roku we wsi Święty Stanisław pow. Kołomyja w bunkrze UPA w lesie znaleziono zwłoki dziewczyn lat 17, 20 i 21.
18 czerwca 1945 r. we wsi Cewków – Buda Czerniakowa  pow. Lubaczów upowcy zamordowali 3 Polki, lat 23, 26 (ich ciał nie odnaleziono) oraz 30-letnią.
Nocą z 16 na 17 lipca we wsi Wojutycze pow. Sambor zamordowali 2 rodziny polskie liczące 10 osób, o nazwisku Kok (2 mężczyzn, 2 kobiety (lat 30 i 50), dwie córki lat 2 i 4 z jednej rodziny oraz 3 córki w wieku od 17 do 22 lat i syn lat 24 z drugiej rodziny.
„Przed śmiercią kobiety i dziewczęta zostały zbiorowo zgwałcone. Wszyscy byli torturowani, ciała ofiar były zmasakrowane”  (Siekierka…, s. 912 – 913; lwowskie).
16 czerwca 1946 r. we wsi Darowice pow. Przemyśl upowcy uprowadzili 18-letnią Helenę Wańczoskę i po nocy następnego dnia przyprowadzili ją pod jej dom i tutaj zastrzelili.
Nocą z 6 na 7 lutego 1947 r. we wsi Żernica Wyżna pow. Lesko uprowadzili 4 Polki, które zaginęły bez wieści oraz w marcu tego roku we wsi Raczkowa pow. Sanok uprowadzili 3 Polki, które także zaginęły bez wieści.
Podczas walk z UPA w Bieszczadach generał Edwin Rozłubirski wyruszył z batalionem WP na pomoc napadniętej przez UPA jednej z wiosek.
Meldunek przekazała placówka WOP w Komańczy. Dotarli po dwóch godzinach marszu. Generał relacjonował, co tam zastali:
„ W stojącej na uboczu owczarni znaleźliśmy dziewczęta i młode kobiety, jedyne istoty ludzkie, które ocalały z rzezi – ofiary tego, co – Hładysz cynicznie określał jako „kwadrans higieny seksualnej” ; kobiety zmaltretowane, pokrwawione, wielokrotnie gwałcone…
Płakały i błagały o pomoc, ale jak mogliśmy im pomóc? Trzeba było zawieźć je do miasta i udzielić pomocy lekarskiej…. Drżącym i zacinającym się ze zdenerwowania głosem meldowałem o tym dowódcy pułku prosząc o przysłanie lekarza i konwoju z samochodami wymoszczonymi sianem – wiedziałem, że tyloma sanitarkami, ile było potrzebnych, pułk nie dysponuje .
Felczer batalionu zbierał od żołnierzy opatrunki osobiste – swoje z torby już dawno zużył, bez rezultatu usiłując zahamować krwotok dziewczynie, której bandyci wcisnęli butelkę w narządy rodne, po czym jeden z nich szczególnie okrutny – jak mówiły z krechą na gębie – który bił je i maltretował – rozbił szkło kopnięciem.
Nieszczęsna leżała teraz w kałuży krwi na ziemi, bezsilna, z twarzą białą jak papier, gryząc wargi w niemym milczeniu; podobno opierała się banderowcom, jednego z nich uderzyła w twarz.
Druga, która wymaga natychmiastowej interwencji chirurga to dwunastoletnia dziewczynka…. Ma rozdarte krocze”. Jeszcze w 1948 roku, 8 kwietnia we wsi Cichoborz pow. Lubaczów grupa „ukraińskich partyzantów” torturowała i zabiła Polaka – gajowego, a dwóch z nich zgwałciło jego córkę.
Trudno jest oszacować, ile polskich dziewcząt i kobiet padło ofiarą ukraińskich gwałtów w latach 1939 – 1948.
Łączna ilość ofiar ludobójstwa szacowana jest od 150 tysięcy do 250 tysięcy Polaków, z czego około 80% to były kobiety, dzieci i starcy.
A jak wskazują badania dr Lucyny Kulińskiej, ofiarami gwałtów padały nawet 6-letnie dziewczynki.
Można przyjąć, że będzie to liczba mieszcząca się pomiędzy 20 – 50 tysiącami ofiar. O ile jednak w przypadku sowieckich gwałtów na Niemkach, Polkach czy Węgierkach, w ich wyniku śmierć poniosło mniej niż 1% ofiar, to w przypadku gwałtów ukraińskich przeżyło je mniej niż 1% polskich dziewcząt i kobiet.
Jest to także istotą tego ludobójstwa określonego przez prof. Ryszarda Szawłowskiego jako „genocidum atrox” , czyli „ludobójstwo okrutne, straszliwe”.
Sejm Rzeczypospolitej. jak ogólnie wiadomo, zlekceważył przy pomocy Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska, Ewy Kopacz, Stefana Nesiołowskiego  i innych „prawdziwych Polaków” „11 lipca Dzień Męczeństwa Kresowian” nie uznając tego Dnia Pamięci, natomiast „genocidum atrox” (ludobójstwo okrutne) dokonane na 200 tysiącach Polakach i innych narodowości obywateli polskich uznał w sposób bezwzględnie okrutny za „znamiona” ludobójstwa.
Ponieważ „znamiona” ludobójstwa nie utożsamiają się z okrucieństwem „genocidum atrox” Sejm Rzeczypospolitej z zza biurka odpowiada za zbrodnie ludobójstwa nacjonalizmu ukraińskiego dokonane na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Natomiast politycy polscy występują na kijowskim majdanie z przemówieniami pod banderowskimi sztandarami.
Tymczasem początek na początku roku 2014:
“Polakom … zrobimy drugi Katyń”  – to słowa Dmitrija Jarosza (!)  -przywódcy “Prawego Sektora” w rozmowie z Olegiem Tiahnybokiem – przywódcą partii “Swoboda ” prowadzącym równocześnie pochody nacjonalistów, faszystów i antysemitów ukraińskich z roszczeniami terytorialnym od Przemyśla po Kraków pod hasłami:
„Smert Lachom – sława Ukrainie”

„Lachy za San”

„Riazy Lachiw”

„Lachow budut rizaty i wiszaty”

„Dosyć już Lachy paśli się na ukraińskiej ziemi, wyrywajcie każdego Polaka z korzeniami”.

 

Opracowanie Aleksander Szumański „Kurier Codzienny” Chicago

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

 

Stanisław Żurek stanzurek@vp.pl

 

http://www.ivrozbiorpolski.pl/ IV ROZBIÓR POLSKI

 

Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945”

 

  1. Kulińska i A. Roliński, Kraków 2003, s. 12 – 14.

 

 http://3obieg.pl/ukrainskie-gwalty-na-polkach-temat-zakazany

 

https://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/04/26/mamy-prawo-do-wszystkich-polek-sowieckie-gwalty-nad-wisla/#3

 

ŻYDZI ŻĄDAJĄ OD POLSKI ZWROTU ZAMKU KRÓLEWSKIEGO NA WAWELU

$
0
0

ŻYDOWSKIE ZBRODNIE NA POLAKACH.

 

Światowe żydostwo występujące przeciwko Polsce wybrało Izrael jako państwo wiodące, kierujące współczesną zagładą Polski. Prym wiodą tu naziści (obcokrajowcy?), Stany Zjednoczone z antypolską ustawą senatu nr 447, Unia Europejska z antypolakami Timmermansem laureatem nagrody organu Michnika, Donaldem Tuskiem, Różą Thun, Michałem Boni TW „Znak”, Julią Piterą, Barbarą Kudrycką, Danutą Huebner, Danutą Jazłowiecką. Francją, Niemcami, etc.

Oburzenie wywołała wypowiedź czołowego napastnika UE w bezustannym faulowaniu Polski  Guya Verhofstadta, nawiązująca do niedawnego Marszu Niepodległości w Warszawie. – Tysiące faszystów, neonazistów i zwolenników supremacji białej rasy przemaszerowało 300 km od Auschwitz – mówił belgijski polityk Verhofstadt.

Przyjęcie przez Stany Zjednoczone ustawy 447 (Justice for Uncompensated Survivors Today), może oznaczać nękanie Polski na rozmaitych płaszczyznach – powiedział PAP historyk prof. Marek Jan Chodakiewicz. Jego zdaniem, ustawa może mieć negatywny wpływ na stosunki polsko-amerykańskie.

 

ODDAĆ ŻYDOM WAWEL!!!

 

Światowy Kongres Żydów z siedzibą w N. Jorku – USA domaga się zwrotu Zamku Królewskiego Wawelu w Krakowie, twierdząc że zamek był budowany w całości za żydowskie pieniądze.

Żądania te popiera rząd Izraela i osobiście premier Banjamin Netanjahu. Temat ten będzie jednym z głównych tematów wspólnych obrad Knesetu I senatu USA.

Dotarliśmy do stanowiska Światowej Organizacji ds Restytucji Mienia Żydowskiego w sprawie tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej! Żydzi mieszkający poza Polską oczekują poprawek pozwalających im na skorzystanie z odszkodowań. Domagają się zwrotów w naturze lub rekompensat za utracone kamienice, a nawet lasy, pola czy nieruchomości przemysłowe. Ostatecznie może chodzić nawet o bilion złotych.

 

KATYŃ 1940 – ZBRODNIA NIEMIECKA?

 

Katyniem obciążano niemieckich zbrodniarzy na absurdalnym procesie pokazowym w Norymberdze, prowadzonym m.in. przez specjalistów od praworządności z ZSRS i USA. W tym samym też czasie bezpośredni zbrodniarze byli skazywani na śmieszne kary lub rozpoczynali pracę dla NKWD i Stasi, jak również dla „humanistycznych” Amerykanów i służb zachodnioniemieckich. Katyń nie był jedynym kłamstwem propagandowym z Norymbergi.

Pozew 11 amerykańskich żydowskich adwokatów przeciwko Polsce w sprawie restytucji mienia pożydowskiego w Polsce w rzekomej wartości ok. 65 miliardów dolarów amerykańskich można rozpatrywać na różnych płaszczyznach. – Adwokaci żydowscy ze Stanów Zjednoczonych obciążyli Polskę i Polaków oskarżeniami o współudział z Hitlerem w zbrodniach na Żydach, o kontynuowanie czystek etnicznych i rasowych po wojnie. Dla ogromnej części polskich czytelników to zniekształcenie historii może się wydać szokujące. Dla tych, którzy od lat zajmują się stosunkami polsko-żydowskimi, którzy badają problem antypolonizmu, którzy wiedzą, co na ten temat pisze się w różnych odłamach prasy zachodniej, nie było to zaskoczeniem.

 

 

 

 

 

PRZEMILCZANE FAKTY

 

„Gazeta Wyborcza” dokonała manipulacji, przedstawiając sprawę pozwu jako odosobniony wybryk grupy adwokatów żydowskich. Przecież tej samej argumentacji od lat używa się przeciwko Polakom w części bardzo wpływowych mediów żydowskich w USA, Anglii, Niemczech. Wciąż próbuje się obciążać Polaków współodpowiedzialnością za mordowanie Żydów w czasie II Wojny Światowej.

 

„GRUPKA” 11 ŻYDOWSKICH ADWOKATÓW

 

Przecież to nie grupka 11 żydowskich adwokatów ze Stanów Zjednoczonych wymyśliła zarzut, że Oświęcim i inne niemieckie obozy zagłady dlatego powstały na ziemiach polskich, bo Polacy byli bardzo antysemiccy. Przemilcza się fakt, że pierwszymi ofiarami Oświęcimia byli polscy więźniowie polityczni, wywiezieni z Tarnowa. W Tarnowie stoi pomnik upamiętniający wywożonych Polaków. Ten fakt jest przemilczany. Przemilcza się również  fakt, że Niemcy dlatego wybrali Polskę na miejsce masakry Żydów, bo tu żyła największa część Żydów w Europie. Przemilcza się też fakt wygodnej dla Niemców infrastruktury kolejowej w Polsce przy zakładaniu obozów koncentracyjnych, dla łatwiejszego przewożenia więźniów z całej okupowanej przez nich Europy. Oskarżenia Polaków jako wspólników Niemców w Holokauście pojawiały się już wcześniej.

To nie grupka 11 żydowskich adwokatów kierujących pozwy o restytucję mienia pożydowskiego w Polsce wymyśliła termin – „polskie obozy koncentracyjne”. To nie tylko 11 żydowskich adwokatów nazywa zbrodniarzy niemieckich „nazistami” czy „hitlerowcami”, unikając prostego zdania, iż Niemcy wymordowali w Polsce 6 milionów obywateli polskich. Nie wiadomo, dlaczego dzieli się tych 6 milionów zamordowanych przez Niemców obywateli polskich na ofiary Holokaustu Żydów – 3 miliony i osób cywilnych – 3 miliony. Jeżeli istnieje taki „historyczny” podział pomordowanych, to w kontekście „osób cywilnych” zachodzi pytanie czy ofiary Holokaustu były umundurowane? Jeżeli tak, to pracowali w gettach niemieckich jako „Ordnungdienst” , odmani, żydowska policja w kolaboracji z Niemcami, wydająca w łapska niemieckich morderców setki tysięcy Żydów, a penetrując ten bezsens podziałów rasowych uchwalonych przez III Rzeszę i jej wodza Adolfa Hitlera obowiązuje nadal w pracach żydowskich historyków w ustalaniu, kto jest ofiarą Holokaustu.

 

HOLOKAUST NIE DOTYCZY WYŁĄCZNIE ZAMORDOWANYCH ŻYDÓW

 

Amerykański historyk Richard C. Lukas, autor książki „Zapomniany Holokaust” Polacy  pod okupacją  niemiecką 1939-1945 z przedmową Normana Daviesa, został w Stanach Zjednoczonych pozbawiony wszystkich dotychczasowych nagród i honorów, jest szykanowany przez amerykańskich żydowskich historyków. W swojej książce Lukas wy-mienił 704 Polaków z rodzinami zamordowanych przez Niemców za ukrywanie Żydów. Ten rozdział stał się szczególnym atakiem amerykańskich Żydów na pracę Richarda C. Lukasa. Żydowski bojkot tego historyka w Ameryce trwa (patrz wywiad z Richardem C. Lukasem http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/932 367.html).

Dlaczego więc całopalenie (holocaust) dotyczy wyłącznie zamordowanych Żydów? Jakie nazewnictwo przyjąć dla zamordowanych w getcie łódzkim 10-20 tys. dzieci polskich? Jeżeli przyjęto nazwę Holokaust (Zagłada) jako ludobójstwo dokonane przez Niemców nie tylko w Polsce, to wszystkie zamordowane ofiary zbrodni niemieckich w Polsce zginęły w ludobójstwie okrutnym (genocidum atrox). Rezerwowanie przez amerykańskich historyków pochodzenia żydowskiego terminu Holokaust wyłącznie dla Żydów, którzy zginęli w Zagładzie, jest nieuczciwe, wprowadzające opinię światową w błąd co do zbrodni niemieckich dokonanych na Polakach. To jednak nie wszystko. Światowa opinia publiczna kształtowana przez żydowskich historyków nie przyjmuje wiedzy o mordach niemieckich dokonanych na Polakach. Zakłamany komunikat brzmi: „Naziści, hitlerowcy, przy współudziale polskich morderców i rabusiów żydowskiego mienia, szmalcowników i bandytów, są winni Holokaustu”. Owe nastroje podsyca „New York Times”, rozpisując się przez lata o żydowskim Holokauście w Polsce, nie wspominając ani jednym zdaniem, przez cały powojenny okres, o martyrologii narodu polskiego.

 

MINISTERSTWO HAŃBY NARODOWEJ

 

Haniebną rolę w oczernianiu własnego narodu odgrywa ministerstwo hańby narodowej. Dzisiaj owa tajna agencja spraw zagranicznych zwana Ministerstwem Spraw Zagranicznych zatrudnia na stanowiskach dyplomacji polskiej 60 proc. osób podlegających lustracji. We Lwowie i w Łucku konsulowie polscy uprawiają sutenerstwo, handlując wizami dla ukraińskich prostytutek, twierdząc, iż Polacy są narodem, który współpracował z Niemcami w czasie okupacji niemieckiej, winni są Holocaustu. Polskie placówki konsularne wydają antypolskie książki. Polacy to naród morderców skazanych na zagładę Żydów, szmalcowników i szantażystów, tak przedstawiają konsulowie Polaków za granicą w promowanych przez MSZ książkach – monografii – „Inferno of Choices – Poles and the Holocaust” polskojęzycznych tekstów żydowskich antypolskich historyków. Padają oskarżenia Polaków o współpracę z Niemcami w dokonywaniu eksterminacji ludności żydowskiej. We wszystkich tych publikacjach pomieszczana jest mantra o polskim anty-semityzmie, bezwzględności i chciwości przy rabunkach Żydów przeznaczonych przez Niemców na śmierć. Polacy przedstawiani są jako złodzieje, bandyci, kolaboranci, donosiciele i napadający na Żydów, którym udało się uciec z getta i rabujących ich, przedstawiając się jako działacze Polski Podziemnej.

 

KATYŃ ODPOWIEDZIALNOŚĆ NIEMCÓW I ROSJAN

 

Dzisiaj, w 73 lata od daty popełnienia zbrodni katyńskiej, nie ma winnych, nikt nie po-niósł odpowiedzialności za to wyjątkowe ludobójstwo, Rosjanie kłamią w dalszym ciągu – przedłużając politycznie totalitaryzm ZSRS. Dlaczego nikt z historyków nie zajął się prawdą o Katyniu w kontekście jego żydowskich projektodawców i wykonawców z polecenia Stalina i wykonawstwa Ławrientija Berii? Katyń przez ponad 70 lat stanowi symbol kłamstwa jednej z najbardziej skomplikowanych tragedii w naszej historii, która w rzeczywisty sposób zaważyła na losie Polaków. Zbrodnia została zaplanowana w 1939 roku przez Hitlera i Stalina na wspólnych konferencjach. Podstawą współpracy Gestapo i NKWD była tajna umowa z 28 września 1939 roku, zobowiązująca III Rzeszę i ZSRR do wspólnego zwalczania wszelkich form polskiego oporu wobec okupacji. Zgodnie z tym porozumieniem Gestapo i NKWD przeprowadziły kilka konferencji w Zakopanem, Kra-kowie i Lwowie, dotyczących metod zabijania, deportacji i skutecznego działania. Prof. George Watson z Uniwersytetu w Cambridge uważa, iż o losie polskich jeńców postanowiono na jednej z takich konferencji w Krakowie – opinię tę zacytował Louis R. Coatney z Western Illinois University. Poglądy takie prezentują również inni autorzy badający okoliczności zbrodni, np. Allen Paul. Odkrycie przez Niemców grobów w Katyniu posłużyło zarówno ZSRR, jak i Rzeszy. Sowieci mogli spokojnie zerwać stosunki z rządem londyńskim i przygotowywać się do wspieranej przez Zachód okupacji, Niemcy zdobyli instrument propagandy, w zupełności opartej na faktach. Instrument ten bowiem opierał się na ewidentnym fakcie bestialskiego wymordowania Polaków przez żydowskich enka-wudzistów. Niemcy do tego stopnia chcieli być wiarygodni, że ujawnili nawet rozstrzela-nych polskich oficerów – Żydów, uznanych za zagrożenie i rozwalonych przez swoich ro-daków.

 

 

O ŻYDACH, MORDERCACH POLAKÓW SIĘ MILCZY

 

Pomysłodawcą eksterminacji polskiej elity państwowej był szef NKWD, gruziński Żyd Ławrientij Beria, który realizował plan wraz z zespołem składającym się w przeważającej części z Żydów takich, jak Łazar Kaganowicz, Bogdan Zaharewicz Kobułow, Begman, El-man, Estrin, Krongauz, Lejbkind, J. Raichman, Abakumow, Milstein (transport), Sierow. Sam mord „zatwardziałych, nie rokujących poprawy wrogów władzy sowieckiej” w lesie katyńskim prowadzili na miejscu żydowscy funkcjonariusze mińskiego komisariatu NKWD – Abram Borysowicz, Lew Rybak i Chaim Finberg. Ponadto mordowali: Salomon Rafajłowicz Milstein, Konstanty Ziberman, Mark Aronowicz Słupski, Joshua Sorokin Sa-myun, Tichonow. Żadna z tych osób nie była Rosjaninem. O Żydach, bezpośrednich ka-tach, strzelających Polakom w tył głowy, istnieją precyzyjne informacje, dzięki polskie-mu Żydowi Abrahamowi Vidro. Izraelski dziennik „Maariv” opublikował nazwiska sowieckich oficerów NKWD, którzy odpowiadają za mord katyński. Żyd polskiego pochodzenia Abraham Vidro (Wydra) mieszkający w Tel Awiwie 21 lipca 1971 roku zaproponował dziennikowi wywiad, gdyż chciał przed śmiercią wyjawić znane mu fakty na temat mordu w Katyniu. Vidro opisał spotkanie, które odbył z trzema Żydami – byłymi oficera-mi NKWD. Ci trzej oficerowie mieli mu powiedzieć, że uczestniczyli w mordzie Polaków w lesie katyńskim. Jak twierdzi Vidro w owym wywiadzie, tymi oficerami byli sowiecki mjr Joshua Sorokin, por. Aleksander Susłow oraz por. Samyun Tichonow. Porucznik Susłow zażądał od Vidro, by ten nikomu nie wyjawił faktu odbycia tej rozmowy przez 30 lat od jego śmierci. Jednak Abraham Vidro, który obawiał się, że niedługo umrze po-stanowił upublicznić te informacje wcześniej. Vidro mówił: „Żydowski major NKWD i dwóch innych oficerów bezpieczeństwa przyznało mi się do okrutnego mordowania tysięcy polskich oficerów w lesie katyńskim”. Mjr Susłow mówił Vidro: „Chcę ci opowiedzieć o moim życiu. Tylko tobie, ponieważ jesteś Żydem, czy możemy mówić o wszystkim? To nie robi żadnej różnicy dla nas… Mordowałem Polaczków własnymi rękami! I do nich sam strzelałem”.

 

POLSKICH OFICERÓW NIE ROZSTRZELALI ROSJANIE

 

Należy wspomnieć, że 4 października 1994 roku lider partii „Rosyjska jedność Narodowa” Alexander Barkaszow udzielił wywiadu dla „Życia Warszawy” stwierdzając: „Wiem jaką tragedią jest dla was sprawa katyńska, ale oświadczam – polskich oficerów nie rozstrzelali Rosjanie. Sprawdziliśmy przynależność rasową enkawudzistów – wykonawców wyroku. Wszyscy byli Żydami i wypełniali rozkazy sobie podobnych, stojących wyżej w ówczesnej hierarchii. Rosjanie są z natury przyjaźnie nastawieni do Polski i Polaków. Rzeź tysięcy niewinnych ludzi jest makabrycznym zadaniem nawet dla najbardziej zatwardziałego oprawcy. Stalin zwrócił się do głowy tajnej policji sowieckiej Żyda Ławrientija Berii. Obaj przedyskutowali masowe morderstwo i zdecydowali, że powinno to być wy-łącznie zadaniem Żydów, którzy zajmowali czołowe stanowiska w tajnym aparacie. Ich odwieczna nienawiść do katolickich Polaków była powszechnie znana”. „Maariv”, izraelski dziennik, donosi jak Żydzi mordowali Polaków. Mordercy, zapewniali polskich oficerów o powrocie do domów. Radość była chwilowa. Mieli już wkrótce odkryć, że zmierzają pod strażą na wschód. Po dotarciu do stacji Gniezdowo obejmowano ich terrorem, odbierano bagaże wrzucane do ciężarówki. Inna ciężarówka przewoziła ich do pobliskiego lasu, gdzie w wiejskim budynku wchodzili po trzech i odbierano im posiadane wartościowe przedmioty. Potem żydowscy mordercy krępowali im z tyłu ręce powrozem lub drutem kolczastym i prowadzili nad dół. Niektórym zawiązywano na głowie płaszcz lub wpychano do ust trociny. Podczas drogi walczący byli zakłuwani bagnetami lub roztrzaskiwano im głowy kolbą, do innych strzelano kilkakrotnie. W dole leżeli poukładani przez żydowskie komando warstwami, równiutko jedna na drugiej, polscy oficerowie. Warstwy rozstrzelanych były układane na przemian, twarzami do dołu. Żydzi musieli tak rozkładać ciała, by zajmowały jak najmniej miejsca. Doły przyjmowały planowo 12 warstw zwłok. Konieczne było stawanie na trupach i ich ubijanie, czego efekty można podziwiać na zdjęciach. Praca szła gładko, jak wiadomo – kończono prostym strzałem w kark ofiar stojących nad dołem lub klęczących na trupach swoich towarzyszy. Robota dla ludzi wybranych. W Katyniu żydowscy enkawudziści wymordowali w ten sposób ok. 4500 Polaków, choć przez wiele lat podawano liczby większe, wliczające nieznane wtedy ofiary z innych miejsc i zwłoki Rosjan.

 

KATYŃ NIE BYŁ JEDYNYM KŁAMSTWEM PROPAGANDOWYM Z NORYMBERGI

 

Historia musiała przyznać prawdziwość sowieckiego sprawstwa, podanego przez Niemców, o innych niebezpiecznych ustaleniach skwapliwie milczy, ewentualnie nazywając je znów nazistowską propagandą. Oczywiście, że jest to propaganda, trzeba było być niemieckim idiotą, by nie wykorzystać takich faktów propagandowo. Państwa współpracują-ce z ludobójczym ZSRR, obrońcy demokracji oddający mu pod nóż pół Europy, nawet w ciągu zimnej wojny nadal wspierały kłamstwo katyńskie. Katyniem obciążano niemieckich zbrodniarzy na absurdalnym procesie pokazowym w Norymberdze, prowadzonym m.in. przez specjalistów od praworządności z ZSRR i USA. W tym samym też czasie bezpośredni zbrodniarze byli skazywani na śmieszne kary lub rozpoczynali pracę dla NKWD i Stasi jak również dla „humanistycznych” Amerykanów i służb zachodnioniemieckich. Katyń nie był jedynym kłamstwem propagandowym z Norymbergi, które trzymało się do niedawna nieźle. W pozwie żydowskich adwokatów z Nowego Jorku i Chicago szokuje nowy wątek – zarzuty pod adresem powojennych rządów polskich, przypisywanie im kontynuowania hitlerowskiej polityki Judenrein – „mordowanie, bicie, gwałcenie, terroryzowanie, torturowanie Żydów”. Trudno to nawet nazwać ignorancją historii.

 

OGROMNE WPŁYWY POLITYKÓW POCHODZENIA ŻYDOWSKIEGO

 

Akurat w pierwszym dziesięcioleciu rządów komunistycznych, narzuconych Polsce siłą przez wojska sowieckie, wbrew woli ogromnej części Polaków, politycy pochodzenia żydowskiego mieli ogromny wpływ w takich strategicznych sektorach jak bezpieczeństwo czy gospodarka. W PKWN, czyli w pierwszym marionetkowym pseudorządzie w 1944 roku za gospodarkę odpowiedzialny był Żyd Jan Stefan Hanemann, działacz komunistycznej PPR. Później przez całe pierwsze dziesięciolecie, aż do 1956 roku gospodarką w Polsce zawiadywał, z katastrofalnymi skutkami, Żyd Hilary Minc, członek Biura Poli-tycznego KC PZPR. Polską rządziła właściwie trójka – Bierut oraz Żydzi Berman i Minc. Powszechnie uważa się, że to Berman był swego rodzaju szarą eminencją, jako odpowiedzialny jednocześnie za bezpieczeństwo i za kulturę, a więc także za ideologię. Do tego należy dodać rolę odgrywaną przez komunistycznych działaczy pochodzenia żydowskiego w organach bezpieczeństwa. Byli strasznymi, bezwzględnymi katami dla więzionych Polaków. Można wymieniać dziesiątki nazwisk, od wiceministra spraw bezpieczeństwa publicznego Romkowskiego, mającego bardzo dużą władzę przy figurancie Radkiewiczu, poprzez żydowskich dyrektorów departamentów takich jak „Krwawa Luna”, płk. NKWD Natalia Brystygierowa, znana z bezwzględności w stosowaniu tortur.

Specjalizowała się w przesłuchiwaniu młodych mężczyzn, którym wkładała genitalia do szuflady gwałtownie ją zatrzaskując. Przesłuchiwani umierali więc w męczarniach. „Krwawa Luna” żona żydowskiego działacza syjonistycznego Natana Brystygiera, specjalizowała się w walce z Kościołem, podobnie jak Fejgin, Różański, Światło czy też inny dyrektor departamentu bezpieki Leon Andrzejewski. Znana jest dominacja politruków pochodzenia żydowskiego we władzach bezpieki na Śląsku, o czym pisał John Sack, uczciwy autor pochodzenia żydowskiego, w książce „Oko za oko”. W owej publikacji Sack przywołał zbrodnie Żydów z aparatu bezpieczeństwa w obozie w Świętochłowicach. Ów obóz zarządzany był przez jednego z takich bezpieczniaków, Żyda Salomona Morela i stał się miejscem kaźni i wymordowania około 1500 zgermanizowanych Ślązaków i Polaków. Katowano niewinnych z zemsty za Żydów zamordowanych przez Niemców w czasie wojny.

 

Aleksander Szumański „Warszawska Gazeta” 20 sierpnia  2013 r.

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

 

http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/tego-chca-zydzi-od-polski-lasy-fabryki-kamienice-nawet-bilion-z_1038843.html

 

https://wzzw.wordpress.com/2014/01/21/zydzi-chca-zwrotu-zamku-na-wawelu-%E2%98%9A%E2%97%99%E2%97%99%E2%97%99%E2%97%99%E2%97%99/

 

http://www.usopal.pl/publicystyka/2494-ydowskie-zbrodnie-na-polakach-z-65-miliardami-dolarow-w-tle

 

http://norwid.wordpress.com/2012/01/06/abraham-vidro-katyn/

 

http://www.ojczyzna.org/mord_w_katyniu_dokumenty.html

 

http://raportnowaka.pl/news.php?typ=news&id=434

INFORMACJA WOJSKOWA

$
0
0

Spośród wszystkich instytucji oraz jawnych i tajnych służb komunistycznych w Polsce po 1944 r. najbardziej tajemniczą i najmniej znaną do dziś pozostaje Główny Zarząd Informacji, zwany potocznie Informacją Wojskową. O ile doskonale wiemy, jak zbrodnicza i okrutna była bezpieka “cywilna”, o tyle bezpieka “wojskowa”, czyli IW, pozostaje w cieniu. Powstanie IPN niewiele zmieniło w tym zakresie – nie ma całościowych badań tej instytucji, brak jest poważnych, analitycznych opracowań i historiografii i monografii. Trudno to sensownie wytłumaczyć, skoro jest przecież zapotrzebowanie społeczne na zbadanie skrywanych zakamarków Polski Ludowej, a badanie wszystkich zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu jest naszym obowiązkiem. Początek IW można liczyć od powołania zalążków tej służby w Wojsku Polskim, tworzonym w Związku Sowieckim na polecenie Stalina, pod komendą ppłk gen. Zygmunta Berlinga. Został on 31 lipca 1939 r. usunięty z WP w związku z głośną sprawą obyczajową, w wojnie obronnej udziału nie brał. Aresztowany przez Sowietów, szybko przeszedł na stronę wroga, podczas gdy jego koledzy trafili do Katynia i innych miejsc okrutnej kaźni. Po utworzeniu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS został powołany do służby, ale po ich ewakuacji do Iranu pozostał w sowieckiej ojczyźnie. Za dezercję był skazany na degradację do stopnia szeregowca i na karę śmierci za zdradę. Dopiero Sowieci w 1943 r. awansowali go do stopnia pułkownika, następnie generała “WP”.

 

INFORMACJA SOWIECKA

 

Pierwszy rozkaz organizacyjny dotyczący Informacji wyszedł 14 maja 1943 r. O ile późniejsza bezpieka była swoistym “państwem w państwie” (podlegała bowiem władzom partii komunistycznej),o tyle organa Informacji od początku były obcym ciałem, gdyż zwierzchnictwo nad nimi sprawowali ich sowieccy przełożeni. Była to więc służba całkowicie sowiecka i odgórnie obsadzona przez obywateli sowieckich.“Do 1945 r. wszelkie rozkazy i pisma sporządzano w języku rosyjskim, dla ułatwienia pracy, aby nie było potrzeby wykonywania polskich tłumaczeń. Na jej czele stał oficer sowiecki płk Piotr Kożuszko.” Pierwszym dokumentem normatywnym IW był prawdopodobnie “Regulamin o Zarządzie Informacji przy Naczelnym Dowódcy Wojska Polskiego i jego organach”  z 30 września 1944 r. Został zatwierdzony przez gen. Michała Rolę-Żymierskiego. Jest to dokument w całości napisany po rosyjsku (“ściśle tajny”) i Żymierski też podpisał go alfabetem rosyjskim. Wszyscy podejrzani i aresztowani pod zarzutem prowadzenia “wrogiej działalności” przeciwko ZSRS mieli być natychmiast przekazywani kontrwywiadowi sowieckiemu “Smiersz”. A była to kategoria bardzo niejasna, ponieważ praktycznie każdego można było podciągnąć pod taką działalność. Wszechobecna i wszechwładna. Wraz z postępującą rozbudową “ludowego” WP bardzo szybko rozrastała się Informacja, która z założenia miała być służbą kontrwywiadowczą w wojsku. Jako taka powinna być całkowicie apolityczna, ale nałożono na nią szereg zadań związanych z realizacją ideologii “walki klas” oraz rozbudowano ją nie tylko w jednostkach wojskowych, ale także w Korpusie Bezpieczeństwa Publicznego (KBW) i Wojskach Ochrony Pogranicza (WOP). Przez szereg lat istniał nawet tzw. Wydział Wojskowy przy Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli mówiąc wprost – przy komunistycznej cenzurze.“Informacja Wojskowa” mogła dosłownie wszystko – każdy jej funkcjonariusz mógł dokonywać rewizji, zatrzymania i aresztowania dowolnej osoby. Mógł interesować się życiem osobistym każdego obywatela, jego powiązaniami rodzinnymi i towarzyskimi, życiem prywatnym i zawodowym. Miał prawo werbowania w prawie nieograniczonym zakresie agentury i współpracowników. Co ciekawe, agentem mógł zostać nawet oficer w stopniu generała, choć taki werbunek musiał zatwierdzić minister obrony narodowej.” Istniał specjalny wykaz kategorii “osób podejrzanych”, który był stale rozszerzany, przez co zainteresowania organów Informacji obejmowały coraz większy krąg obywateli. Tylko część tych uprawnień była określona przez przepisy regulaminowe – większość wynikała z ich całkowitej bezkarności i faktycznej odpowiedzialności wyłącznie przed sowieckimi zwierzchnikami. I choć formalnie w kręgu zainteresowania powinni być tylko wojskowi wszystkich rodzajów broni, to przez rozpracowywanie ich rodzin, krewnych i znajomych wojskowa bezpieka mogła represjonować dosłownie wszystkich. Miała zresztą przeznaczony własny aparat śledczy i operacyjny oraz własne areszty i więzienia. Była więc jeszcze jednym narzędziem represji komunistycznego państwa. Jej nazwa budziła taką grozę, że stalinowscy więźniowie wspominają, jak modlili się po ich aresztowaniu przez IW, aby zostali przekazani w łapy UB, uważając, że tak będzie dla nich lepiej!

 

“SPOLSZCZENIE” CZYLI ODRUSZCZENIE

 

Doktor Zbigniew Palski, znakomity badacz dziejów tej instytucji, napisał: “W latach 1943-1944, 100% stanowisk w Informacji obsadzonych było przez oficerów radzieckich. Pierwsza grupa Polaków napłynęła w połowie 1944 r. – było ich najprawdopodobniej 17, objęli jednak stanowiska tłumaczy i protokolantów”. Od tego czasu następuje dalszy napływ oficerów LWP do Informacji Wojskowej (której formalne nazwy, struktura organizacyjna i podporządkowanie służbowe zmieniały się aż do 1957 r., czyli do jej formalnego przekształcenia w Wojskową Służbę Wewnętrzną (WSW)). Oficerowie sowieccy powoli odchodzą, zwalniając miejsce dla oficerów “polskich”, co jest pojęciem  bardzo względnym z uwagi na ich pochodzenie. Na przykład w sierpniu 1945 r. na stanowiska zastępców szefa Głównego Zarządu Informacji (GZI) )powołani zostali oficerowie “polscy”: płk Anatol (Natan) Fejgin i płk Eugeniusz Zadrzyński (obaj pochodzenia żydowskiego). W grudniu 1945 r. płk Piotr Kożuszko został odwołany do Związku Sowieckiego, a na jego miejsce przyszedł płk Jan Rutkowski (przedwojenny komunista pochodzenia żydowskiego). Także jego następca, płk Stefan Kuhl, był pochodzenia żydowskiego, jak również szefowie czterech z pięciu wydziałów (oddziałów). I tak: Wydziałem I kierował płk Aleksander Kokoszyn, Wydziałem II – płk Ignacy Krzemień,  Wydziałem III – płk Jerzy Fonkowicz, Wydziałem IV – płk Władysław Kochan,  i Wydziałem V – ppłk Wincenty Klupiński. Z wyżej wymienionych tylko płk Kochan był pochodzenia polskiego. Czyli spolszczenie polegało wyłącznie na formalnym odruszczeniu. Ciekawe są ustalenia dr Z. Palskiego odnośnie do narodowości kadry kierowniczej organów Informacji w latach 1945-1956: “Przeanalizujmy jeszcze odsetek oficerów polskich narodowości żydowskiej zajmujących kierownicze stanowiska w organach. Wymienione wcześniej zasadnicze stanowiska kierownicze zajmowało w latach 1945-1956 30 oficerów polskich narodowości żydowskiej (16,9%). Stanowiska wyłącznie szefowskie (łącznie z zastępcami szefów GZI) zajmowało 17 oficerów tej narodowości (18,7%). Stanowiska kierownicze w GZI (z zastępcami włącznie) zajmowało 16 oficerów polskich narodowości żydowskiej (20,8%), zaś bez zastępców (lecz z zastępcami szefów GZI) 9 oficerów tej narodowości (22,5%)”. Nietrudno zauważyć, że ten odsetek wyraźnie rósł w miarę badania coraz wyższych szczebli dowódczych tej służby. W dodatku w tych statystykach nie jest uwzględniana narodowość oficerów sowieckich, a przecież nie byli to wyłącznie Rosjanie.”

 

NIE MATURA, LECZ CHĘĆ SZCZERA

 

Z uwagi na uwarunkowania ideologiczne kadra kierownicza organów Informacji nie musiała charakteryzować się specjalistycznym przygotowaniem zawodowym do tego rodzaju pracy, jaką był kontrwywiad, specjalnymi predyspozycjami umysłowymi czy statusem wykształcenia. Liczył się przede wszystkim staż w ruchu komunistycznym, całkowita lojalność wobec przełożonych i bezwzględność wobec “wrogów klasowych”. Z tej racji najcięższe zbrodnie mogły być bezkarnie popełniane przez funkcjonariuszy Informacji, ponieważ to oni stanowili rdzeń “ludowej władzy” i cieszyli się ogromnym zaufaniem ze strony swych sowieckich przełożonych. Ale przedwojennych kadr było za mało w stosunku do potrzeb, zresztą nie tylko do obsadzania etatów w Informacji. W związku z tym już od 1945 r. trwało szkolenie (początkowo bardzo pobieżne, później bardziej rozbudowane) na potrzeby tej służby. Latem 1945 r. powołano więc Szkołę Oficerów Informacyjnych (OSInf.) dla wychowania kadr niezbędnych do obsady wszystkich etatów, a tych było coraz więcej. Rekrutowano do niej przede wszystkim słuchaczy Oficerskiej Szkoły Polityczno – Wychowawczej, ściśle wyselekcjonowanych nie tyle pod kątem inteligencji i wyników w nauce, ile czystości klasowej i oddania władzy ludowej. Oficerowie Informacji musieli być bowiem przede wszystkim lojalni i całkowicie posłuszni. Nie byli od samodzielnego myślenia, mieli tylko fanatycznie wykonywać zadania nałożone na nich przez przełożonych. Jednocześnie wyrabiano w nich poczucie bezkarności i ogromnej władzy, jaką ich obdarzyła partia komunistyczna. Ilość i “jakość” Jeden z absolwentów OSInf., kpt. Mierosławski, przesłuchiwany w 1957 r. na fali ówczesnej “odwilży”, zeznał: “Mówiono zawsze, że informacja to zbrojne ramię partii i nikomu nie podlega. Podkreślano, że nie podlega Ministrowi Obrony Narodowej”. Komendantami i wykładowcami tejże szkoły byli oficerowie sowieckiego kontrwywiadu Smiersz, którzy wszczepiali swoim uczniom zasadę, że bicie podejrzanych jest jedną z głównych metod uzyskiwania wartościowych zeznań. Zastępca szefa GZI Żyd  płk Anatol (Natan) Fejgin mawiał wprost, że “d… nie szklanka”  i nakazywał tak postępować z osobami przesłuchiwanymi, zarówno mężczyznami, jak i kobietami, które były dodatkowo upokarzane przez rozbieranie od naga i bicie przez kilku oficerów naraz. Bezpieka wojskowa  jest jednak mniej znana niż bezpieka “cywilna”, gdyż była od niej znaczniej mniej liczna, a więc i nie tak widoczna. W listopadzie 1945 r. były to 1244 etaty, w 1947 r. już 2371 etatów, w roku 1952 – 3272, w 1953 r. – 4130. Do tego oczywiście dochodziła “obsługa”, czyli plutony ochrony, pracownicy kontraktowi itp. “Była to więc służba wprawdzie kilkakrotnie mniejsza niż aparat MBP, ale też zapisała się w pamięci jej więźniów jako wyjątkowo okrutna i bezwzględna. Nic dziwnego, skoro wykształceniem poniżej średniego legitymowało się około 90 procent funkcjonariuszy! Tak było w zasadzie do końca formalnego istnienia Informacji Wojskowej (IW). Nie przeszkadzało to jednak osobom jakże często ograniczonym umysłowo zajmować wysokich stanowisk i bardzo szybko awansować w hierarchii. Dla przykładu: Władysław Kochan, w 1945 r. zaledwie chorąży, w 1947 r. był już podpułkownikiem; Ignacy Krzemień (Ignacy Berger – Ruderman) w 1944 r. kapitan (stopień prawdopodobnie z wojny domowej w Hiszpanii, gdzie był komisarzem politycznym batalionu w “XIII Brygadzie Międzynarodowej”), w 1945 r. został pułkownikiem; Stefan Kuhl, w 1944 r. zaledwie chorąży, w 1946 r. już pułkownik; Naum Lewandowski, w 1945 r. kapitan Armii Czerwonej, dwa lata później już pułkownik; Mieczysław Notkowski (Mojżesz Kipersztein), w 1944 r. chorąży, w 1945 r., w 1950 r. już major; Stefan Sarnowski (Stefan Zylbersztejn), w 1945 r. chorąży Armii Czerwonej, w 1948 r. major; Jerzy Szerszeń, podporucznik Armii Czerwonej w 1945 r., w 1948 r. już podpułkownik. Były to kariery niezwykłe i niczym – poza oczywiście zasługami dla Smiersza i IW – nieuzasadnione.

 

CZESŁAW KISZCZAK „NA KAFELKI”

 

Warto kilka słów poświęcić także na to, co jest istotą osławienia Informacji Wojskowej, a co pozostaje w głębokim cieniu zbrodni popełnionych przez UB. Archiwa IW były najpilniej strzeżoną tajemnicą w Polsce Ludowej oraz – co jest niezrozumiałe – także po 1989 roku. Ogromną ich część, bo prawie 90 procent, zdążyli zniszczyć wychowankowie i zaufani funkcjonariusze gen. Czesława Kiszczaka. Ostatni szef Wojskowej Służby Wewnętrznej (taką nazwę przybrała w 1957 r. IW) gen. Edmund Buła zdołał jednak wszystko zmikrofilmować i osobiście przekazać do… Moskwy, władzom sowieckiego wywiadu GRU. Za ten czyn został skazany na niewysoki wyrok (oczywiście w zawieszeniu). Na skutek tego dawni funkcjonariusze oraz ich rozległa agentura mogą spać spokojnie, cieszą się przywilejami rodem z PRL, wysokimi stopniami wojskowymi, odznaczeniami, ogromnymi emeryturami. Trzeba zatem przypomnieć, że uchwałą sejmową z 1994 r. Informacja Wojskowa została potępiona jako formacja zbrodnicza. Dlaczego? Może kilka małych przykładów nieco otworzy nam oczy. “Jedna z kobiet, przesłuchiwana w tzw. sprawie zamojsko-lubelskiej, zeznawała w 1956 r.: “(…) pamiętam, że w jednym pokoju było kilku oficerów, którzy kazali mi się rozebrać do naga (…). Jeden oficer pytał mnie, a gdy ja nie mogłam udzielić takiej odpowiedzi, jakich żądano, drugi oficer kazał mi wyciągnąć przed siebie ręce i bił mnie po rękach jakąś linią czy listwą. Następnie ktoś zakneblował mi usta żakietem czy swetrem i gdy leżałam na krześle, twarzą do krzesła, inni oficerowie w niesamowity okrutny sposób bili mnie po całym ciele jakąś deską czy szczapą drewnianą (…). Po tym biciu byłam również kopana po ciele, a oficerowie szturchali mnie w obite miejsca i ironicznie pytali, czy boli. Proceder bicia mnie w ten sposób, nagiej i wyszydzanej oraz oglądanej, powtarzał się kilkakrotnie”. Poddawano ją też innym wymyślnym torturom, a gdy chciała pić, dawano jej spluwaczkę, żeby napiła się “wody”. Nic dziwnego, że po takim śledztwie trafiła do szpitala psychiatrycznego.” W liście do redakcji “Naszej Polski” z 27 marca 2001 r. (po znanym wywiadzie gen. Kiszczaka dla “Gazety Wyborczej” z 6 marca 2001 r.) pani M. Wojciechowska napisała: “Porucznika Czesława Kiszczaka „poznałam” na początku 1948 r. Jak się sam przedstawił „czy wiesz, w czyich rękach się znajdujesz, w rękach kontrwywiadu!” Znajdowałam się wówczas w podziemiach Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego złapana na nielegalnym przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej, posądzona o szpiegostwo. W czasie przesłuchań (było to chyba III p.) przychodzili wyżsi oficerowie rosyjscy i pytali: ‘czy już mówi?’. Ponieważ nic nie mówiłam, po całodziennym przesłuchaniu (konwejer) por. Cz. Kiszczak wysłał mnie na noc do karceru, bez okien, pryczy, napełnionego powyżej kostek wodą. W Głównym Zarządzie Informacji Wojska Polskiego stosowano straszne metody śledcze, bicie, kopanie, a byli tam Białorusini, Rosjanie i Żydzi (…). Po przejrzeniu teczek przesłuchiwanych, żywych i straconych, znalazłoby się wiele protokołów przesłuchań z podpisem por. Cz. Kiszczaka”. Zapewne niewiele uda się już znaleźć w związku z dokonanymi zniszczeniami z okresu tzw. transformacji ustrojowej. Ale to nie znaczy, że nic już nie ma. W 1952 r. Zbigniew Kucharski, wówczas ppor. piechoty w 18. DP w Ełku, chciał wziąć potajemnie ślub kościelny (oficjalnej zgody przełożonych przecież by nie dostał). Ktoś go zauważył, jak wchodził na plebanię, ktoś doniósł i zaczął się jego wieloletni dramat. Został aresztowany przez UB, następnie przekazano go Informacji Wojskowej. Tak to wspominał: “Na drugi dzień przyjechał po mnie kapitan Czesław Kiszczak, szef Wydziału Informacji w Ełku (…). Kiszczak powiedział dwa słowa: na kafelki. (…) przez ponad dwa miesiące mnie przesłuchiwali (…). Jedzenie w aluminiowej misce kładli mi na ziemię, żeby mnie upodlić i porównać do psa. Nie widziałem światła dziennego ponad dwa miesiące”. Z. Kucharski jako “wróg klasowy” został skazany na sześć lat więzienia.

Sprawiedliwości nigdy nie doczekał, choć zmarł w 1993 r. W 1996 r. prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej poinformował wdowę po nim, że nie dopatrzył się “elementów niesłusznej represji politycznej w stosunku do oskarżonego” i w związku z tym “dalsza korespondencja w przedmiotowej sprawie (…) pozostanie bez odpowiedzi”. I pozostała. Czy to tylko głęboka niewiedza aparatu nowego (?) wymiaru sprawiedliwości wojskowej po 1989 r.? Tego nie wiemy… Wiemy natomiast, że redaktor naczelny “Gazety Wyborczej” Adam Michnik uznał Kiszczaka za “człowieka honoru”, co oburzyło nawet wierne kręgi czytelników jego gazety. Podobnie jak (nie)-zrozumiałe fetowanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego. “Wolski”, “Kazimierczak” i inni. Może pewnym przyczynkiem do zrozumienia takich fenomenów będzie sprawa agentury Informacji Wojskowej, która nie była tak liczna jak agentura bezpieki, ale gatunkowo, owszem, jest o czym mówić. Całkiem niedawno ujawniono przecież, że bardzo cennym agentem Informacji był… Wojciech Jaruzelski i to już od 1946 r., a więc praktycznie od początku swej oszałamiającej kariery w komunistycznym wojsku. Miał po prostu dwie twarze – na zewnątrz oficer liniowy, później oficer polityczny, a tak naprawdę – agent IW, który działał pod pseudonimem “Wolski” i był bardzo wysoko (zapewne nie bezpodstawnie) oceniany przez swych oficerów prowadzących. Według niepotwierdzonych pogłosek (na podstawie szczątkowej dokumentacji enerdowskiej Stasi) jednym z nich miał być późniejszy… gen. Kiszczak, co też może w jakiś sposób tłumaczyć jego karierę przy Jaruzelskim. W pewnym sensie trudno się dziwić Jaruzelskiemu, że wybrał taką drogę. W okresie stalinowskim aż jedna piąta korpusu oficerskiego “ludowego” Wojska Polskiego została zwerbowana przez organa IW, w tym bardzo wielu wyższych oficerów! Ówczesny por. Jaruzelski w 1946 r. nie był zatem osamotniony. Jednym z cennych agentów IW w sądownictwie stalinowskim był sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie (z racji swej dyspozycyjności i innych zasług był oddelegowany do Najwyższego Sądu Wojskowego) kpt. Stefan Michnik. W 1949 r. zgłosił się ochotniczo do służby wojskowej, pisząc w podaniu: “Będąc członkiem PZPR i ZMP, pracą swą w Odrodzonym Wojsku Polskim pragnę przyczynić się do zbudowania socjalizmu w Polsce. (…) Podczas mego pobytu w ZSRR, widząc, jak naród radziecki walczy o swą niepodległość, doszedłem do przekonania, że tylko taki ustrój jest zdolny do walki o życie, o lepsze jutro. Pragnę też, aby w Polsce zapanował taki ustrój”. Miał bardzo dobre referencje – jego rodzice działali w II RP w zdelegalizowanej, terrorystyczno – agenturalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy (KPZU), która nie uznawała suwerenności i niepodległości Polski. W 1950 r. doszło do zwerbowania Stefana Michnika przez IW. Oficer, który dokonał werbunku, zaznaczył w jego charakterystyce: “Wyglądem swoim, jak i zachowaniem podchorąży M[ichnik] w ogóle nie daje po sobie poznać semickiego pochodzenia, tak że fakt ten w żadnym razie nie będzie wpływał ujemnie na pracę agenturalną”. Pod pseudonimem “Kazimierczak” S. Michnik został rezydentem, któremu podlegało kilku agentów.

DEZINFORMACJE O INFORMACJI

Dziś obrońcy “etosu” Informacji Wojskowej (i jej następczyni – Wojskowej Służby Wewnętrznej) to bardzo zwarte i ściśle powiązane ze sobą środowisko. To także kręgi rodzinne i towarzyskie, co widać chociażby przy jakichkolwiek próbach dokonania bardzo spóźnionych, ale jakże koniecznych rozliczeń. I widać po kolejnych głosowaniach w parlamencie, kto jest za, a kto zdecydowanie przeciw. Szkoda tylko, że wyborcy nie zdają sobie z tego sprawy i nie widzą swych kandydatów inaczej, niż ci się sami prezentują.  I nie jest to tylko wymowne milczenie, co jeszcze byłoby zrozumiałe. Dochodzi również do publicznych deklaracji, w których dzieci bardzo ciepło i całkowicie bezkrytycznie wyrażają się o takich rodzicach, a niektóre gazety usłużnie użyczają im swych łamów. Na przykład Włodzimierz Cimoszewicz, po 1989 r. gwiazda “nowej” formacji, czyli po prostu środowiska post(?)komunistycznego, którego ojciec, płk Marian Cimoszewicz, był m.in. szefem Informacji Wojskowej w Wojskowej Akademii Technicznej, wypowiedział się w “Gazecie Wyborczej”: – “Mój ojciec był oficerem Informacji Wojskowej, ale ja wierzę, że był w porządku.Wyciąganie takich spraw to jest ten rodzaj drañstwa, którego nie cierpię najbardziej” (“GW” z 6 lutego 1996 r.). A więc mamy “wyprać” przeszłość bo synowi to nie w smak? “W “Rzeczpospolitej” (z 4-5 czerwca 2005 r.) zrobił ze swego ojca… ofiarę medialnych publikacji: – “Moja rodzina płaciła bardzo dużą cenę za to, że byłem w polityce. Ośmielam się stwierdzić, że mój ojciec umarł wcześniej z powodu brutalnych ataków na niego i na mnie”. Było to w okresie, gdy W. Cimoszewicz kandydował (początkowo ze sporymi szansami) na stanowisko prezydenta RP, czyli na najwyższy urząd w Polsce!” Oficerowie Informacji Wojskowej, oprócz ścigania (i zabijania) “wrogów klasowych”, organizowali również akcję rozpracowywania, skłócania i kompromitowania polskiej emigracji niepodległościowej w Londynie. Jednym z oficerów IW, którzy w Londynie po wojnie “filtrowali” osoby zamierzające powrócić do Polski, był, znany nam już… Cz. Kiszczak (zatrudniony w ambasadzie Polski Ludowej na etacie… woźnego). Później tłumaczył się, że służył emigracji wyłącznie pomocą. Z odnalezionych ostatnio raportów wynika jednak, że w 1950 r. podpisał dokument, w którym oskarżał 220 polskich oficerów z emigracji o terroryzm i szpiegostwo! To tak miała wyglądać jego pomoc? Dzisiejsze łgarstwa oficerów Informacji nie mają granic, a byli funkcjonariusze nie mają nawet krzty wstydu. Słyszałem kiedyś publiczne wyjaśnienia jednego z nich (bodajże w randze podpułkownika), że Informacja Wojskowa służyła wyłącznie do…informowania żołnierzy. Pewnie stał taki w jednostce z doczepioną dwukierunkową tablicą: “tu kantyna”, “tu latryna”… Ideologiczni propagandziści i pospolici złodzieje. Informacja Wojskowa organizowała również własne akcje propagandowe w celu zohydzenia dorobku Polskiego Państwa Podziemnego, etosu Powstania Warszawskiego, gloryfikacji GL i AL. Warto zajrzeć na przykład do broszury wydanej w maju 1948 r. pt.“Obóz reakcji polskiej w latach 1939-45″ (Warszawa – Główny Zarząd Informacji WP, ,VII Oddział, sygnowana jako: “Tajne!”, a kolejne egzemplarze były numerowane). Zredagowali ją m.in. Luna Brystygier pułkownik NKWD – „Krwawa Luna”, Juliusz Burgin, Stefan Jędrychowski, Wincenty Rzymowski, Chaim Heller, Seweryn Żurawicki (późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego, który “uczył” mnie… historii myśli ekonomicznej). Był to materiał szkoleniowy do akcji propagandowych prowadzonych głównie w wojsku. “Jeszcze jedno oblicze IW trzeba tu zaznaczyć – tak jak i inne służby tajne Polski Ludowej, IW gromadziła podczas akcji pacyfikacyjnych, przeszukań, rewizji czy pospolitych napadów, tzw. fundusz operacyjny, który rozliczany był tylko częściowo.  Z jego zasobów oficerowie czerpali bardzo obficie korzyści materialne, które były istotnym “dodatkiem” do oficjalnej pensji. Bez skrupułów przywłaszczano sobie również depozyty osób zatrzymanych i aresztowanych: zegarki, pieniądze (złotówki i dewizy), złoto, wieczne pióra i w ogóle wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość.” Funkcjonariusze IW nigdy nie zostali rozliczeni za swe zbrodnie. Wprawdzie w grudniu 1956 r. powołano nawet w tym celu specjalną komisję (tzw. Komisja Mazura). W raporcie wymieniono zaledwie 43 funkcjonariuszy GZI (w ogóle nie analizowano spraw ogniw terenowych), w stosunku do niektórych zalecono wszczęcie postępowań karnych.  Aresztowano tylko dziesięciu, ale jeden z nich, płk Stefan Kuhl, już po godzinie został zwolniony. Wyroki otrzymali zaledwie dwaj: płk Władysław Kochan i ppłk Mieczysław Notkowski – wyłącznie “za nadużycie władzy”. Pierwszy z nich spędził w więzieniu zaledwie dwa miesiące, drugi “aż” dziewięć. Nie było degradacji i pozbawiania stopni wojskowych na szerszą skalę itp. Na tym zakończyła się “odnowa” IW, sprowadzona praktycznie do zmiany jej nazwy na WSW. Wszelkiej odpowiedzialności uniknęli funkcjonariusze, którzy wyjechali do Związku Sowieckiego lub Izraela. Raport zaś nie został nawet opublikowany. Powroty po latach: awanse i medale. O najbardziej “pokrzywdzonych”, czyli wyrzuconych ze służby, zdegradowanych itp., ich kolesie zadbali po latach, przywracając niektórych do służby wojskowej, awansując ich i odznaczając.  Tak było m.in. z mjr Józefem Kulakiem (współwinnym śmierci ppłk Lucjana Załęskiego, szefa sztabu 3. DP w Lublinie), który 12 października 1983 r. został awansowany do stopnia podpułkownika; ppłk Eugeniusz Niedzielin (też podejrzany o morderstwo) dostał w rezerwie awans do stopnia pułkownika; ppłk Edmund Czekała (podejrzany o morderstwo) – awansowany do stopnia pułkownika 17 września 1982 r.; mjr Jan Wojda (podejrzany o morderstwo) powołany ponownie do służby wojskowej i awansowany; kpt. Benedykta Knapiuka awansowano w rezerwie do stopnia majora  30 września 1981 r.; mjr Edward Grzelak (za przestępstwa wyrzucony z IW już w 1953 r. i zdegradowany do stopnia szeregowca) 17 września 1982 r. – w haniebną rocznicę najazdu sowieckiego na Polskę – został awansowany w rezerwie do stopnia podpułkownika; kpt. Tadeusz Jurczak otrzymał awans do stopnia majora 30 września 1981 r.; mjr Jerzy Wenelczyk został awansowany do stopnia podpułkownika 27 września 1980 r., a 1 lutego 1981 r. powrócił do służby wojskowej (w WSW). Ponadto wielu z nich zostało odznaczonych w PRL orderami i krzyżami, umieszczano ich w newralgicznych miejscach w dyplomacji, gospodarce, nauce, mediach. Przecież byli towarzyszami najbardziej zaufanymi. No i czekały ich oczywiście tłuste emerytury, bo przecież przyzwyczaili się do łatwego życia kosztem “klasy robotniczej”. Kto o tym decydował, kto jest za to odpowiedzialny? Przecież wszystkie nici w swych rękach trzymali Jaruzelski i Kiszczak, “ludzie honoru”. Dziś [artykuł ukazał się w 2008 r.] owi “sympatyczni staruszkowie” migają się, jak mogą, chcąc uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzialności, a mowa o odebraniu im i ich podwładnym przywilejów materialnych powoduje, że natychmiast pojawiają się kampanie medialne w ich obronie, mendzenie o “odpowiedzialności zbiorowej”, “żądzy odwetu” i “zoologicznym antykomunizmie”. Ale jeśli coś było zoologiczne, to przede wszystkim postępowanie tych ludzi, pozbawione jakichkolwiek ludzkich odruchów. Dziś kłamią, zacierają za sobą ślady i biorą nas na litość. Czy wezmą? To tylko od nas zależy. Nie jesteśmy bowiem całkiem bezbronni – jeśli określone tytuły prasowe, stacje telewizyjne i radiowe kłamią w ich obronie, jeśli robią to określeni politycy i “autorytety moralne”, możemy z nich po prostu zrezygnować. Będzie to mieć dwojakie skutki – po pierwsze, nie będą tego robić za nasze pieniądze, po drugie zaś – przestaną zatruwać nasze umysły. Coś przecież należy się od nas ofiarom Informacji Wojskowej, dziś zapomnianym i jakże często bezimiennym.

 

Autor    Leszek Żebrowski

„Głos” Toronto nr 26 – 27; 26.06 – 11.07. 2017

 

Opracował Aleksander Szumański „Głos” Toronto

 

Viewing all 935 articles
Browse latest View live